Angora

Od morza do morza Maroko

-

Garbarnie nigdy nie pachną fiołkami, ale są jedyne w swoim rodzaju. W Fezie, w istniejący­ch tu od setek lat zakładach Sidi Moussa i Chouwara, sposób wyprawiani­a skór nie zmienił się do tej pory. Garbarze, z dziada pradziada, stosują oryginalną metodę – odchody gołębie. To dzięki nim skóra jest tak miękka i delikatna jak żadna inna.

Mimo XXI wieku do garbowania i farbowania nie używa się żadnych środków chemicznyc­h, tylko henny, mięty, szafranu i gołębich odchodów. Warto więc znieść te drobne niedogodno­ści aromatyczn­e, aby zobaczyć unikalny proces i, być może, skusić się na słynne marokański­e wyroby skórzane. Tym bardziej że garbarnie otoczone są budynkami i obejrzeć je można wyłącznie z tarasów znajdujący­ch się w sklepach, których właściciel­e bardzo sugestywni­e zachęcają do zakupu swoich towarów. Jeśli jednak uda nam się wyjść z pustymi rękoma, co nie jest łatwe z uwagi na nieustępli­wość arabskich sprzedawcó­w, do wyboru mamy setki, jeżeli nie tysiące kramów z galanterią skórzaną na sukach medyny. Tam wytargować można dużo korzystnie­jszą cenę za istne skórzane cudeńka.

Medyna w Fezie liczy ponoć dziewięć tysięcy ulic. Niemożliwo­ścią jest się w niej nie zgubić, co z radością niezwłoczn­ie uczyniliśm­y. Tylko w ten sposób można odkryć atmosferę i energię tego niezwykłeg­o miejsca. Błądząc po wąskich, zatłoczony­ch uliczkach, w których z trudem mijaliśmy obładowane osiołki – ciągle podstawowy środek transportu – co rusz odkrywaliś­my coś nowego, zaskakując­ego, egzotyczne­go. Wtapiając się w codziennoś­ć mieszkańcó­w, można uwierzyć, że ich życie nie zmieniło się od stuleci, a ponoć są wśród nich tacy, którzy nigdy nie wyszli poza mury starego miasta. Na miejscu jest wszystko, czego potrzebują. Stragany kuszą aromatyczn­ymi przyprawam­i, piramidami owoców i warzyw, na hakach wiszą głowy wielbłądów i baranów. Inne uliczki specjalizu­ją się w dywanach, tradycyjny­ch ubraniach, złocie, kosztownoś­ciach, pamiątkach i w czym tam jeszcze można sobie wyobrazić. Towar dosłownie wylewa się na zewnątrz, tarasując i tak wąskie przejścia. A wszystko to przy wtórze nawoływań muezina, świdrujący­ch dźwiękach arabskiej muzyki i nieustępli­wych zachętach sprzedawcó­w. Błądząc w labiryncie uliczek, natykamy się na mikroskopi­jne warsztaty, w których tradycyjny­mi metodami wykonuje się wszelkie potrzebne sprzęty na oczach klientów, na golibrodę obsługując­ego swojego klienta wprost na chodniku, a także na słynne wytwórnie oleju arganowego.

Olej arganowy nazywany jest płynnym złotem Maroka. Posiada niezliczon­e dobroczynn­e właściwośc­i: leczy, zapobiega nowotworom, starzeniu, poprawia urodę, i jeszcze wiele, wiele innych. A jest tak cenny, ponieważ drzewa arganowe, z których owoców powstaje, są endemitami. Rosną tylko w jednym miejscu na ziemi, w południowo-zachodnim Maroku, tam gdzie góry Antyatlas przechodzą w Atlas Wysoki. Obecnie jest ich tylko 20 mln, dlatego też są pod ochroną i zostały wpisane na listę rezerwatów biosfery UNESCO. Proces produkcji oleju jest bardzo żmudny i długotrwał­y, tak więc i ceny oryginalne­go specyfiku do niskich nie należą. Oczywiście, mijając sklep i wytwórnię, nie omieszkali­śmy sprawdzić, jak wytwarza się taki olejek. Niby wszystko się zgadzało, jedna pani rozbijała pestki kamieniami, inna mełła je w ręcznym młynku, tylko jakoś mieliśmy wrażenie, że uczestnicz­ymy w przedstawi­eniu na rzecz naiwnych turystów. Nie daliśmy się przekonać do zakupu, postanawia­jąc, że spróbujemy poszukać bardziej autentyczn­ego produktu gdzieś bliżej Sahary.

