Wyjątkowa wokalistka
Kora nie żyje. Miała 67 lat
Kiedy w 1980 roku wyszła na scenę w Opolu, jej występ zdmuchnął w ciągu pięciu minut wszystkie gwiazdy estrady poprzedniej epoki. Dziś nie ma chyba Polaka, który nie potrafiłby zanucić „Kocham cię, kochanie moje” i „Krakowski spleen”. Kora Jackowska, ikona polskiego rocka, odeszła nad ranem w swoim domu w Bliżowie, w otoczeniu najbliższych. Artystka od kilku lat walczyła z rakiem jajnika. Miała 67 lat.
Z ogromnym żalem i rozpaczą informujemy, że dziś (28.07) o 5.30 na swoim ukochanym Roztoczu, w otoczeniu najbliższych osób, ukochanych zwierząt i wspaniałej przyrody zmarła Kora. Wielka artystka, piosenkarka, poetka, malarka (...). Od pięciu lat walczyła mężnie z chorobą nowotworową. Ostatni miesiąc był bardzo trudny. Na końcowej drodze towarzyszyła jej rodzina, przyjaciele i wiele oddanych osób. W tę długą walkę zaangażowanych było wiele najlepszych szpitali, lekarzy, pielęgniarek i opiekunów, za co im z całego serca dziękujemy. Kora dawała ludziom miłość i otoczona była miłością. Zawsze będziemy ją kochać – napisał na swoim profilu na Facebooku Kamil Sipowicz.
Pojawienie się Kory z Maanamem na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1980 roku uznaje się dzisiaj za symboliczny początek wielkiego boomu rockowego, którego byliśmy świadkami w tamtej dekadzie. Ten krótki występ, transmitowany przez reżimową telewizję na całą Polskę, zdmuchnął w ciągu pięciu minut wszystkie gwiazdy estrady poprzedniej epoki – od Rodowicz po Krawczyka. Kora, krótko ostrzyżona, wykonująca kocie ruchy, z dzikim błyskiem w oku, śpiewająca z agresją w głosie „Boskie Buenos”, objawiła wszystkim, że nadchodzą nowe czasy. Ten występ zgrał się niemal idealnie w czasie z sierpniowymi strajkami, które przyniosły ludziom mieszkającym wtedy nad Wisłą półtoraroczny haust niespodziewanej wolności.
Na permanentnym kacu
Piosenki Maanamu okazały się perfekcyjnym wcieleniem ducha tej nieokiełznanej swobody. Szczególnie słychać to na pierwszej płycie Maanamu z 1981 roku, na której hipisowskie rozmarzenie miesza się z punkową zadziornością. Bo z jednej strony jest tu psychodeliczne „Biegnij razem ze mną” i zmysłowy „Szał niebieskich ciał”, a z drugiej agresywny „Oddech szczura” i schizofreniczna „Żądza pieniądza”. Kora odnajduje się w obu tych estetykach równie sugestywnie, co z perspektywy czasu można uznać za fenomen na skalę światową. Podobnie jest z tekstami – bo jest w nich zarówno typowo krakowska poetyczność, jak i podsłuchany u ówczesnego Kryzysu czy Tiltu „czarny” realizm. Nic więc dziwnego, że prawie każda piosenka z tej płyty stała się u nas wielkim przebojem. Kiedy stan wojenny zdławił brutalnie większość pierwszej fali polskiego punka, Maanam stworzył swoje najlepsze płyty – „O!” i „Nocny patrol”. Marek Jackowski nie był wtedy zameldowany w Krakowie, więc mieszkał w... hotelu Cracovia. Kora przebywała z kolei z synami w ich wspólnym mieszkaniu przy ul. Kazimierza Wielkiego. Nagrania odbywały się zimą 1982 roku w Teatrze Stu. Wokalistka wracała do domu późnymi nocami ze specjalną przepustką, dzięki której od czasu do czasu podwozili ją... zomowcy z okolicznych patroli. – „O!” to nasza najlepsza i najgorsza płyta. Była jedyna, niepowtarzalna – powstawała w tak paranoicznej atmosferze, że żadna następna nie mogłaby już tak powstawać, bo byśmy się pozabijali. Złożyła się na to atmosfera stanu wojennego, nasze rozedrganie, alkoholizm, rodzinne rozbicie. Non stop pijani byli właściwie wszyscy, oprócz mnie i realizatora. Nagrywaliśmy na permanentnym kacu. Jeśli ktoś z grupy był na tyle pijany, że nie był w stanie nagrywać, dawaliśmy mu trochę czasu na dojście do przytomności.
Tak naprawdę echa stanu wojennego słychać jednak dopiero na „Nocnym patrolu”. Przede wszystkim w ilustracyjnym utworze „Polskie ulice” oraz w piosenkach „Kreon”, „Zdrada” i „Nocny patrol”, które wszyscy wtedy słusznie postrzegali jako metaforyczne opowieści o tym, co wydarzyło się 13 grudnia nad Wisłą. Co ciekawe, cenzura nigdy się do nich nie przyczepiła i zespół mógł je wykonywać na koncertach.
– Mimo że do mojego domu milicja nigdy nie weszła, to jednak 13 grudnia w Grand Hotelu w Sopocie do mojego pokoju wkroczyło nocą kilku jeźdźców apokalipsy. No i masa moich znajomych została wyciągnięta wtedy siłą z domów, przeniesiona do miejsc internowania.
Najwięcej problemów Kora miała z trzema piosenkami. Choć „Parada nadzwyczaj wielkich słoni” miała jednoznacznie psychodeliczny tekst, cenzura zinterpretowała ją jako aluzję do ówczesnej agresji ZSRR na Afganistan. „Anton” nigdy nie zabrzmiał w radiu, bo pojawił się wtedy, kiedy dokonano zamachu na papieża, w którym brał udział bułgarski spiskowiec o takim właśnie nazwisku. „Oddech szczura” nie podobał się już ze względu na tytuł. Nic w tym dziwnego – cenzura musiała być zszokowana, kiedy po tekstach Osieckiej czy Młynarskiego przeczytała coś tak ekscentrycznego.
Czas represji służył polskiej muzyce rockowej. Kiedy Maanam powrócił na scenę w wolnym kraju, był już zupełnie innym zespołem. Mdłe melodie, kiczowate piosenki o miłości, brak energii, sentymentalne rozmemłanie. Dopiero „Znaki szczególne” okazały się powrotem do formy.
Mężczyźni jej życia
Kora zawsze lubiła mężczyzn z pasją. Taki był też Marek Jackowski. Znakomity gitarzysta, znawca literatury, rockowy geniusz. Poznali się w krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Na jednym z głośników siedziała piękna, czarnowłosa dziewczyna. Od razu zwróciła jego uwagę. Podszedł, porozmawiał i zostali razem. W życiu i na scenie. Ich małżeństwo trwało od 1971 roku do 1984 roku. Nie był to idylliczny związek. Dwa lata po ślubie przyszedł na świat ich syn Mateusz, a pięć lat później urodził się