Zwycięstwo w „Tańcu z gwiazdami”
wiąże. Myślałam, że trochę przesadzają, bo co mnie może jeszcze zaskoczyć po 26 latach pracy w mediach? Okazało się, że może właściwie wszystko! Czekam, aż Janek Kliment wróci z wakacji, a ja wypełnię wszystkie obowiązki i zaległości, które narosły przez te miesiące i wtedy na pewno wrócimy na salę treningową.
– Zapewne przekonała się pani, że na pomoc Janka w każdej chwili może liczyć?
– Oczywiście. Janek ma też fantastyczną żonę Lenkę, która jest cudownym człowiekiem i też mi bardzo pomogła w czasie treningów.
– A w pracy dziennikarskiej na kogo może pani liczyć?
– Po raz pierwszy pracuję w redakcji, w której panuje tak niesamowity klimat, że po prostu chce się tam być. Bo jeżeli my się lubimy, szanujemy, wspieramy i rozumiemy nawzajem, to z całą pewnością na antenie też będziemy lepiej wypadać. Ja pracuję w programie, który jest z pogranicza rozrywki i informacji. Jest w nim sporo zaskakujących sytuacji, a my lubimy się zaskakiwać. Prowadzimy program w duetach. Nigdy nie uprzedzamy się wzajemnie, co chcemy powiedzieć na antenie, jak skomentować jakieś wydarzenie, wolimy postawić na program na żywo, bo tylko wtedy reakcje są naturalne. Mamy wspólną przeszłość i wiele wspólnych wartości, które wyznajemy, co powoduje, że bardzo dobrze czujemy się ze sobą. – Czyli jest pani otoczona ludźmi z dobrą energią? – Wyłącznie. Przyciągamy się. Na jakimś etapie życia człowiek wie, jakich ludzi w swoim otoczeniu bardzo potrzebuje po to, żeby lepiej żyć. Mnie się to udało osiągnąć, bo wokół siebie mam ludzi, którzy myślą podobnie jak ja, nie mają w sobie złości, zazdrości, nienawiści, są życzliwi i serdeczni. Łatwiej się żyje, kiedy człowiek myśli tylko dobrze o ludziach, uśmiecha się do nich. Ten uśmiech na co dzień bardzo pomaga żyć.
– Powiedziała pani, że dziennikarstwo jest zawodem specyficznym i bardzo trudnym. Kiedy się pani o tym przekonała?
– Są takie sytuacje, których się nie spodziewamy i trzeba się z nimi zmierzyć w programie na żywo. Praca w kanale TVN24 była moim największym doświadczeniem dziennikarskim, ponieważ trzeba było popadać z jednych emocji w drugie, czasem skrajnych. Raz mówiło się o czymś wesołym, za chwilę życie przynosiło jakąś smutną niespodziankę i trzeba było o 180 stopni zmieniać swoją narrację. Miałam bardzo ciężki dyżur w czasie katastrofy smoleńskiej. Poleciały mi łzy i głos uwiązł w gardle. Tak samo było podczas relacjonowania wydarzeń na Majdanie, kiedy widziałam śmierć ludzi. Z jednej strony trzeba było informować o tych wydarzeniach ze świadomością, że ludzie oczekują wiadomości, że zrobi się to z kamienną twarzą, a z drugiej strony nie da się uciec od emocji, jeżeli samemu coś się bardzo mocno przeżywa. Dostałam mnóstwo listów, które potwierdzają, że ludzie potrzebują zwykłych, normalnych emocji na antenie. Ludzie natychmiast wyczują, czy prezenter jest sobą, czy w jego zachowaniu jest coś sztucznego.
– Jest pani 26 lat w tym zawodzie. Czy nadal czuje pani do tej pracy ten sam entuzjazm?
– Nie wyobrażam sobie, że mogłabym wykonywać ten zawód bez radości. Przeszłam pewną zmianę i mam teraz inne oczekiwania, inne nastawienie do tego zawodu i do siebie. Jest to praca, która sprawia mi ogromną satysfakcję. Dziennikarstwo to praca mówiąca o ludziach, dla ludzi, wykonywana przez ludzi. Najważniejszy jest tutaj człowiek, my dla niego pracujemy.
– Napisała pani książkę „Czego oczy nie widzą”. Co chciała pani w niej opowiedzieć ludziom?
