Mój żydowski Będzin
Jest to miejsce, w którym spędziłem swe życie od pierwszych pamiętanych chwil, aż po maturę, czyli świadectwo dojrzałości. Urodziłem się wprawdzie w sąsiedniej Czeladzi, ale w ostatnich latach nie mogę tego odżałować z powodów, o których przy innej okazji.
W historii Zagłębia Dąbrowskiego społeczność żydowska odegrała wielką rolę. Pewien wybitny śląski reżyser filmowy często, gdy mnie widzi, powiada, że „w tym Zagłębiu zawsze pełno było Żydów i komunistów”. Moi przodkowie – na przykład – nie byli ani jednymi, ani drugimi, ale przed wojną mieszkali w mieście, w którym na 60 tys. ludności żyło 40 tys. starozakonnych. Ich wojenne losy były po prostu straszne. Już w pierwszych dniach spalenie synagogi, niemal codzienne rozstrzeliwania, publiczne napiętnowania i upokorzenia, zamknięcie w getcie, wreszcie masowa wywózka do komór gazowych w Auschwitz-Birkenau.
Nasze powojenne już pokolenie wzrastało bez dogłębnej świadomości tego, co Niemcy uczynili z tym nieszczęsnym narodem w miejscu, gdzie zaledwie kilka lat później bawiliśmy się na tych samych placach, ulicach i podwórkach, żyliśmy w tych samych kamienicach i mieszkaniach, w których nierzadko pozostawało jeszcze pożydowskie mienie. Ich samych – ocalałych – było już tylko niewielu, a reszta wyemigrowała w rezultacie haniebnej nagonki w roku 1968. Z dzieciństwa pozostały mi tylko sąsiedzkie wspomnienia rodziny Merynów, Waksmanów, Oplerów, Szwajcerów i Gutmanów.
Działając w Łodzi, nawiązałem z Izraelem kilka kontaktów impresaryjnych. Graliśmy wtedy szereg wybitnych dzieł operowych i baletowych o tematyce judaistycznej: Nabucco, Żydówka, Salome, Legenda o Józefie, Skrzypek na dachu. Naszych partnerów to nie tylko interesowało. Im to wręcz imponowało! Podczas jednej z moich wizyt w Tel Awiwie mieszkający tam Stanisław Wygodzki, wybitny pisarz rodem z Będzina, dowiedziawszy się, że jesteśmy krajanami, urządził kolację, na którą zaprosił kilkudziesięciu ocalałych z Holocaustu przedwojennych mieszkańców miasta nad Przemszą.
Cóż to był za wieczór! Wśród gwaru rzewnych wspomnień i toastów zbliżył się do mnie sędziwy rabin, mówiąc: „Panie Pietras, pan wie, co to jest Będzin?”. – No wiem – odrzekłem. – Przecież stamtąd pochodzę. „Nie, pan tego nie wie. Będzin dla nas, tutejszych wygnańców, to Jeruzalem Zagłębia Dąbrowskiego!”. Nie mając należytej wiedzy o przeszłości mojego rodzinnego miasta, odpowiadałem jak mogłem na szereg pytań pełnych tęsknoty, sentymentu i dawnych młodzieńczych wspomnień. Wśród nich najczęstsze było: „Czy istnieje jeszcze Brama Cukermana?”.
Minęły lata. Tak nazywany pasaż między placem 3 Maja a ul. Kołłątaja nie tylko przywrócono do stanu poprzedniego, ale powołano Fundację Brama Cukermana. Wśród jej wielu wspaniałych inicjatyw znalazł się wydany ostatnio w języku polskim i angielskim obszerny „Żydowski Będzin. Plan miasta – miejsca pamięci”. Na mapę miasta z roku 1916 naniesiono dziesiątki precyzyjnych objaśnień i adresów, przywołujących z niepamięci miejsca, wydarzenia oraz nazwiska ocalałe dzięki benedyktyńskim zabiegom Andrzeja Ciepała, który to wszystko opracował.
Oto niektóre z nich: Rybny Rynek (tu w r. 1807 rabin cudotwórca Jakub Natan odprawił nabożeństwo na cześć Księstwa Warszawskiego. Potockiego 3 (kinoteatr Nowości – stąd wystartował do kariery późniejszy francuski