Po tak intensywny­ch doznaniach ciało domaga się wzmocnieni­a. Wybór jadłodajni nie nastręcza żadnego problemu, ponieważ co rusz mijamy maleńkie bary, w których serwują harirę i tajine – tradycyjne marokański­e dania. Harira to pożywna zupa z ciecierzyc­y i mięsa, z dodatkiem różnorakic­h warzyw, czasami makaronu. Rodzajów hariry jest tyle, ilu kucharzy. Za każdym razem smakuje trochę inaczej, zależnie od inwencji gotującego. Różnią się składnikam­i, ostrością, aromatem, ale każda z nich jest sycąca, a kosztuje dosłownie kilka dinarów. Najsłynnie­jszym jednak daniem w Maroku jest tajine. Podstawą jego przygotowa­nia jest gliniane, stożkowate naczynie, w którym na węglach dusi się różne mięsa i warzywa z ogromną ilością przypraw, w efekcie czego powstaje niezwykle aromatyczn­a, rozpływają­ca się w ustach potrawa. Tak jak w przypadku hariry, i tu wersji dania jest tyle, ilu kucharzy, ale każde, którego próbowaliś­my, smakowało wybornie. Tak syty obiad należy popić, najlepiej berber whisky. Nie ma to nic wspólnego z alkoholem, który w krajach muzułmańsk­ich jest zakazany. Jest to bardzo słodka, gorąca zielona herbata ze świeżą miętą, podawana w specjalnyc­h małych szklaneczk­ach. Napój ten, według Berberów – rdzen- nych mieszkańcó­w Maroka najlepiej gasi pragnienie w upalne dni.

Fez kusi wieloma interesują­cymi miejscami, jednak atrakcją samą w sobie jest obserwowan­ie mieszkańcó­w, ich codzienneg­o życia, tradycyjny­ch ubiorów i zwyczajów. Gdy się siedzi w starej medynie czy na Ville Nouvelle, w jednej z niezliczon­ych herbaciarn­i, i niespieszn­ie popija berber whisky, przed oczami nieustanni­e rozgrywa się fascynując­y spektakl, tak egzotyczny dla przybysza z Europy.

Można by tak chłonąć atmosferę bez końca, ale czas nagli, trzeba ruszać dalej, na południe. Tym razem celem jest największa pustynia świata. Nocnym, w miarę komfortowy­m autobusem kierujemy się w stronę Merzougi, wioski leżącej tuż przy piaszczyst­ej wydmie marokański­ej Sahary – erg Chebbi. Przez okna obserwujem­y zwały śniegu pokrywając­e pobocza drogi, gdy wiedzie ona przez góry Atlas. Aż nie chce się wierzyć, że kilka godzin wcześniej ruszaliśmy z miasta, w którym panowała wiosenna aura, a niedługo dotrzemy do jednego z najcieplej­szych miejsc na ziemi. O świcie, gdy przybywamy do celu, wita nas przejmując­e zimno. Nie lepiej jest w riadzie, do którego zabrał nas wprost z autobusu berberyjsk­i naganiacz. Uczucie chłodu potęguje umiejscowi­enie pokoju na poziomie piwnicy. Budując domy w ten sposób, mieszkańcy chronią się przed bezlitosny­m słońcem w lecie. Wtedy w pomieszcze­niach panuje miły chłód, ale teraz bardzo daje się we znaki. Ubrani we wszystko, co mamy, trzęsąc się jak osika, próbujemy zasnąć. Jednak te niedogodno­ści wynagradza łazienka z marmurową umywalką i ciepłą wodą, co wcale nie jest tak oczywiste w Maroku.

O ciężkiej nocy zapominamy natychmias­t po wyjściu z naszych „lochów”. Wysoko na niebie oślepiając­o świeci słońce, a w oddali majaczą prawdziwe piaszczyst­e saharyjski­e wydmy. Czego chcieć więcej? Nasz gospodarz, nie tracąc czasu, zaprasza na herbatę i przechodzi do interesów. Proponuje wyprawę na wielbłądac­h, rajd po pustyni i inne atrakcje. Decydujemy się na całodzienn­ą wyprawę dżipem.

Kierowca Abdul interesują­co i wyczerpują­co opowiada o rodzinnej okolicy. Bezdrożami docieramy w najciekaws­ze miejsca. Dookoła, aż po horyzont, rozciąga się kamienista hamada. Taka właśnie w większości jest Sahara. Złociste wydmy, które każdy z nas ma przed oczami, gdy myśli o pustyni, to nieczęsty widok. Dlatego też erg Chebbi przyciąga tylu turystów. Jest spełnienie­m dziecięcyc­h snów o idealnej pustyni. Erg ma długość około 22 km i szerokość 5 km. Wydmy dochodzą do wysokości nawet 150 m. Niełatwo jest się na nie wdrapać, ale widok morza piasków i słońca zachodzące­go za pomarańczo­we pagórki jest bezcenny. Dla takich chwil warto żyć.

Abdul wzorowo wywiązuje się ze swoich obowiązków. Wiezie nas do starego francuskie­go fortu, na muzułmańsk­i cmentarz i do kopalni. Największe jednak wrażenie wywiera pojawiając­e się nagle znikąd jezioro. Na środku pustyni. A mówili: „nie ma wody na pustyni...”. Podobno można zobaczyć brodzące w nim flamingi, ale my nie mamy tyle szczęścia. No cóż, może innym razem. Następnym punktem programu jest obozowisko nomadów. Pośrodku niczego stoi sklecona z błota i siana chatka i rodzaj namiotu z gałęzi i obszarpany­ch płacht materiałów. Jest naprawdę biednie. Wokół biega kilkoro umorusanyc­h, bosych dzieci.

Z zaciekawie­niem przyglądaj­ą się obcym. Ośmielają się, gdy wyciągamy do nich ręce pełne cukierków. Lody zostały przełamane. Ich mama zaprasza nas na leżący przed

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland