Zostało tylko szare pustkowie
sce skierowano służby ratownicze. Wojsko i ochotnicy pracowali w nieludzkich warunkach, wydobywając z domów zniekształcone ciała, ale i ocalałych, lecz poranionych i poparzonych ludzi. Ciężarówkom towarzyszyły czołgi, które wodą schładzały poruszające się po gorącym podłożu opony. W całej akcji ewakuowano ponad 3200 osób – niektóre wyciągano z domostw siłą. 2625 osób samodzielnie opuściło swoje domy, ale byli i tacy, którzy łamali zakaz, przedostawali się przez kordon oddzielający tzw. strefę zero, przypominającą obecnie powierzchnię Księżyca i wracali na zgliszcza domostw, by szukać swoich bliskich. Jeszcze w dniu tragedii w sieci pojawiły się nagrania pokazujące skalę zniszczeń. Stalowoszare krajobrazy. Poprzewracane i zatopione w popiele samochody, stopione opony, gorejące domy zasypane po dachy wulkanicznym pyłem, oblepieni szarą mazią ludzie, którym dopiero co udało się uciec przed śmiercią i potrafią mówić jedynie o swoich bliskich. Jedna z kobiet opisuje, jak wybuch zaskoczył ich na polu. Była tam z całą swoją rodziną, ale tylko jej udało się wspiąć na skarpę. Pozostali zostali w tyle i najprawdopodobniej zginęli. Na jednym z filmów widać, jak do zgromadzonych na moście mieszkańców dociera lawina piroklastyczna i chmura popiołu. Mimo to nie uciekają od razu... nagrywają śmiertelne niebezpieczeństwo telefonami. Ktoś słusznie skomentował: – Jak w Pompejach... Niby po 2000 lat jesteśmy mądrzejsi, ale teraz ludzie robią sobie nawet selfie, mimo że zaraz mogą się ugotować w żarze potoku piroklastycznego... Kiedy sytuacja wydawała się opanowana, we wtorkowy poranek wulkan ponownie wyrzucił z siebie czarną chmurę popiołu, a po południowym zboczu spłynęło trochę lawy. Po południu, dwie doby od erupcji, w mieście Escuintla wybuchła panika. Okazało się, że popiół wulkaniczny zsunął się do rzeki i w połączeniu z wodą utworzył śmiertelnie niebezpieczną lawinę gorącego błota (tak zwany lahar), która zaczęła z dużą prędkością spływać korytem rzeki w kierunku zamieszkanych terenów miejskich.
Podobna sytuacja miała miejsce w 1985 roku po wybuchu wulkanu Nevado del Ruiz w Kolumbii, kiedy lahar zalał oddalone o 47 km od wulkanu miasto Armero i zabił 23 tys. ludzi. Najbardziej zagrożone powstaniem błota wulkanicznego po erupcji de Fuego są obszary na południe, południowy zachód i południowy wschód od wulkanu. Lokalne stacje podały, że zasięg wybuchu objął tereny zamieszkiwane przez około 1,7 miliona osób. Prezydent Jimmy Morales ogłosił trzy dni żałoby narodowej z powodu „nieodwracalnych strat”, jakie poniosła Gwatemala. (ESZ)