Miasto Prypeć
W mieszkaniach ciągle jeszcze stoją meble, w przedszkolach leżą zabawki, a w szpitalach – bandaże. Mimo że od awarii elektrowni jądrowej w Czarnobylu minęły już 32 lata, nadal jest tam niebezpiecznie. Stąd też ulice i budynki zieją pustkami.
Paulina Pajer-Giełażys z Suwałk od dawna marzyła o wyprawie do Czarnobyla. – Chciałam zobaczyć, jak wygląda przyroda i tereny przemysłowe, w które od ponad 30 lat nie ingerował żaden człowiek. I nie zawiodłam się – zobaczyłam dżunglę, której się nie spodziewałam – opowiada 33-latka. – Zobaczyłam, jak natura przejęła opuszczone przez ludzi miasto.
Kiedy 26 kwietnia 1986 r. wybuchł reaktor jądrowy elektrowni w Czarnobylu, Paulina miała zaledwie roczek. Nic więc z tej katastrofy nie pamięta, ale historia dotkniętych tragedią terenów od dawna ją pasjonowała. Na co dzień 33-latka pracuje w Wigierskim Parku Narodowym. Uwielbia dziką naturę, fotografuje przyrodę i zwierzęta.
– Od najmłodszych lat kręciły mnie tereny, w które nie ingeruje ludzka ręka – wyjaśnia. – Stąd też pomysł na wyprawę do Czarnobyla – strefy, którą mieszkańcy opuścili 32 lata temu. Kiedy jechałam na Ukrainę, byłam strasznie ciekawa, jakie widoki tam zastanę.
Miasto widmo
Elektrownia jądrowa w Czarnobylu leży 18 km od miasta Prypeć. Przed katastrofą mieszkało tam 50 tysięcy osób, a dwa dni po wybuchu wszystkich ewakuowano. Dziś Prypeć to miasto widmo.
– Miasto bez ludzi to widok, który trudno zapomnieć – przyznaje Paulina. – Opuszczone, niszczejące budynki robią niesamowite wrażenie.
Opuszczając swoje domy, mieszkańcy Prypeci zostawili cały dobytek, wszystkie meble, część ubrań. Sądzili, że po kilku dniach będą mogli tu wrócić, więc na stołach ciągle jeszcze można zobaczyć wazony, porozkładane książki...
– Ale największe wrażenie zrobiła na mnie wizyta w przedszkolu, gdzie na półkach i podłogach leżą porozrzucane lalki i zabawki. Oczywiście niczego nie wolno dotykać, bo wszystko jest radioaktywne.
Paulina miała też okazję zwiedzić opuszczony szpital, w którym udzielano pierwszej pomocy poszkodowanym w katastrofie.
– Wszędzie leżą bandaże, którymi byli opatrywani ranni. W jednej z sal widziałam skrawek materiału pochodzący – jak zdradził nam przewodnik – spod hełmu pracującego tam żołnierza. Kiedy przyłożyliśmy do niego dozymetr (przyrząd do pomiaru dawki promieniowania – przyp. red.), urządzenie oszalało. Wskaźnik pokazał kilkunastokrotne przekroczenie normy napromieniowania! Dlatego niczego nie wolno tam dotykać. Jest to bardzo niebezpieczne i absolutnie zabronione.
Do szpitalnej piwnicy jej nie wpuszczono. Wypełniona jest ona bowiem ubraniami ludzi, którzy brali udział w akcji ratunkowej.
– Wejście do niej może zagrażać życiu, ale wciąż pojawiają się tacy turyści, którzy ryzykują – przyznaje suwałczanka. I dodaje, że przewodnik, który codziennie oprowadza po Prypeci, jest mniej napromieniowany niż osoba, która choćby raz przestąpi próg tej piwnicy.
– Przewodnicy bowiem wiedzą, które miejsca należy omijać szerokim łukiem i czego nie wolno dotykać – wyjaśnia Paulina. – Napromieniowanych jest tam wiele przedmiotów, choćby maszyny, które przekopywały ziemię i burzyły radioaktywne budynki. Przez miejscowych teren ten nazywany jest cmentarzyskiem.
Coraz więcej ludzi przyjeżdża zobaczyć to miejsce na własne oczy. Jednak poruszać się tu można tylko z przewodnikiem. Samodzielne spacery są zabronione. Co więcej, od przewodnika również nie można się zbytnio oddalać, bo wiele miejsc obwarowanych jest – ze względu na wysokie promieniowanie – zakazami wstępu.
– No i trzeba odpowiednio się ubrać – zastrzega suwałczanka. – Bluzki muszą mieć drugie rękawy, a spodnie – długie nogawki. Trzeba też mieć ze sobą drugą parę butów na zmianę, ponieważ te, w których się tam chodzi – po kontakcie ze skażonym podłożem – mogą stać się radioaktywne i szkodliwe dla naszego zdrowia i być może trzeba będzie je wyrzucić.
Paulina podpowiada, że z tego samego powodu nie wolno też wnosić statywów do aparatów czy kamer.
– I trzeba pamiętać, że absolutnie nie wolno niczego wynosić – zastrzega 33-latka. – Nie warto nawet próbować, ponieważ po strefie nieustannie krążą kontrole policyjne.
Piekło mieszkańców stało się rajem dla artystów
Na opuszczonych budynkach w strefie zamkniętej powstają murale. Ci, którzy chcą się tam dostać, muszą starać się o specjalne pozwolenie.
– Tematyka tych murali nawiązuje do akcji ratunkowej po wybuchu – opowiada 33-latka. – Jeden z nich, czarno-biały, utkwił mi szczególnie w pamięci. Przedstawia człowieka w medycznej masce na twarzy i czepku na głowie. Nie wiadomo, czy jest to udzielający pomocy lekarz, czy raczej człowiek, któremu ta pomoc była potrzebna, ale widać, że jest to osoba, obok której rozgrywa się dramat.
W okolicy powstało też muzeum, które jest pomnikiem pamięci o tragicznych wydarzeniach sprzed 32 lat. Można tam oglądać m.in. fotografie wysiedlonych mieszkańców Prypeci i okolic.
– Przed muzeum widnieją tabliczki z nazwami miejscowości. Te z białym tłem informują, że do tych wsi mieszkańcy mogli wrócić; jeżeli tło jest czarne, oznacza, że tam nikt nie wrócił i że wioska nadal jest niezamieszkana.
Ogromne wrażenie zrobiło też na Paulinie wesołe miasteczko.
– Miało ono zostać otwarte 1 maja 1986 roku, jednak kilka dni wcześniej doszło do tej strasznej katastrofy – wyjaśnia 33-latka. – Wszędzie widać zardzewiałe samochodziki i karuzele, które miały dawać radość okolicznym mieszkańcom, ale nie zdążyły...
Zbadana na radioaktywność
W Czarnobylu z roku na rok pojawia się coraz więcej turystów.
– Bo i promieniowanie jest coraz mniejsze – mówi suwałczanka. – Ja byłam tam trzy dni. Spałam w tamtejszym hotelu i jadłam posiłki w stołówce, która znajduje się w sąsiedztwie elektrowni.
Kiedy opuszczała strefę zagrożenia w rejonie Czarnobyla, musiała – jak każdy – poddać się kontroli na radioaktywność. Dzięki temu ma pewność, że nie jest napromieniowana i jej zdrowiu nic nie grozi.