Gdy jedzenie jest chorobą
głodować. To dla organizmu jest dramat, ale wtedy, w tym jednym momencie, w ogóle się o tym nie myśli.
Justyna: – Gdy byłam z rodziną, to ukrywałam się z jedzeniem, chodziłam co chwilę do kuchni, ale kłamałam, że myję ręce, że coś sprawdzam, że czegoś szukam, a jadłam, cały czas jadłam – opowiada. – Najgorzej jest jednak, gdy zostanie się samemu w domu, bo wtedy robi się takie rzeczy, że normalny człowiek byłby przerażony. Obżarstwo, wymioty, tabletki, depresja. Mój dzień zaczyna się czasem o godz. 15, bo wcześniej nie jestem w stanie wstać z łóżka. Przez to wiele rzeczy zawalam. Justyna też zawierzyła Sile Wyższej. – Nigdy nie byłam jakoś bardzo religijna, ale w pewnym momencie doświadczyłam Boga. Wtedy poczułam, że muszę zacząć coś ze sobą robić, że dłużej nie mogę tak żyć. I tak trafiłam do AJ. Na początku bardzo trudno było mi się otworzyć, ale w końcu się odważyłam. Staram się działać i codziennie walczyć, chociaż bywa różnie. Ta choroba trwa i wiem, że tak naprawdę zawsze będę chora. Ale teraz czuję, że to może mieć jakiś sens, że może moim doświadczeniem mogę pomóc komuś, kto ma taki sam problem i stoi na początku drogi do zdrowienia. A takich osób jest coraz więcej, w dużej mierze przez obraz nierealnej, idealnej kobiecej figury, jaki kreują media. Przez kult ciała, przez presję, że jeśli nie mamy perfekcyjnej sylwetki, to nie jesteśmy nic warte. Nie możemy zaakceptować swojego wyglądu, wpadamy w kompleksy, niszczymy się. W imię czego?
Obie od pewnego czasu zdrowieją. – Nasza terapia jest oparta na zasadzie 12 kroków, tak samo jak w leczeniu alkoholizmu. W Kroku Pierwszym przekonałyśmy się, że nie jesteśmy w stanie radzić sobie ani z jedzeniem, ani z problemami życia jedynie za pomocą naszej woli. W Kroku Drugim odkryłyśmy, RAJCZYK Halny. Wszędzie gdzie są góry, zdarzają się wiatry fenowe. Suche masy powietrza napierają z wysokości, niosąc w doliny ciepło i budząc niepokój. Fenomen destruktywnego oddziaływania fenów na ludzką psychikę jest znany w wielu miejscach świata. W wybranych krajach arabskich za przestępstwa popełnione w czasie gdy wieje chamsin, przewiduje się albo odstąpienie od kary, albo jej złagodzenie. Podobne regulacje stosowano w Cesarstwie Austro-Węgierskim. Gdy podsądny złamał prawo podczas powiewów föhnu, uznawano to za okoliczność łagodzącą. We Francji także można było liczyć na wyrozumiałość sądu, kiedy kłótnia z mistralem w tle zaprowadziła zwaśnionych przed oblicze Temidy. że istnieje siła większa od nas samych, która może uwolnić nas od obsesji jedzenia i przywrócić nam zdrowie we wszystkich sferach życia. Dla nas to Bóg, ale każdy w grupie interpretuje Siłę Wyższą na swój własny sposób.
Na początku zdrowienia było bardzo, bardzo ciężko. – Gdy zidentyfikowałam swój zapalnik, czyli słodycze, katorgą zaczęły być zakupy – opowiada Maria. – Szłam między półkami w markecie i dosłownie zakrywałam sobie oczy, bo słodycze są wszędzie. Z czasem było coraz lepiej, teraz kompletnie mi nie przeszkadzają – mogą nawet leżeć w domu, w widocznym miejscu. Już mnie nie ruszają. Ale... to jest tu i teraz, co będzie później – nie wiem. To jest choroba nawrotowa: dziś jest dobrze, a za jakiś czas może być zupełnie inaczej. Gdzieś pod skórą czuję, wierzę, że kiedyś będę zupełnie zdrowa, chociaż ktoś na jednym z naszych spotkań powiedział, że z kiszonego ogórka nigdy nie zrobi się z powrotem świeżego. Coś w tym jest – wiem, że zawsze będę musiała uważać.
A gdy mimo wszystko przychodzi „kompuls”?
– Staram się skupić na czymś innym – mówi Justyna. – Sięgam po książkę, idę na spacer, pod prysznic albo dzwonię do kogoś z grupy. Ale czasem nic nie pomaga i gdy przychodzi fala, skupiam się na jednym. Na jedzeniu.
A Maria? – Choć na mityngi przychodzę od dawna, to wciąż nie potrafię w kryzysowej sytuacji do kogoś zadzwonić – mówi. – Czasem piszę SMS i to wystarczy. Zwykle jednak zaczynam sprzątać. Śmieję się, że odkąd walczę z chorobą, mój dom wygląda perfekcyjnie. Dużo pracuję i to też pomaga. Najgorzej, gdy mam za dużo wolnego czasu. Wtedy zaczynam myśleć o jedzeniu i odliczać godziny do następnego posiłku, a to niebezpieczne. Gdy czuję, że idzie „kompuls”, raczej nie wychodzę też z domu. Nie ufam sobie. Jak jedzą teraz? – Pod tym względem wiele się zmieniło nie tylko u mnie, ale też w mojej rodzinie – mówi Maria. – Teraz w święta Bożego Narodzenia nie siedzimy przy uginającym się stole i nie biesiadujemy godzinami, jak to większość rodzin w Polsce ma w zwyczaju. Kończymy wigilijną wieczerzę i chowamy wszystko do lodówki. I tak jest dobrze. Justyna: – Planuję ok. 5 posiłków dziennie. Czasem zapisuję sobie to, co jem, choć bywa, że wtedy zaczynam liczyć kalorie, a to prosta droga do nieszczęścia.
W klubie Anonimowych Jedzenioholików spotykają się raz w tygodniu. I radzą: – Jeśli czujecie, że macie problem, przyjdźcie na mityng – mówi Maria. – To lepsze niż jakakolwiek terapia, bo tutaj nie ma rozgrzebywania przeszłości, tu nikt nikomu niczego nie radzi. Po prostu jesteśmy, słuchamy się, wspieramy, jesteśmy szczerzy, skupiamy się na tym, co się dzieje tu i teraz. Justyna: – Ktoś, kto nie choruje, to choćby nie wiem jak bardzo się starał, i tak tego nie zrozumie. A tu, w AJ, każdy doświadczył tego koszmaru na własnej skórze.