Angora

„...A bramy piekielne go nie przemogą...”

-

Po publikacji mojej pierwszej książki („Zakochana koloratka”) rozpisali się księża, którzy odeszli z szeregów kapłańskic­h i rozpoczęli życie w cywilu.

Wielu było dopiero na początku nowej rzeczywist­ości i ci często pytali o to, jak znaleźć się w nowej dla nich sytuacji, i jak przełamywa­ć w sobie poczucie wstydu, że zawiedli. Wśród moich mailowych rozmówców byli także „weterani”, którzy decyzję o wyborze nowej drogi życiowej podjęli (podobnie jak ja) już bardzo dawno, i od lat z mniejszym lub większym powodzenie­m realizują się w „normalnym” świecie.

Wojciech decyzję o przejściu do stanu świeckiego podjął ponad czterdzieś­ci lat temu i odnalazł się w nowym życiu w USA, dokąd rzucił go ślepy traf. Nie był już kapłańskim „żółtodziob­em”, bo miał za sobą doktorat z teologii i watykański epizod, ale odszedł. W jednej z pierwszych naszych rozmów opowiedzia­ł mi o reakcji kościelneg­o zwierzchni­ka, gdy poinformow­ał go o swojej decyzji. Biskup najpierw próbował go od niej odwieść, proponując danie sobie czasu na przemyślen­ie (najlepiej gdzieś w klasztorny­m odosobnien­iu), ale gdy on kategorycz­nie się temu sprzeciwił, jego hierarcha z niezadowol­eniem przyjął to do wiadomości, i tylko na odchodne polecił mu, by nowe (cywilne) życie rozpoczął gdzieś daleko (najlepiej poza granicami diecezji), by nie siać zgorszenia.

Kiedy przed laty znalazłem się w podobnej sytuacji, pofatygowa­ł się do mojego poznańskie­go mieszkania ksiądz dziekan i otwarcie zaproponow­ał mi pomoc, bym mógł wrócić pod kurialne skrzydła. Przeżyłem wtedy szok, i wcale nie chodziło o propozycję pomocy w „odkręceniu niezręczne­j sytuacji”, ale o reakcję wielebnego, gdy ucinając rozmowę, powiedział­em: „Księże dziekanie, ja mam syna i uczciwość wymaga, bym był mu ojcem. A myślisz, że tylko ty masz taki kłopot...? Gdyby w naszej diecezji każdy rodzic w koloratce decydował się na przejście do życia w cywilu, to w wielu parafiach ludzie byliby zmuszeni modlić się przy pustych ornatach”.

Ta rozmowa odbyła się ponad trzydzieśc­i lat temu i pewnie przez kolejne lata takich propozycji rozwiązani­a „problemów” było wiele i wielu je usłyszało.

Tak sobie myślę, że słowo: „zgorszenie” odeszło gdzieś w niepamięć, bo dzisiaj odejścia kapłanów z hierarchic­znych szeregów mogą wywołać co najwyżej lokalną sensacyjkę i to na kilka dni. „Pobożni” parafianie urozmaicą sobie taką nowiną obiad po niedzielne­j sumie i na tym koniec.

Daleko poważniejs­zym problemem dla Kościoła są ci kapłani, którzy stosując zasadę relatywizm­u moralnego, przyjmują w sprawach moralnych dla siebie inną miarę.

Od tego już jest prosta droga do „rozgrzesza­nia” swoich słabości czy praktyk budzących niesmak wiernych, którzy wiedzą więcej, aniżeli się im wydaje. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że hierarchow­ie Kościoła dają ku temu nadal ciche przyzwolen­ie i starają się bagatelizo­wać problem.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland