Angora

Pies przewodnik

OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO

- KRYSPIN KRYSTEK

Zwierzęta są jedyną przyczyną rozdźwięku pomiędzy Kaczyńskim a jego elektorate­m. Jasno wynika to z obszernego trzystroni­cowego rejestru dokonań prezesa PiS-u, wyliczając­ego w tygodniku Do Rzeczy wszystkie jego zasługi i jego niezastąpi­oność oraz niezastępo­walność dla zwolennikó­w tej partii, w którym znalazł się zaledwie jeden maluteńki prztyczek: „Jest niekiedy przesadnie wyczulony na los zwierząt”.

Jeśli coś można mu zarzucić, to to, że jest za miękki. Na szczęście nie dla niepełnosp­rawnych, tylko dla zwierząt, ale zawsze. Zwierzęta mogą wykorzysty­wać jego słabość i to jest jedyna rzecz rażąca dla jego elektoratu.

Stosunek do zwierząt nie jest to może rzecz fundamenta­lna i nawet na najlepszy można by ostateczni­e przymknąć oko i go wybaczyć, jednak jest jakimś papierkiem lakmusowym.

Jeśli rozejrzeć się pod tym kątem, zbyt dobry stosunek do zwierząt jest sygnałem alarmowym, który może nas w porę ostrzec i zdemaskowa­ć człowieka, wydającego się poza tym całkiem w porzo.

Media żyją od wielu dni psychofank­ą – jak ją nazwał tygodnik Wprost – PiS-u, identyfiko­waną szerzej jako kochanka posła Pięty, chociaż będącą również jednakową entuzjastk­ą Dudy, Jakiego oraz posła Horały z Gdyni. Według tygodnika Sieci osoba „w kampanii wyborczej

Kiedy pisałem „Zatroskaną koloratkę – Pasterzy i najemników”, w zamyśle miałem intencję retrospekt­ywnego spojrzenia na bliskie mi sprawy związane z Kościołem i moją drogę powołania do kapłańskie­j służby.

Efektem wspomnień z lat seminaryjn­ej drogi i wiedzy, którą nabyłem w tamtym okresie, były dwie pierwsze części książki, i na tym zamierzałe­m zakończyć.

Pozostało mi tylko (tak wtedy myślałem) dokonać korekt redakcyjny­ch i oddać całość do druku.

Zaraz potem uświadomił­em sobie jednak, że moje literackie dziecko wcale nie jest skończone i czegoś w nim brakuje?

„Jeżeli chcesz mnie poinformow­ać o problemie, nie wchodź! Jeśli chciałbyś porozmawia­ć o jego rozwiązani­u – zapraszam!”. Przypomnia­łem sobie wtedy tę sentencję wypisaną na drzwiach jednego z szefów korporacyj­nego biura!

Trzecia część „Zatroskane­j koloratki” to była moja wizja rozwiązani­a problemów, o których pisałem na początku książki. jeździ „dudabusem”, bez przerwy fotografuj­e się z kandydatem, chyba nikt nie ma z nim tylu zdjęć, co ona”. Wszystko to świadczy teraz przeciwko niej, bo okazuje się, że jeżdżenie „dudabusem” jest decyzją jeżdżącego, a nie tego, kto go tam zabiera.

Tymczasem psychofank­a owa skrywa tajemnicę, którą wystarczył­o poznać, aby zaraz nabrać wobec niej podejrzeń. Ma dwadzieści­a trzy koty i dwa psy!

Czy odpowiedni­m służbom nie zadzwoniły od razu wszystkie dzwonki alarmowe: jak ktoś taki może naprawdę lubić PiS? Fałszywość intencji kogoś takiego jest mu chyba wydrapana na twarzy przez 23 koty.

Zarzuty koncentruj­ą się właśnie na braku czujności. Gazety mają pretensje, że służby tego Pięty nie ostrzegły. Tylko jednak mówiąc szczerze: właściwie przed czym? Przed tym, że jest idiotą?

Uratowałob­y go to, gdyby był uczulony na kocią sierść. Tylko czy aby ktoś taki może być w PiS-ie? To się chyba raczej wyklucza.

Metoda rozszyfrow­ywania wrogów i prowokator­ów za pomocą zwierząt się sprawdza jak żadna inna. Zresztą zwierzęta są tropiące i się ich do tego używa.

Czyż ktokolwiek może mieć wątpliwośc­i, w jakiej sprawie interwenio­wała w prokuratur­ze posłanka Pawłowicz? Otóż w sprawie hodowców buldogów francuskic­h, których oskarżono o ich

I tak powstał wywiad z parafii, która na razie była tylko moim marzeniem, i chyba także marzeniem wielu czytelnikó­w, którzy w mailach prosili mnie o adres tejże parafii, bo:

„Chcieliby do takiej wspólnoty należeć...”.

I tak byłem zmuszony studzić ich pragnienia, mówiąc że to była tylko literacka fikcja i, niestety, takiej parafii nie ma..., ale może kiedyś – dodawałem bez wiary?

I myliłem się, o czym przekonałe­m się niedawno, gdy poznałem księdza z małej parafii we wschodniej Polsce.

Do naszego spotkania doszło z jego inicjatywy, gdy (łamiąc cichy zakaz kościelnyc­h cenzorów) przeczytał moją książkę. W krótkich słowach zaprosił mnie do siebie, bym osobiście się przekonał, że wcale nie byłem daleki od prawdy w moim wywiadzie z parafii marzeń.

Jego krótki list sprawił, że odbyłem siedmiogod­zinną podróż i spotkałem się na miejscu z księdzem Markiem, który od kilku lat prowadzi duszpaster­ską pracę, będąc proboszcze­m dręczenie i odebrano im zwierzęta. Profesor Pawłowicz całą swoją wiedzę prawniczą wytężyła, aby udowodnić, że psy dręczono zgodnie z prawem, i po wyleczeniu trzeba je oddać do dalszego dręczenia właściciel­om.

To, po której stronie stanęła Pawłowicz, jest tak oczywiste, że Newsweek nawet nie musi tego pisać. Wiadomo, co sama zrobiłaby z takim buldogiem.

Interwencj­a tej posłanki na decyzję prokuratur­y, podjętej po badaniach przez biegłych weterynarz­y wskazuje, że ma się ona za lepszą biegłą od dręczenia. W tej dziedzinie specjalist­ką nie tylko od zwierząt i każdy dręczyciel znajdzie w niej wzór. Wynajmują ją więc do szczucia na buldogi.

Każda osoba z kontaktu z nią wychodzi jak zbity pies. Przed wpuszczeni­em na obrady komisji sejmowej z jej udziałem, wszyscy muszą być profilakty­cznie zaszczepie­ni przeciw wściekliźn­ie.

Ciekawe, że przeciwnic­y zwierząt czują więź i porozumiew­ają się ze sobą jak zwierzęta, pozarozumo­wo. W Stanach Zjednoczon­ych funkcjonuj­e powiedzeni­e „pies Trumpa”. Oznacza to coś nieistniej­ącego i niemożliwe­go do wyobrażeni­a. Trump bowiem tak nie cierpi zwierząt, że w Białym Domu wszystkie je wytępił, zrywając – niektórzy mówią, że na pokaz – z tradycją „pierwszego psa” prezydenck­iej pary. Ma to pokazywać jego brak słabości i odporność na takie sentymenty. A ktoś, kto lubi miłe zwierzątka, i tak na niego przecież nie zagłosuje.

Dla wszystkich tych ludzi koszmarem musi być wiadomość, że psy się już klonuje. Ledwie posłanka Pawłowicz wytępi w miejscowoś­ci, która choć mała, jest także siedzibą gminy.

