Zakopane to jedyne miasto w Polsce, w którym władza chroni damskich bokserów
Adam i Kamila są szczęśliwą rodziną. Łączy ich nie tylko wielka miłość, ale i siedmiomiesięczny Oliwier, którego zabrali ze sobą do sądu. Sądu w Radomiu, gdzie zgodnie z pozwem skierowanym przez miasto miało się rozstrzygnąć, czy znajdą się wraz z dzieckiem na ulicy. Władze miasta Radomia argumentują, że nie należy im się lokal socjalny, bo przy swoich dochodach mogą wynająć mieszkanie na wolnym rynku. Adam pracuje za płacę minimalną, Kamila opiekuje się dzieckiem i otrzymuje 1000 zł „kosiniakowego” i 500 plus. Sęk w tym, że ten 1000 zł przestanie pobierać już w październiku, a 500 plus zgodnie z prawem nie wlicza się do dochodu. Powstaje więc pytanie, jak za 1660 zł wynająć mieszkanie i utrzymać trzyosobową rodzinę?
Pozew o eksmisję pojawił się, gdy zmarła babcia Adama, u której mieszkał i którą się opiekował przez ostatnie 9 lat. Zamieszkał u babci, bo gdy skończył 18 lat, ojciec wyrzucił go z domu. Uchwała miejska pozwala na przyznanie najmu po zmarłej komuś, kto mieszkał i był zameldowany w takim lokalu przez co najmniej dwa lata. Miasto Radom jednak postąpiło wbrew własnej uchwale i odmówiło Adamowi zawarcia umowy. A w miejscowym radiu urzędnik odpowiedzialny za mieszkania komunalne opowiadał, że lokal jest obciążony olbrzymim długiem, choć to było zaledwie 3 tys. zł i to z odsetkami. Młodzi poszli za moją radą, zapożyczyli się i spłacili całe zadłużenie jeszcze przed kolejną rozprawą w sądzie. Jako pełnomocnik prosiłem sąd o odroczenie rozprawy i danie czasu na negocjacje. Sąd szczęśliwie przychylił się do mojego wniosku i kolejną rozprawę wyznaczył na koniec sierpnia.
Udaliśmy się więc do ratusza, aby podjąć próbę rozmowy z prezydentem Radosławem Witkowskim. Sekretarka oznajmiła, że prezydent jest zbyt zajęty, by się z nami spotkać, i odesłała nas do wiceprezydenta. Ten jednak też okazał się niedostępny z powodu nawału zajęć. Rozsiedliśmy się więc w sekretariacie prezydenta Witkowskiego i zaczęliśmy dzwonić do mediów. Reakcja była natychmiastowa. Nagle wiceprezydent znalazł czas i nas przyjął. Obiecał, że wystarczy złożyć podanie, a komisja mieszkaniowa życzliwie rozpatrzy sprawę i odwoła eksmisję. Ku zdumieniu Adama i Kamili wiceprezydent zdziwił się, że prosili o pomoc Ikonowicza. „Trzeba było od razu do mnie przyjść”, dodał.
– Przede wszystkim chciałam pogratulować, boście są odważni. Jako jedyny samorząd w Polsce przeciwstawiliście się tej uchwale. Wiadomo, górale to rogaty naród – podsumowała Beata Szydło. Tak podczas pobytu w Zakopanem 17 maja wicepremier skomentowała sprawozdanie radnego Józefa Figla z jego, trwającej już prawie dziesięć lat, krucjaty przeciwko uchwale o przemocy w rodzinie. Wizyta pod Tatrami była dla Beaty Szydło okazją do podsumowania przed zbliżającymi się wyborami tego, co rząd zrobił, by wesprzeć rodzinę.
Zakopane jest jedyną w Polsce gminą, gdzie nie ma uchwały w sprawie przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Radni kilkakrotnie odrzucali jej projekt, bywało, że na czas głosowania za ich plecami pojawiali się miejscowi księża i działacze PiS.
Krystyna z Cyrhli nawet nie wiedziała, że jest ofiarą przemocy swojego konkubenta. Przyjaciółka, która zorientowała się, że w tej rodzinie źle się dzieje, zaprowadziła Krystynę do psychologa. Dopiero ten uświadomił jej, że wyzwiska, kłótnie, bicie i pogróżki o spaleniu domu to nie jest normalne zachowanie. Jednak na pomoc było już za późno. Co prawda pani Krystyna wraz z synkiem wyprowadziła się ze swojego własnego domu i wszczęła postępowanie sądowe przeciwko konkubentowi, ale ten spalił dom i sam powiesił się na framudze drzwi doskonale widocznych z tymczasowo wynajmowanego przez nią mieszkania. Pani Krystyna nie tylko odważyła się przeciwstawić przemocy, ale również, co niezwykle rzadkie w takich wypadkach, stanęła przed kamerą internetowej telewizji „Tygodnika Podhalańskiego”. Ze łzami w oczach opowiadała o koszmarze, który trwał lata. Konkubent, najczęściej pod wpływem alkoholu, urządzał awantury, dręczył ją psychicznie i groził.
