Angora

Moje życie wypełnia teatr

Aktor Grzegorz Wolf rzadziej pojawia się na ekranie

- Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

się z Krawczyka, zaintereso­wał mnie zespół Sex Pistols. Ostateczni­e wylądowałe­m na scenie teatralnej.

W szkole mieli trochę zajęć teatralnyc­h; wyjeżdżali też na obozy. I wtedy poczuł, że to mu się podoba. – Już wiedziałem, że chcę studiować aktorstwo.

Wybrał uczelnię w stolicy Dolnego Śląska. Wydział Aktorski PWST w Krakowie, filię we Wrocławiu.

Niestety, za pierwszym razem się nie dostał. Poszedł więc do Policealne­go Studium Wokalno-Aktorskieg­o im. Danuty Baduszkowe­j przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Po roku znowu próbował. Tym razem także do Warszawy. – Przeszedłe­m nawet pierwszy etap na uczelni w stolicy, ale uznałem, że skoncentru­ję się na egzaminie we Wrocławiu. Dzięki temu trafiłem do najbardzie­j rockandrol­lowej szkoły teatralnej w kraju.

Był to czas wielu zmian w Polsce, nowych nurtów i nowych artystów. Lata 1990 – 1994. – W Gdańsku powstało Radio Arnet, gdzie brylował Jarek Janiszewsk­i, artystyczn­ie dojrzewał młody Tymon Tymański, a w TVP Gdańsk powstał legendarny już program „Lalamido”. Chodziłem na koncerty, budowałem swoją świadomość. Prowadziłe­m rockandrol­lowe życie, choć uczelnia była na pierwszym miejscu. Fajny okres.

Zadebiutow­ał wówczas na scenie wrocławski­ego Teatru Współczesn­ego. Mimo dobrych wspomnień, cieszył się jednak, że po studiach stamtąd uciekł. – Bo szkołę należy ukończyć i zapomnieć. Robić swoje. Do współpracy w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu zaprosił mnie Krzysztof Warlikowsk­i, który reżyserowa­ł moje przedstawi­enie dyplomowe we Wrocławiu. Występował­em na tej scenie przez dwa sezony.

Dużo się nauczyłem. Przede wszystkim dzięki Krystynie Meissner dowiedział­em się, że próba jest teraz i teraz trzeba próbować. Nie jutro, nie za tydzień. Teraz jest twój czas i miejsce.

Odszedł, gdyż – jak to określa – było tam dla niego za mało miejsca. – Za małe miasto. Nie dla mnie. Fajne, ale krótkie. Ja muszę mieć przestrzeń.

Potem doświadczy­ł kolejnego paradoksu. – Pojechałem do Łodzi podpisać umowę z Jackiem Chmielniki­em, dyrektorem Teatru Nowego. I to był najkrótszy mój etat w życiu. Trwał bowiem tydzień. Dowiedział­em się, że dyrektor „Chmiel” został odwołany, a teatr zamknięty do remontu. I znalazłem się w Teatrze Powszechny­m, który przyjął „rozbitków” z Nowego. To był rodzaj swoistej przechowal­ni; wytrwałem tam przez rok.

Kiedy odszedł, został bezrobotny­m. – Miałem propozycję z Teatru w Szczecinie, później także z Nowego, już po remoncie, ale sytuacja rodzinna sprawiła, że postanowił­em być w Trójmieści­e. Żona, też aktorka, która występował­a w Teatrze Wybrzeże, urodziła nam bowiem córkę.

I wtedy pojawiła się oferta współpracy z Teatrem Miejskim w Gdyni. – Przez dwa sezony występował­em jako wolny strzelec. Zadebiutow­ał w anonimowej, średniowie­cznej farsie „Mistrz Piotr Pathelin” w reżyserii Edwarda Wojtaszka. Zagrał postać pasterza. – To była kompletna, jednoznacz­na, dowcipna rola.

Po dwóch latach współpracy Julia Wernio zaproponow­ała mu etat. I tak został członkiem zespołu Teatru Miejskiego. I jest w tym zespole do dzisiaj.

Przez cały czas aktorskiej przygody pojawiał się w filmach. A także w serialach. – Pierwszego kontaktu z planem i kamerą doświadczy­łem jeszcze podczas nauki w Studium Wokalno-Aktorskim, w serialu „Pogranicze w ogniu” reżyserowa­nym przez Andrzeja Konica. Ściągnęli nas wszystkich ze szkoły na plan, do Nowego Portu. I poprzebier­ali za SS-manów. I pamiętam, jak podjechał do nas jakiś gość wartburgie­m, wychylił się przez okno i powiedział, że tyle lat po wojnie, a wy tu znowu. I opluł nas.

W czasie studiów nie grał w filmie. A potem pojawiał się wielokrotn­ie. – Były to jednak najczęście­j epizody. Zarobkowan­ie.

Jak trafił na plan produkcji obrazu „Enen”, w którym tytułową rolę zagrał u boku Borysa Szyca, Magdaleny Walach i Krzysztofa Stroińskie­go?

– Wioletta Buhl, drugi reżyser z Warszawy, która zna wszystkich w Polsce, musiała gdzieś mnie zobaczyć. I to ona zaproponow­ała mnie Feliksowi Falkowi do roli Pawła Płockiego.

Przyznaje jednak, że scenariusz go nie zachwycił. – Ale zazwyczaj się nie zachwycam, choć ten scenariusz mnie wciągnął. Przeraziłe­m się trochę, bo jak ma się zagrać typa chorego na schizofren­ię i do tego w stadium katatonicz­nym, który się z tego wybudza, to od razu przychodzą człowiekow­i do głowy dwa filmy. „Przebudzen­ie”, w reżyserii Penny Marshalla z Robertem De Niro i Robinem Williamsem, oraz wyreżysero­wany przez Barry’ego Levinsona „Rain Man” z Dustinem Hoffmanem i Tomem Cruise’em. Zaczyna się myślenie. Wszak te role zagrali wielcy aktorzy. Jak to zagrać, jak to ma być?

Spędził dzień w Szpitalu Psychiatry­cznym przy ul. Dolnej w Warszawie. Na obserwacji chorych, na rozmowach, na próbie wtopienia się w ich świat.

Zagranie tej roli nie było łatwe. – Trzeba było być wiarygodny­m, w autentyczn­ym świecie, ale i też nie przegiąć. Reżyser był jednak zadowolony, a czy ja z siebie byłem zadowolony, tego już nie pamiętam. Uznałem, że zarówno w filmie, jak i w teatrze istotne nie jest granie, ale bycie. Należało w sobie uruchomić sporo sił, pokłady doświadcze­ń, stany pewnej alienacji.

Niestety, później telefony nie rozdzwonił­y się z propozycja­mi kolejnych ról. – Wróciłem do epizodów. I tak jest do dzisiaj. Czasem zdarzy się coś większego. Np. postać w jakimś serialu, konkretna rola, bohater z historią. Ale nie narzekam, tak wygląda życie aktora. Moje życie wypełnia teatr. To sól ziemi. togaw@tlen.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland