Rozmowa z MARZENĄ SMOLAK, historykiem sztuki, ornitologiem z zamiłowania
Lilie po przekwitnięciu skracamy o 1/3. Pęd zostawiamy do całkowitego zaschnięcia. Uschnięty wystarczy lekko wykręcić z ziemi.
Po przekwitnięciu lekko przycinamy również lawendę, najlepiej nadając jej półkolisty kształt. Przy okazji cięcia można również rozmnożyć tę krzewinkę, robiąc samodzielnie sadzonki. Używamy do tego gałązek z tzw. piętką – czyli odcinamy półzdrewniały ok. 10-centymetrowy boczny pęd. Usuwamy listki z dolnej części łodygi i zanurzamy w ukorzeniaczu (końcówkę pędu moczymy i obtaczamy proszkiem ukorzeniającym). W mokrej ziemi robimy otwór patyczkiem i delikatnie umieszczamy w nim końcówkę pędu – uważając, aby proszek się nie obsypał. Ziemię wokół sadzonki dociskamy lekko palcami. Doniczkę lub skrzynkę ustawiamy w zacienionym, ciepłym miejscu, cały czas utrzymując lekko wilgotne podłoże. Po miesiącu pędy powinny zacząć rosnąć – to znak, że się przyjęły. Można wtedy rozsadzić je do większych pojemników. Pod koniec września powinny nadawać się do przesadzenia na miejsce stałe. Na zimę oczywiście trzeba je zabezpieczyć agrowłókniną lub gałązkami iglastymi. Ja małe sadzonki przykrywam po prostu doniczkami. Aby lawenda ładnie i zdrowo rosła, trzeba jej zapewnić słoneczne miejsce i zasadowe podłoże. Podsypujemy ją dolomitem lub potłuczonymi skorupkami jajek.
Na bieżąco usuwamy przekwitnięte kwiaty budlei Dawida (motyli krzew), aby zmobilizować ją do wypuszczania nowych kwiatów. Zresztą wycinanie przekwitniętych kwiatów jest konieczne przy wszystkich kwitnących roślinach, a np. dopuszczenie do zawiązania nasion groszku pachnącego spowoduje, że przestanie kwitnąć.
– Jak to się stało, że poważna pani historyk sztuki zaczęła się interesować ptakami? Nie tylko je obserwuje, ale z dużą pasją fotografuje i dzieli się tymi zdjęciami ze znajomymi na Facebooku?
– Właściwie powinnam się cofnąć w przeszłość, bo ptakami interesował się mój ojciec. Miał nawet sporą jak na tamte czasy literaturę im poświęconą. Poza tym to właśnie tato pokazywał mi w dzieciństwie, jak wspaniała jest przyroda, która nas otacza.
– Przez wiele lat częściej pokazywałaś zdjęcia zabytków i kwiatów. Ptaki pojawiały się na nich sporadycznie.
– Masz rację, na zdjęciach pojawiały się raczej rzadko, na przykład wtedy, gdy zadziorny wróbel skakał po stoliku kawiarnianym, podchodząc do mnie tak blisko, że mogłam mu zrobić zdjęcie komórką. Ale cały czas je zauważałam. Pod moim balkonem gniazdo założyły wróble – przyglądałam się ich życiu rodzinnemu i żałowałam, kiedy się wyprowadziły. Ostatnio wróciły i widziałam sytuację niesamowitą. Wróblim domem zainteresowały się jerzyki i próbowały wyrzucić gospodarzy z gniazda. Wtedy do obrony rzuciły się wróble z całej okolicy! Jeszcze długo po tej awanturze słyszałam je, tak jakby sobie coś opowiadały. – Jerzyki? Te podobne do jaskółek? – Ludzie często mylą je ze sobą. Ja pewnie do niedawna też mogłam popełnić taki błąd. Bo tak jak większość laików rozpoznawałam dziesięć, może piętnaście gatunków ptaków, na przykład wróble, sikorki, drozdy, szpaki, wrony, kruki... – Kruki żyją we Wrocławiu? – Oczywiście. Niedawno widziałam całe stado krążące nad polami na granicy Wrocławia i gminy Miękinia, tuż przy Lesie Ratyńskim. Od kilkunastu, a może nawet ponad dwudziestu lat obserwuję jednego z nich. Mieszka gdzieś na Maślicach, niedaleko naszego ogródka działkowego. Kiedy żył jeszcze mój tato, mówił zawsze, słysząc go: „Leci nasz kruk”. Wtedy rozpoznawałam jego charakterystyczny głos, dzisiaj potrafię go wypatrzeć, a nawet sfotografować, gdy leci wysoko nad naszymi głowami. Jest samotny. Kruki wiążą się tylko raz, a jeśli coś się stanie drugiej połowie, to pozostają samotne do końca życia.
– Co się stało, że pochłonęła cię pasja obserwowania i fotografowania ptaków?
– Koleżanka wyciągnęła mnie do parku na obserwację ptaków. I tak nas to wciągnęło, że zaczęłyśmy coraz uważniej się im przyglądać. Z lornetką i nieodłącznym „Przewodnikiem Collinsa’’. Później było zimowe ptakoliczenie w parku Wschodnim zorganizowane przez Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, spacery ornitologiczne prowadzone przez szefa dolnośląskiego OTOP-u Kamila Ziębę, wyprawy Śląskiego Towarzystwa Ornitologicznego, które organizują Małgorzata Pietkiewicz i Hanna Sztwiertnia. I wsiąkłam do reszty. Nagle zorientowałam się, że nie rozstaję się z aparatem fotograficznym, choć i wcześniej często go miałam przy sobie.
– Bo w każdej chwili można zrobić niesamowite zdjęcia ptaków?