O tym, co dzieje się w domu na Cyrhli, wiedzieli również sąsiedzi. Policja interweniowała tam kilka razy w ciągu roku. W końcu funkcjonariusze postanowili założyć mężczyźnie „Niebieską Kartę” po to, by rodziną zajął się zespół interdyscyplinarny. Problem w tym, że w Zakopanem takiego zespołu nie ma...
Rodzina jest święta
Zakopiańscy radni „wałkują” temat przemocy w rodzinie od 2009 r. W ciągu dwóch kadencji nad uchwałą o przemocy w rodzinie głosowano już dziewięć razy. Zdecydowana większość radnych głosuje przeciwko niej. Ta większość przekonuje, że tak każe im głosować sumienie opierające się na chrześcijańskich wartościach. Wśród nich jest Józef Figiel. W rozmowie z nami przedstawił swoje credo: – Ja się opieram na nauce św. Jana Pawła II, który powiedział, że rodzina jest święta i każdy powinien jej bronić i pomagać, a jeśli niedomaga, to za to jest odpowiedzialne państwo, Kościół, samorządy i każdy z nas. Twierdzi, że obserwuje, jak ta ustawa działa w krajach skandynawskich. – Widzę, jak ona tam się przekształciła i rodziny chodzą na smyczy w stosunku do państwa – tłumaczy radny, który obecnie jeździ do Warszawy na odbywające się konsultacje dotyczące zmian w tej uchwale. Ta, na której najbardziej mu zależy, zdjęłaby z gmin obowiązek jej uchwalenia (...).
Kto się boi „Niebieskiej Karty”
(...) „Niebieską Kartę” zakładają policjanci na wniosek ofiary, ale również sąsiadów, znajomych, tych, którzy zgłaszają jakieś zaobserwowane nieprawidłowości. Zanim dokument powstanie, okoliczności są dokładnie badane. Takiego postępowania boją się radni, którzy głosują przeciwko ustawie. – Ja nie wiem, czy nie mam założonej „Niebieskiej Karty”, i pani też radziłbym sprawdzić. Takiej jednak informacji nigdzie nie dostaniemy, a przecież Konstytucja RP mówi wyraźnie, że obywatel ma prawo wglądu do informacji zbieranych na jego temat – broni swojego stanowiska radny Figiel. To zresztą jeden z wielu punktów, jakie znalazły się w piśmie radnych, zaskarżających uchwałę do Trybunału Konstytucyjnego. Zdaniem Magdaleny Dziewic, psycholożki i terapeutki, która niesie pomoc ofiarom przemocy, na Podhalu niechęć do uchwalenia ustawy spowodowana jest panującym tu patriarchatem. – Tutaj o losach kobiet decydują mężczyźni. Jaki interes mają mężczyźni, żeby wprowadzać uchwałę przeciwko przemocy, kiedy to oni są sprawcami tej przemocy? To musi się zmienić. Kobiety muszą poczuć, że mają prawa, a nie, że decydują o nich ich mężowie i radni – podsumowuje sytuację w Zakopanem.
Bez uchwały policja też nie pomoże
Wszystkie gminy w Polsce, oprócz zakopiańskiej, podjęły uchwałę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Dzięki temu są tam powoływane zespoły interdyscyplinarne, w skład których wchodzą specjaliści opracowujący program pomocy dla całej dotkniętej przemocą rodziny. – Z powodu braku tej ustawy nie możemy efektywnie działać. Nie ma zespołu interdyscyplinarnego, a my nie możemy powiadamiać innych instytucji powołanych do niesienia pomocy ofiarom. Policja musi działać zgodnie z prawem.
– Nie możemy tego prawa naginać nawet w dobrej wierze – mówi Mateusz Wojtyła, zakopiański policjant. Brak takiej uchwały utrudnia pracę wszelkim służbom, ale, co gorsza, pozbawia kompleksowej, profesjonalnej pomocy poszkodowanych.
Pod koniec zeszłego roku wojewoda dokonał kontroli zakopiańskiego MOPS-u. W zaleceniach pokontrolnych znalazło się polecenie przygotowania uchwały o przemocy w rodzinie. Burmistrz ukrywał informację zarówno o samej kontroli, jak i o jej wynikach. Radni dowiedzieli się o tych działaniach w marcu tego roku.
Wydawać by się mogło, że pojawiło się światełko w tunelu. Niegdysiejszy przeciwnik uchwały, obecny przewodniczący rady miasta Grzegorz Jóźkiewicz, zmienił zdanie. – Teraz, kiedy zarówno prokurator generalny, jak i Sejm zajęli stanowisko, że nie widzą sprzeczności uchwały z konstytucją, a odpowiedzi od Trybunału Konstytucyjnego na nasze zaskarżenie uchwały nie mamy od kilku lat, jasno widzę, że jest potrzeba stworzenia takiego zespołu, który będzie niósł pomoc poszkodowanym. Chcę, żeby jeszcze za mojej kadencji sprawa uchwały wróciła na forum rady miasta – przekonuje.