– Jest to książka o przeróżnych sytuacjach, które były moim doświadczeniem zawodowym, a wiele z tych sytuacji ludzie również mają w pamięci, bo są to wydarzenia opisywane przez media. Widzowie nie zawsze wiedzą, co się z nami dzieje, gdy my o tych wydarzeniach opowiadamy, jak my je przeżywamy, dlaczego coś zrobiliśmy tak, a nie inaczej. Jest to suma wydarzeń antenowych, zabawnych i niezabawnych wpadek. Takie historie, które mogą rzucić inne światło na dziennikarzy, których bardzo łatwo jest krytykować. Może czytając moją książkę, ludzie spojrzą na nich łaskawszym okiem, może więcej zrozumieją. – Jakim rodzajem działalności jest pisarstwo? – Trochę innym niż opowiadanie, zupełnie czymś innym niż praca w radiu czy w telewizji. Po książce zostaje bardzo konkretny, namacalny ślad. Być może za ileś lat mój syn spojrzy na półkę z książkami mamy i będzie czuł dumę. – Kiedy pojawił się pomysł napisania tej książki? – Jakiś czas nosiłam się z zamiarem jej napisania, bo chciałam na 25-lecie swojej pracy zrobić jakieś podsumowanie. Największą inspiracją było to, że w 25. roku pracy straciłam ją nie ze swojej winy – i to najbardziej przyczyniło się do wydania tej książki. – Czy dziennikarz musi być empatyczny? – Dziennikarz musi być przede wszystkim dobrym człowiekiem, jak mówił Ryszard Kapuściński. W tym zawodzie nie mogą pracować ludzie, którzy są nieczuli na krzywdę innych. Jeżeli dziennikarz nie kocha ludzi, nie rozumie ich, jeżeli są mu obojętni, a ich sprawy nie leżą mu na sercu, to nigdy nie będzie w tym zawodzie dobry. Dziennikarstwo to profesja dla tych, którzy chcą, by innym było lepiej, niż jest, dlatego ujawniamy przeróżne historie i dbamy o to, żeby wszędzie w Polsce systemy działały tak jak należy.
– Widzę, że mimo złych doświadczeń wierzy pani w ludzi?
– Oczywiście. Kilkakrotnie się wprawdzie na nich zawiodłam, ale to nie zmienia mojej postawy, być może trochę naiwnej i dziecinnej. Wybieram do życia i do bycia tych, którzy moją energię podzielają, z którymi się uzupełniam. Nigdy nie straciłam wiary w ludzi.
– Czy w rozmowach dziennikarskich miała pani jakieś przykre momenty?
– Bywały gorsze rozmowy, ale ja nie pielęgnuję w sobie złych momentów, zawsze chcę wspominać to, co dobre. Pamiętam tylko te rozmowy, które we mnie zostały, bo ktoś zagrał na cienkiej strunie.
– Rozpoczęła pani nowy rozdział w swoim życiu. Czy bez oglądania się za siebie i bez żalu?
– Przeszłości się nie zmieni, nie wymażemy jej gumką. Ona nas zapewne w jakiś sposób kształtuje, ale nie może nam zasłaniać myślenia o przyszłości, bo przyszłość i teraźniejszość liczą się bardziej. Z przeszłości trzeba wyciągać wnioski, ale nie uchroni nas to przed popełnianiem kolejnych błędów, bo jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo do słabości. Najważniejsza jest dla mnie teraźniejszość. Jestem osobą, która nie planuje na długi czas, mam wyznaczone tylko krótkoterminowe cele i czekam, co przyniesie mi życie. Nie chcę planować, bo gdy z tych planów nic nie wyjdzie, mogę być rozczarowana, a tego nie lubię.
– Na co przeznaczy pani 100 tysięcy nagrody?
– Tego nie wiem, bo nie mam jeszcze tych pieniędzy. Nie miałam też czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo z jednego szaleństwa wpadłam w drugie. Jadę do moich studentów na Uniwersytet Wrocławski, bo muszę nadrobić semestr, który przełożyłam na koniec maja i początek czerwca. Mam mnóstwo zaległości. 12 czerwca będę mieć pierwszy wolny dzień po 111 dniach pracy non stop. Jest to niemal 1/3 roku bez chwili wytchnienia. Mam nadzieję, że odpocznę w lipcu i sierpniu.
– Osobiście przeznaczyłbym te pieniądze na spłatę kredytu i byłem przekonany, że pani tak zrobi.
– Nie wystarczy na spłatę całości kredytu, ale warto też mieć jakieś oszczędności. Jestem osobą bardzo oszczędną i racjonalnie podchodzącą do wydawania pieniędzy. Na pewno spożytkuję je w odpowiedni sposób.
– Czy pojedzie pani z synem w podróż do Stanów Zjednoczonych?
– Tak, kończy nam się wiza w przyszłym roku. Chcemy to wykorzystać i zobaczyć miejsca, których nie widzieliśmy. Byliśmy w Ameryce kilkakrotnie, ale jest to taki olbrzymi, różnorodny teren, że na pewno jest tam jeszcze coś do zobaczenia. – Dlaczego chcecie pojechać tam ponownie? – Bardzo lubię Stany Zjednoczone Ameryki. Czuję się tam swobodnie, czuję się wolna. Uwielbiam patrzeć na różnorodnych ludzi. Odpowiada mi atmosfera tego kraju.
– Podobno w pani życiu zawodowym będą pewne zmiany i niewykluczone, że dostanie pani awans?
– Nic mi o tym nie wiadomo, ale uwielbiam dostawać od życia to, co ono mi oferuje, więc spokojnie poczekam, co się wydarzy. Nie szukam żadnej zmiany, choć je bardzo lubię, bo czynią nasze życie ciekawym. złotych