– Kiedy zaczynasz je obserwować, dostrzegasz ich coraz więcej. Kiedyś rano spieszyłam się na przystanek tramwajowy i nagle zobaczyłam ptasi dramat. Tuż obok mnie krogulec upolował gołębia. Na ulicy Jastrzębiej we Wrocławiu. Ludzie przechodzili nieświadomi, że tuż obok dzieje się coś takiego. – Masz ulubione ptaki? – Zadałaś mi trudne pytanie. Chyba każdy „nowy” ptak, którego zobaczę, staje się moją pasją. Do czasu kiedy nie spotkam innego... A tak naprawdę lubię i zachwycam się wróblami, sikorkami i wronami, kawkami i kowalikami... Wszystkie ptaki są fascynujące!
– Ptaki nie kojarzą nam się z wielką inteligencją. No, może poza krukowatymi.
– A tu nie masz racji! Poszukaj w internecie filmików z ptakami. Zobaczysz, że myślą abstrakcyjnie. Potrafią się posługiwać narzędziami. Biorą na przykład patyczek do ręki, to znaczy do dzioba, żeby uruchomić jakąś zapadnię i dostać pożywienie. A w naturze widziałam już niejednokrotnie sytuacje, które dowodzą, że nieobce im są emocje, powiedziałabym nawet, że uczucia. Poza tym świetnie się ze sobą porozumiewają – nie wiem, czy nie lepiej niż ludzie. – Ile ptaków żyje we Wrocławiu? – Dużo, zaobserwowano u nas ponad dwieście gatunków. Ciekawe, ilu my się doliczymy w tej naszej zabawie „Wielki Wrocławski Rok”.
– A cóż to takiego „Wielki Wrocławski Rok”?
– W 1900 roku pewien amerykański ornitolog wpadł na pomysł, by zamiast strzelać do ptaków – liczyć je. Tak narodził się „Wielki Rok”. Jest to konkurs, który polega na tym, by w ciągu roku zobaczyć lub usłyszeć jak najwięcej gatunków ptaków na terenie Ameryki Północnej. Konkurs odbywa się nadal. Nakręcono nawet zabawny film poświęcony pasjonatom obserwowania ptaków (i ich ptakoliczenia), z angielskiego zwanego „birdwatching”. I teraz zorganizowaliśmy sobie we Wrocławiu, z inspiracji koleżanki, taki „Wielki Rok”. – Dużo już ptaków naliczyłaś? – Ponad sto, dokładnie sto pięć. I nie jestem wcale najlepsza. Jeden z kolegów na swojej liście ma więcej ptaków, które widział lub słyszał we Wrocławiu.
– Nie do wiary! Aż tyle gatunków?
– Och, jest ich naprawdę dużo. Na przykład tutaj, w ogrodzie Pałacu Królewskiego, widziałam już sikorki, wróble, jaskółki dymówki, piegże, kwiczoły, wrony. Kaczki próbowały u nas założyć gniazdo. Często obserwuję kopciuszki, zostają w naszym ogrodzie na zimę. Czasem widzę je przytulone do komina na dachu Opery Wrocławskiej. – Skąd taka bajkowa nazwa? – Ponieważ wyglądają tak, jakby były okopcone dymem z kominów, przy których zresztą chętnie przesiadują gatunki.
– A jakieś niespodziewane? Takie, których tu, twoim zdaniem, nie powinno być?
– To trudne pytanie. Do Wrocławia, na Dolny Śląsk zalatują różne ptaki. Znajomy w ubiegłym roku na wysepce na fosie koło Wzgórza Partyzantów obserwował parę kazarek rdzawych. Dwa lata temu prawdziwą sensacją ornitologiczną było pojawienie się pomurnika w Wałbrzychu. Do niedawna byłam na przykład przekonana, że żołny gniazdują jedynie w Małopolsce, ale okazało się, że są i u nas. Nie powiem gdzie, myślę, że nie potrzeba im wizyt ciekawskich ludzi. Czasem nie mogę się nadziwić bezmyślności różnych osób, które dla zaspokojenia ciekawości, chęci zrobienia zdjęcia są gotowe zniszczyć ptasie lęgowiska.
– Żołny są niesamowite, bajecznie kolorowe. Nie tak jak choćby szare wrony.
– A wiesz, to ciekawe. Lubię robić zdjęcia wronom, są niezwykle fotogeniczne. We Wrocławiu jest ich dużo. Niedawno znajomy z Zamościa mówił mi, że tam od dawna nie widział wron. Przy okazji wyjazdów – choćby na wakacje – można się przekonać, że w różnych miejscach Polski występują gatunki ptaków, jakich nie zobaczysz gdzie indziej. Nie mówiąc o tym, że są gatunki, które na przykład żyją wyłącznie w górach czy nad morzem.
– No dobrze, wróćmy do tych niespotykanych ptaków.
– Wiedziałaś, że we Wrocławiu można spotkać czaple? Nocują w zoo, a w dzień wylatują do miasta. Zimą w ogródkach niedaleko cmentarza Grabiszyńskiego koledzy obserwowali prawdziwą aleksandrettę obrożną. – Nazwa brzmi egzotycznie. – Bo to średniej wielkości papuga. Zielona, na pewno nieraz ją widziałaś.
– Chyba nawet hodowałam w dzieciństwie. Papuga uciekła komuś z klatki?
– Aleksandretty to inwazyjny gatunek. Zasiedlają coraz to nowe terytoria. Po raz pierwszy widziałam je, żyjące na wolności, w Düsseldorfie. Zresztą na objeździe zabytkoznawczym z wrocławskimi historykami sztuki. Potem czytałam, że pojawiły się w Polsce. Pierwszy udokumentowany lęg aleksandrett w naszym kraju miał miejsce niedaleko Wrocławia. W Nysie. A zimą, jak