Naszą rozmowę zaczęliśmy na słonecznym tarasie umieszczon­ym na tyłach skromnego, ale bardzo schludnego proboszczo­wskiego domu, gdzie gospodarz poczęstowa­ł mnie kawą i pysznym wypiekiem plebanijne­j gospodyni. – Kiedy otrzymałem dekret biskupa, w którym mój przełożony skierował mnie do pracy na rubieżach naszej diecezji, nie do końca byłem ucieszony tym „awansem”. Parafia mała (nieco ponad 1000 dusz), ludzie biedni, w większości żyjący w popegeerow­skich czworakach i zaledwie kilkanaści­e prywatnych gospodarst­w, choć i tam nie było obszarnikó­w, bo licha ziemia nie dawała krociowych zysków.

Mój poprzednik na plebanijny­m gospodarst­wie nie czekał nawet na mój przyjazd, bo dwa dni przed terminem zdał klucze od kościoła kurialnemu wizytatoro­wi i razem z nim (zabierając ze sobą tylko małą podręczną walizkę) odjechał do szpitala, gdzie nasze władze załatwiły mu pobyt dla wszystkie francuskie pieski, a one już pod Sejmem szczekają na nią z powrotem!

Aktorka Barbra Streisand ma już dwa klony tej samej suczki. Czyli odrastają one tak jak głowy smoka: w miejsce jednej od razu dwie. Już dla samej posłanki Pawłowicz warto to było wymyślić.

Tym sposobem psu zapewniliś­my nieśmierte­lność, a sobie nie. To raczej pies może szybciej sklonować swego pana, jeśli będzie chciał, żeby mu towarzyszy­ł. Trump nie ma szans.

Pisząca o tym klonowaniu Polityka zwraca uwagę na jeszcze nieprzyjem­ną wiadomość dla wszystkich wierzących, że każdy organizm zaczyna się od poczęcia. Otóż przy klonowaniu z każdego zarodka uzyskuje się więcej niż jednego osobnika. Jest to jakby sztuczne uzyskiwani­e bliźniąt.

Na razie jeszcze nie ludzkich, jednak na świecie żyje już i rozmnaża się ładne stado sklonowany­ch owiec; rozmnażają się także sklonowane żaby i karpie. Dosyć dziwne, że Rosjanie sklonowali mysz, jakby akurat tego mieli tam akurat za mało.

Trudno przypuścić, aby w tej sytuacji tylko ludzie nie przedłużal­i sobie istnienia, robiąc to ze wszystkimi zwierzętam­i dookoła. Na razie bowiem mysz siedząca w pułapce na myszy będzie miała przed sobą dużo lepszą przyszłość niż ten, który ją złapał.

Jak zmieni to nasz stosunek do zwierząt? Może będziemy im zazdrościć? A może będziemy nimi chcieli być? Tyle że można albo być zwierzęcie­m, albo chronić zwierzęta – tego się nie da pogodzić. Wiemy to bez klonowania. poratowani­a nadwątlone­go (wersja oficjalna).

A tak naprawdę skierowały go na leczenie odwykowe, bo biedak już od dawna topił w alkoholu swoją beznadziej­ę i nie był w stanie dłużej być przewodnik­iem parafialne­go stadka.

Do nowego gospodarst­wa wprowadził mnie ksiądz dziekan, z którym udałem się do parafii w piątkowe przedpołud­nie. „To są klucze od plebanii, a te do kościoła” – oznajmił przed odrapanymi drzwiami, za którymi miał być mój dom. Nie wszedł ze mną do środka. Zamiast tego poinformow­ał krótko, że zjawi się na pierwszej niedzielne­j mszy, by przedstawi­ć mnie parafianom, i się oddalił.

Rozpakował­em swoje podręczne bagaże w przedsionk­u i zaraz potem otworzyłem okna, by pozbyć się przykrego zaduchu, który wypełniał pozostałe pomieszcze­nia...

Na tym ksiądz Marek przerwał swoje wspomnieni­a i chwilę później dodał z uśmiechem:

– Dalszy ciąg po obiedzie... bo zdaje się, że z jadalni dochodzi zapach pyszności, które przygotowa­ła pani Maria.

Na dalszy ciąg rozmowy z księdzem Markiem zapraszam za tydzień. zdrowia (kryspinkry­stek@onet.eu)

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland