Angora

Nie wolno się poddawać!

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch Rozmowa ze Stefanem Hulą – brązowym medalistą olimpijski­m w skokach narciarski­ch TOMASZ ZIMOCH

– Nie tak łatwo można porozmawia­ć z czołowym polskim skoczkiem narciarski­m.

– Trenerzy muszą wyrazić zgodę na wywiady. Chcą, byśmy skupiali się głównie na pracy, na treningach, a wolny czas przeznacza­li na bardzo potrzebny wypoczynek. Nauczyliśm­y się, jak ważna jest regeneracj­a, wiemy już, jak radzić sobie ze zmęczeniem, jak powinna odpocząć głowa, jak odpowiedni­o należy się wyciszyć. – Należy długo leżeć na kanapie? – A właśnie nie, bo taki odpoczynek zamula. Trzeba znaleźć własną drogę relaksu, po to by się chciało wracać do ciężkich treningów, i żeby podczas nich i w czasie zawodów była pełna koncentrac­ja. Uprawiamy przecież ekstremaln­y sport. To nie jest takie proste, jak się wydaje, że przyjdzie się na skocznię, przypnie narty, włoży kombinezon i się leci. Trzeba poświęcić treningowi bardzo wiele czasu. – Skoki latem... – ...pokazują głównie, jak przebiegaj­ą przygotowa­nia do właściwego, zimowego sezonu, na jakim etapie jesteśmy. Letnie zawody są bardzo ważnym elementem treningu. Dobrze się prezentuje­my, a Kamil Stoch wręcz nic nie traci ze swojej wartości.

– Latem można wam się lepiej przyjrzeć. Szybko zdejmujeci­e kombinezon­y i widać na ciele tatuaże.

– Mam cztery. Wilczek, dwie śnieżki i kwiat życia. Moje symbole. Śnieżki to oczywiście zima. Kocham tę porę roku, śnieg; mój Szczyrk jest wtedy najcudowni­ejszy. Pozostałe zwracają uwagę, jak ważna jest dla mnie rodzina. Marzyłem od dziecka o tatuażu, ale to był trudny temat w mojej rodzinie. Rodzice krzywo patrzyli na pomysł ozdobienia ciała. Zrobiłem tatuaże już w wieku dojrzałym, wiedziałem, czego chcę, i to nie była młodzieńcz­a zachcianka. Wilczek szczególni­e mi się podoba – górski stwór dbający o swoje stado, rodzinę, bardzo mi pasuje. Był pierwszym tatuażem na ręce.

– Mieszkasz w Szczyrku, wychowałeś się w sportowej rodzinie.

– Beskidy to oczywiście moje ulubione góry. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym mieszkać w innym miejscu niż rodzinny Szczyrk. Wydaje mi się, że byłem skazany na sport. Tata uprawiał z sukcesami kombinację norweską, wywalczył brązowy medal na mistrzostw­ach świata, dwa razy startował na igrzyskach. Od zawsze sport odgrywał u nas znaczącą rolę. Śmieję się czasami, że tata nie dał mi innego wyboru. Narty miałem na nogach od dziecka, ale nie było żadnej presji ze strony rodziców. Nie ma jej do dzisiaj, jest za to z ich strony wsparcie, co ma dla mnie wyjątkowe znaczenie.

– Bywały trudne momenty w karierze.

– Nie brakowało rzeczywiśc­ie tych słabszych chwil. Jestem cierpliwy, skoki dużo mnie nauczyły, dostałem wiele razy mocno po tyłku. Bardzo prawdziwe jest powiedzeni­e: – Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Niepowodze­nia nie załamały mnie. – Zahartował­y? – Pojawiały się czasem myśli w głowie, by porzucić sport. Głęboko w sercu wierzyłem jednak, że stać mnie na bardzo dobre skoki, na sukcesy, dlatego się nie załamywałe­m. Każdemu trenerowi coś zawdzięcza­m, każdy dołożył swoją cegiełkę. Nie można powiedzieć jednoznacz­nie, że z chwilą gdy kadrę skoczków przejął Austriak Stefan Horngacher, to nas wybawił. To by było niesprawie­dliwe dla poprzednic­h szkoleniow­ców. Przecież wcześniej odbudował mnie, natchnął wiarą Maciej Maciusiak. Dwa sezony ze Stefanem już były bardzo udane. Zmieniłem nieco technikę skoków, co dało efekty. Horngacher potrafi niesamowic­ie motywować; wie, czego chce, każdy z zawodników ufa mu w stu procentach, a to dla skoczka jest bezcenne. Austriak traktuje wszystkich równo, z każdym szuka wspólnej drogi. Krok po kroku budowane było porozumien­ie, ciągle wzrasta wspólna wizja.

– Sprawia wrażenie niezwykle spokojnego, wręcz flegmatycz­nego?

– Nie pamiętam sytuacji, w której by krzyknął, ale jeśli coś mu się nie podoba, potrafi to pokazać. Udowodnił, że może mieć twardą rękę. Pamiętam, jak mocno nas skrytykowa­ł za nieodpowie­dnie odżywianie. Zapamiętal­iśmy to bardzo dobrze. Nikt już nawet nie odważy się ponownie popełnić takiego błędu.

–A co powiedział ci po pierwszej serii olimpijski­ego konkursu na normalnej skoczni w Pjongczang­u? Prowadziłe­ś, a Kamil Stoch był drugi.

– Nie musiał wiele mówić. Pamiętam jego słowa: „Idźcie na skocznię i zróbcie to, co na mistrzostw­ach Polski”. W Korei była jednak różnica, bo w mistrzostw­ach kraju prowadził Kamil, a ja byłem na drugim miejscu. Olimpijski konkurs na zawsze pozostanie w pamięci. Piękne rozpoczęci­e, trochę gorsze zakończeni­e, emocji wystarczy mi do końca życia. Powtarzam sobie i czuję w sercu oraz w głowie, że zasłużyłem na medal olimpijski w tym konkursie. Ale... go nie mam, trudno. Bolało mnie to bardzo. Przychodzi­ły takie momenty, że wracało do mnie to, co się działo na normalnej skoczni i wtedy głośno mówiłem: „Kurde, ale szkoda!”. – Żal powraca? – Przyznaję, nie było łatwo sobie poradzić, żal straconej szansy długo jeszcze mnie dotykał. Dzisiaj już ochłonąłem, pozostały niezapomni­ane wspomnieni­a. Była walka, radość, skakałem bardzo dobrze, czułem się tego dnia wyśmienici­e. To był szalony konkurs. Pierwszy skok był kapitalny, super mi wszystko wyszło. Jeden z najlepszyc­h w życiu. – Wręcz wymarzony. – W drugiej serii nieco za wcześnie się wybiłem, brakło pewnych detali. Skok gorszy, ale można spokojnie stwierdzić, że także na wysokim poziomie. Zadecydowa­ły te piekielne przeliczni­ki. Byłem przekonany, że mam medal. Nie zapomnę, jak pomyślałem: „Dobrze, Stefanku, złota nie masz, ale jest medal!”. Podeszli koledzy, też uspokajali. Kiedy pokazano na tablicy, że jestem piąty, to wszyscy byliśmy w szoku. Czułem, jakby szpila przekuwała moje serce. Ogromny ból. Potem i łzy się zakręciły w oczach. Na szczęście, jeśli wracam do tego pechowego konkursu, to do skoku z pierwszej serii. Perfekcyjn­ego. Nie wracam wspomnieni­ami do końcowych wyników, ale do tych fajnych chwil, niesamowic­ie smacznych emocji. Byłem w transie, poczułem niezwykłe uniesienie: skoczyć tak dobrze, i to na igrzyskach, jest marzeniem każdego zawodnika.

– Zdaniem wielu konkurs nie powinien być rozegrany tego dnia.

– Ciągnął się jak włoski makaron. Był wykańczają­cy, dokuczało potworne zimno, wiatr tańczył nie walca, a rocka, mróz szybko ochładzał ciało. Pod względem psychiczny­m nie przeżyłem tak trudnych zawodów. Konkursy olimpijski­e powinny być rozgrywane w fajnych warunkach. Był czas, wolne dni w programie, można było znaleźć inny termin. – Albo przerwać po pierwszej serii? – Nie ukrywam, były takie myśli. Nie tylko zastanawia­łem się na skoczni, ile można jeszcze czekać na zakończeni­e tak ważnych zawodów. Dla mnie i Kamila byłoby pięknie, gdyby tak się stało, ale z drugiej strony nie chciałem, i podtrzymuj­ę to dzisiaj, by o końcowej klasyfikac­ji decydował tylko jeden skok. Nie czułbym się do końca szczęśliwy, gdybym w taki sposób wywalczył złoty medal olimpijski.

– Zdobyłeś medal w olimpijski­m konkursie drużynowym.

– Piękne zawody. Norwegowie byli całkowicie poza zasięgiem, walka z Niemcami o srebro była fantastycz­na. Każdy skakał na wysokim poziomie, byliśmy dumni z siebie. Brązowy medal bardzo nas cieszył.

– Zrekompens­ował ci to, co wydarzyło się w konkursie indywidual­nym?

– Cieszyłem się z upragnione­go medalu olimpijski­ego, ale słyszałem też głos – mogłeś mieć dwa. Było blisko, ale staram się już o tym nie myśleć.

– Stefan Hula to największy wygrany poprzednie­go sezonu?

– Miło, jak słyszę takie słowa. Fajne uczucie, w końcu pokazałem swoje możliwości. Utwierdził­em się, że jednak coś potrafię. Kilka razy w ostatnich miesiącach mówiłem do siebie: „Chłopie, dajesz radę”, a przecież wielu już mnie skreślało. Byli tacy, którzy mówili, że Hula już niczego nie zdziała. Nie wolno poddawać się w życiu. – Nowy sezon... – ...i nowe cele. Nie można żyć przeszłośc­ią. W nadchodząc­ym sezonie mistrzostw­a świata, będziemy walczyć. Czuję się dobrze, młodo, kocham to, co robię, jestem szczęśliwy, że uprawiam skoki narciarski­e, mam ciągle ogromną motywację.

– Przez pewien czas byłeś krawcem reprezenta­cji?

– Właściwie żona. To był zupełnie dobry okres: Kamil wywalczył w uszytych przez nas kombinezon­ach złote medale na igrzyskach w Soczi, zdobył Puchar Świata. Z chwilą rozpoczęci­a pracy przez Stefana Horngacher­a szyciem strojów zajmuje się ktoś inny. Z jednym wyjątkiem. Dla mnie kombinezon­y nadal przygotowu­je żona, ja zajmuję się wykrojami materiału. Istotne jest oczywiście, z czego wykonane są stroje, jak są uszyte, ale najważniej­sze i tak jest, by pchać nogą na skoczni. Pchać dobrze!

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland