Wiśta, wio!
ZTP przyznaje miejsca postojowe i wyznacza trasy na Starym Mieście. Ale konno można się poruszać po całej Warszawie. Najwięcej klientów chce jeździć na Starówce. Dość często zdarza się też kurs do Łazienek.
– Kiedyś pojechałam na zamówienie klienta na Dworzec Zachodni. Tego dnia ulice były niemal puste. W innym przypadku nie zdecydowałabym się – mówi dorożkarka.
Był też klient, który jeździł dorożką przez cały dzień. Pojawiał się zresztą regularnie na przejażdżki. Tak odpoczywał. Podobno wygrał w totolotka. Dorożkami jeżdżą turyści zagraniczni, polscy, ale też warszawiacy.
– Jest pan, który przychodzi co roku z córką w dzień jej urodzin, o tej samej godzinie, by razem odbyć przejażdżkę – mówi Zofia Presz.
Kurs można też wcześniej zamówić. Cena to 120 zł za 25-minutowy spacer niezależnie od liczby osób. Ale maksymalnie może do dorożki wsiąść pięcioro dorosłych. Zawiezienie do ślubu czy inne niestandardowe zamówienia kosztują więcej.
– Kokosów z tej pracy nie ma – mówi Zofia Presz.
Wystarczy na utrzymanie konia, sprzętu i niewielki zarobek. Trzeba jeszcze zapłacić za stajnię, w której trzyma się konie. Docelowo chciałaby trzymać bryczkę na parkingu bliżej Starówki, a konie w boksach postawionych na wydzierżawionym terenie. Na tyle blisko Starego Miasta, by opłacało się je dowieźć do pracy koniowozem. Bo jeżdżenie bryczką Wisłostradą jest nieprzyjemne i niebezpieczne. To jednak dalsze plany. Na razie Zofia Presz musiała zebrać pieniądze na swoją pierwszą bryczkę. Kosztowała 17 tys. zł. Do tego uprząż za 2 – 3 tysiące. Dorożkarka musi mieć też specjalną czapkę, tzw. maciejówkę, białą koszulę i czarną pelerynę w razie deszczu. Ze względów praktycznych i bezpieczeństwa jeździ w spodniach.
Potrzebny sponsor
W 2010 r. Zofia Presz była jedyną kobietą wśród dorożkarzy. W międzyczasie pojawiły się cztery inne powożące dziewczyny, ale jedynie ona robi to nieprzerwanie od ośmiu lat. Startowała też w zawodach regionalnych w skokach przez przeszkody i studiowała biotechnologię na Politechnice Warszawskiej. Z czasem stwierdziła, że to nie to, i poszła ma weterynarię. Właśnie kończy pierwszy rok.
Trzy lata temu kupiła gorącokrwistą sportową klacz, na której chce znowu startować w zawodach skokowych. Ostatnio nie miała na nie ani czasu, ani pieniędzy. Zamierza to zmienić w tym sezonie.
– Najchętniej startowałabym w zawodach powożenia, ale to ogromne koszty, bo poza koniem trzeba mieć dwie bryczki, uprzęże i wszystko przetransportować na zawody – wyjaśnia Zofia Presz.
Gdyby znalazł się sponsor, byłoby jej łatwiej. Ale na razie nie ma czasu go szukać. Stara się o zastępstwo choćby na część weekendów, by móc odpocząć lub pojechać na zawody. Co koń wyskoczy.