Śmierć głośna, śmierć cicha
Streszczenie odcinka 80. Nadinspektor Eugeniusz Poreda poinformował podwładnych o akcji przeciwko niemieckim dywersantom. Policjanci mieli o jednej godzinie aresztować 24 podejrzanych i przeprowadzić u nich rewizje. Michałowi Burskiemu przypadło zatrzymanie Herakliusza Wahrlicha podejrzanego o kierowanie grupą sabotażystów. Rewizja początkowo niewiele dała. Policjantów zastanowiły jednak duże zapasy konserw. Michał kazał jedną otworzyć. Reakcji Wahrlicha nikt się nie spodziewał – dopadł do uchylonego okna i rzucił się głową w dół.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Wszystkiego można się było spodziewać, ale nie tego, że Herakliusz Wahrlich jest akrobatą. Zerwanie się z kanapy było jeszcze do przewidzenia. To, że trzema skokami osiągnie uchylone okno i rzuci się głową w dół, już nie. Michał nie zdążył się poruszyć, a zobaczył już tylko zelówki jego butów.
Kierowca policyjny, plutonowy Czesław Pasternak, jak wszyscy w komendzie nie spał tej nocy. Nic więc dziwnego, że kiedy został w samochodzie, oczy zaczęły mu się zamykać bez rozkazu. Na dodatek kusiła go bułka z kiełbasą, którą żona włożyła mu do kieszeni. Świeże bułki kupowała u Kopczyńskiego, a kiełbasę u Muchy z Orlej, i teraz ich zapach rozchodził się po całym samochodzie. Zapach zdradliwy, bo trudny do zniesienia dla zdrowego, głodnego mężczyzny imieniem Czesław.
„Nie wolno ci zasnąć, Czesiu, bo komisarz kazałby ci pracy na portierni szukać”, pokręcił korbką i szerzej otworzył okno w samochodzie. Co innego jednak zasnąć, na to zgody nie było, a co innego zjeść szybko bułkę. Tej pokusie uległ, mimo że nie tylko był na służbie, ale też w akcji. Od dziecka miał dryg do mnożenia, dodawania i dzielenia, dlatego bez trudu obliczył, że zjedzenie bułki bez pośpiechu przy trzydziestu kęsach będzie trwało dwie i pół minuty, a kiedy wrzuci tempo, zejdzie do dwóch minut. Postanowił zaryzykować. Odwinął bułkę z papieru. Zapach zaatakował teraz z całą intensywnością. Wszystkie przyprawy na czele z czosnkiem, z których słynęły kiełbasy Arkadiusza Muchy, objawiły się w całej krasie...
Plutonowy Pasternak spojrzał na zegarek i wbił zęby w bułkę. Na chwilę zamknął nawet oczy, aby pierwszy kęs zjeść w błogim przeświadczeniu, że nie musi się spieszyć. W tym właśnie momencie usłyszał przeraźliwy trzask nad głową, jakby piorun uderzył w dach samochodu. Omal się nie udławił ze strachu, bo trzeba przyznać, że przestraszył się i nie wypierał się tego uczucia, opowiadając później o wszystkim żonie. Nie przyznał się tylko do bułki jedzonej na służbie.
Nie zdążył nawet pomyśleć, co się stało, gdy zobaczył twarz zsuwającą się po przedniej szybie. Przez ułamek sekundy patrzyli na siebie z bliskiej odległości. Zarówno plutonowy z pełnymi ustami, jak i człowiek z nosem wbitym w szybę nie wyglądali najlepiej. Twarz na szybie znika szybciej, niż się pojawiła. Jeszcze dłoń próbuje złapać się wycieraczki i mężczyzna stacza się z maski samochodu.
Już samo wyrwanie wycieraczki w policyjnym samochodzie mogło stać się powodem furii plutonowego. A przecież jak błyskawicznie się domyślił, dochodziła do tego próba ucieczki. Mężczyzna wstał i zaczął, kulejąc, biec w kierunku alei Kościuszki. Pasternak naparł ramieniem na drzwi, które przy zniszczonym dachu nie chciały się otworzyć. Udało się i wyskoczył z samochodu. Szybko przeliczył szanse i zrozumiał, że nie dogoni sportowca, który, jeśli skręci teraz w lewo, zniknie między ruderami oraz ogrodem Kołaczkowskiego. Czesław lubił strzelać, a nawet przechwalał się, że nie ma lepszego strzelca wśród kierowców policyjnych w całej Polsce. Wyciągnął więc rewolwer i wymierzył. Wychylony z okna komisarz Burski, dla którego przepisy były świętością, wykrzyknął dla formalności: „Stój, bo strzelam!”.
Plutonowy Pasternak znał dobrze swój rewolwer. Wiedział, że z tej odległości, aby trafić w plecy, musi mierzyć w nogi uciekającego. Nacisnął spust. Wydawało się, że nie trafił, bo mężczyzna zrobił jeszcze dwa kroki. Była to jednak siła rozpędu, przy próbie trzeciego kroku upadł.
*** Dyrektor Jan Frost od pięciu minut spacerował po peronie dworca Łódź Fabryczna. Wśród czekających na pociąg z Warszawy było wielu gońców, którzy
odbierali pakunki przesyłane koleją. Z niesmakiem zauważył nadmiar Żydów. Czy musieli się tu pętać, kiedy akurat on miał na dworcu interes?
Pociąg przyjechał punktualnie. Frost ustawił się przy zegarze z bukietem zamówionych wcześniej róż. Kobieta, która do niego podeszła, mogła mieć czterdzieści lat. Ubrana w brązowy kostium z cienkiej wełny, do tego o ton ciemniejszy kapelusz. Apaszka na szyi biała, jak było umówione. Mały, skórzany neseser w prawej ręce.
– Czy to róże dla mnie, panie Majewski? – spytała, zatrzymując się przed nim tak blisko, że poczuł mdlący zapach piżma. – Dla pani, droga madame bez nazwiska... – Pocałujmy się więc w oba policzki. I proszę, zum Teufel, uśmiechać się bardziej. Właśnie zobaczył pan swoją kochankę albo dawno niewidzianą siostrę. Objął ją przy pocałunku i odebrał neseser. – Czy mi się zdaje, czy miała pani nieść walizkę w lewej ręce? – chciał się do czegoś przyczepić, aby wiedziała, że z nim nie można sobie na zbyt wiele pozwalać. – Dobrze się panu zdaje. W Berlinie mówią: „Dokładny jak Frost w Dezember”. –W Dezember? Dlaczego akurat w grudniu? – To nieważne, takie przysłowie mamy. W każdym razie występuje pan w nim z nazwiska.
– To mój samochód, zawiozę panią do hotelu. Wieczorem porozmawiamy – otworzył przed nią drzwiczki i poczekał, aż usiądzie. Na tylnym siedzeniu umieścił walizkę.
– Zatrzyma pani kwiaty czy wyrzucić przez okno? – spytał, kiedy wjechali w Kilińskiego.
– Proszę nie żartować, to ważne dla mnie kwiaty, bo od towarzysza walki. Będą umilać mi chwile w hotelu. A właśnie, zanim tam pojedziemy, proszę mnie zawieźć do duży park. Miasta są takie jak ich parki. Ostatni raz byłam w Łodzi jako mała dziewczynka.
– Czyli niedawno – spróbował tak żałosnego komplementu, że sam się tego zawstydził. Nie znosił kobiet, którym nie mógł rozkazywać, a czuł, że tym razem ma do czynienia z kimś, kto lubi przewodzić we wszystkim.
– To dobre zdanie, Herr Frost. Gdyby powiedział je pan do żony Goebbelsa, mógłby pan awansować. Pozwoli pan jednak, że ja puszczę je w niepamięć.
„Wredna suka, ale może daleko zajść”, pomyślał z podziwem. Skręcił w Narutowicza, aby dojechać do parku 3 Maja, który znał najlepiej. Zatrzymał się na końcu Tkackiej, jak najdalej od swojej willi. Wyciągnęła z bukietu jedną różę i wysiadła. Weszli do prawie pustego parku.
– To pozostałość Puszczy Łódzkiej, a ten dąb pamięta króla Jagiełłę – powiedział, aby coś powiedzieć. – Liebe Herr Frost, proszę nie bajdurzyć. Jagiełło? Nie wiem, dlaczego nie kazał pan podpalić to drzewo – nie dość, że mocno trzymała go za rękę, to jeszcze położyła głowę na jego ramieniu.
– Z daleka musimy wyglądać na zakochanych – objął ją, aby zrozumiała, że wie, o co chodzi.
– Mamy też wyglądać tak z bliska. Co nie znaczy, że ma mnie pan tak mocno ściskać. A teraz proszę mówić. Co tu się u was dzieje?
– Zwyczajna praca. Jesteśmy silni, zwarci i gotowi, gdyby zacytować ich butną propagandę.
– Oni mogą być sobie butni, bo to dzieci są. Pan mi tu mówi o gotowości, a w całej Polsce nie było większej wpadki jak w pana okręgu. Dwudziestu trzech aresztowanych, jeden zabity. Trzydzieści kilogramów materiałów wybuchowych, cztery karabiny maszynowe stracone. Jak to jest gotowość, to ja jestem Śmigła-Rydz.
„Nie można mieć większego pecha”. Z bocznej alejki wyszła z psem jego sąsiadka, mecenasowa Miłobędzka. Nie było gdzie skręcić, a szła prosto na niego, obejmującego obcą kobietę, z różą w zębach omalże.
Ukłonił się uprzejmie. Spojrzenie Miłobędzkiej było spojrzeniem kogoś, kto nie wierzy własnym oczom. „Wyślę ją pierwszą do Dachau” – pocieszył się w myślach.
– To normalna rzecz, Liebe Frau, że grając o wysoką stawkę, przegrywa się nieraz – zirytowany zdjął rękę z ramienia kobiety. – Łódzka organizacja jest jednak wystarczająco silna, aby przydać się niemieckiej armii bardziej niż wszystkie inne w tym kraju. Nasi ludzie wyjdą już niedługo z więzień, a nazwiskiem zabitego towarzysza nazwiemy najważniejszy plac w mieście.