Fałszywi obrońcy
Aby zabierać emerytom oszczędności całego życia, polscy przestępcy wcielają się w role policjantów i pracowników banków.
45-letni Robert R. z warszawskiego Targówka wymyślił prosty sposób na zdobycie dużych pieniędzy. Dzwonił na telefony starszych osób i przedstawiał się jako oficer Centralnego Biura Śledczego Policji, który prowadzi śledztwo w sprawie szajki przestępczej okradającej konta bankowe. Prosił o pilne spotkanie. W drzwiach mieszkania zjawiał się kilkanaście minut później z legitymacją zawieszoną na szyi, z pistoletem schowanym w kaburze przymocowanej do paska. Nawiązywał grzeczną rozmowę z lokatorem, używając urzędowych sformułowań. Opowiadał, że w stolicy grasuje gang, który włamuje się do bankowych systemów komputerowych i kradnie pieniądze, przesyłając je na konta za granicą, skąd nie da się ich odzyskać. Wzbudzał zaufanie, więc starsi ludzie czuli wdzięczność, że przestrzegał ich przed rabusiami. Robert R. prosił, aby natychmiast udać się do banku, wybrać z niego całą gotówkę i oddać ją do policyjnego depozytu. Pieniądze sam może przyjąć i pokwitować urzędowym pismem. Prosił też, aby wziąć pokwitowanie wypłaty gotówki, które będzie potrzebne, aby potem wpłacić dużą sumę do banku, nie narażając się na procedury przeciwdziałania praniu brudnych pieniędzy.
Wielkie kłamstwo
Emeryci, z którymi znajomość nawiązywał Robert R., szybko nabierali przekonania, że mają do czynienia z rutynową akcją policyjną. Nie wiedzieli, że legitymacja, którą pokazuje R., jest sfałszowana, pistolet, który nosi, wykonano z plastiku i pochodzi ze sklepu z zabawkami, kabura jest nieprofesjonalnie przyczepiona do paska, bankowi oszuści nie istnieją, a R. jest przestępcą, który świetnie manipuluje swoimi ofiarami. W jego ustach historia o policyjnej akcji brzmiała tak wiarygodnie, że emeryci natychmiast ubierali się, żeby pójść do banku i wypłacić pieniądze. R. nakłaniał, aby wypłacić od razu wszystkie oszczędności, bo to, co zostanie na koncie, może zostać ukradzione. Dalszy przebieg zdarzeń był taki sam: emeryt udawał się do placówki swojego banku, wypłacał wszystkie pieniądze i przynosił je do R. Ten jeszcze przy swojej ofierze przeliczał gotówkę, a kwotę wpisywał do dokumentów, które nosił przy sobie. Potem prosił ofiarę, aby podpisała jeden egzemplarz (drugi zachowywał dla siebie). Następnie zostawiał numer telefonu kontaktowego i... znikał. Dopiero później okazywało się, że numer telefonu był nieaktywny (należał wcześniej do osoby już nieżyjącej), a rzekome „pokwitowanie” nie miało nic wspólnego z urzędowym dokumentem. Jedynym prawdziwym elementem tej historii były pieniądze, które emeryt przynosił z banku, przekazywał Robertowi R. i... na zawsze je tracił.
Proceder wyszedł na jaw w połowie lipca. Na policyjny numer alarmowy zadzwoniła starsza pani, która pytała o to, kiedy odzyska pieniądze przekazane kilkanaście dni wcześniej w depozyt funkcjonariuszowi CBŚP. Chodziło o kwotę ponad 60 tysięcy złotych. Policyjni dyżurni nic nie wiedzieli o żadnej akcji przeciwko bankowym złodziejom. Do mieszkania starszej pani wysłano więc policyjnych dochodzeniowców – tym razem już prawdziwych. Zamiast odzyskać pieniądze starsza pani pojechała na komendę, aby złożyć zeznania. Kwadrans później policjanci musieli wezwać karetkę. Starsza pani zasłabła, gdy się dowiedziała, że padła ofiarą oszustwa i prawdopodobnie nigdy już nie odzyska pieniędzy. A stróże prawa znaleźli się w trudnej sytuacji, bo nie było żadnych śladów, które mogłyby pomóc zidentyfikować oszusta. Osiedle, na którym mieszkała starsza pani, nie było strzeżone, przy wejściu do bloku nie było kamer, a Robert R. najprawdopodobniej znał rozkład miejskiego monitoringu, bo umówił się ze swoją ofiarą w miejscu, gdzie nie było żadnego systemu bezpieczeństwa. RAJCZYK Z Niemca Polak. Protoplastą znanego warszawskiego rodu Fukierów był Georgius Focker, który przybył tu z Augsburga i w 1515 roku został przyjęty w poczet mieszczan. Georgius był spokrewniony z jednym z najbogatszych ludzi nowożytnej Europy – Jakubem Fuggerem. Człowiekiem, o którym mówiło się, że obsadza trony, zmienia prawa, a nawet kieruje decyzjami papieskimi. O tym, że rodzina miała żyłkę do interesów, świadczyła rosnąca z pokolenia na pokolenie pozycja Fukierów w Warszawie. Ostatni z rodu, wielki polski patriota – Henryk – zmarł bezpotomnie w 1959 roku. Najpierw ograbili go hitlerowcy, później zniszczono majątek rodzinny. Po 1945 roku Henryk z własnych środków odbudował rodzinną kamienicę na Starym Mieście. Nie cieszył się nią długo – odebrano mu ją na mocy dekretu Bieruta. Wydawało się, że popełnił przestępstwo doskonałe.
Telefon ostrzegawczy
8 lipca na policję zadzwonił starszy mieszkaniec Bródna (dzielnica prawobrzeżnej Warszawy). Opowiedział, że jego 70-letnia żona przed chwilą udała się do banku, aby wypłacić 40 tysięcy złotych – oszczędności całego życia. Stało się to po tym, jak ich mieszkanie odwiedzili mężczyzna i kobieta – oboje w średnim wieku – podający się za policjantów. Opowiedzieli o akcji wymierzonej w złodziei bankowych i poprosili o podjęcie gotówki i zdeponowanie jej na policji, czyli... u nich. – Boję się, że żona padła ofiarą oszustwa – tłumaczył staruszek. – Ci ludzie nie wzbudzili mojego zaufania, a poza tym nie słyszałem o tym, żeby policjanci przyjmowali pieniądze w depozyt.
Prawdziwi funkcjonariusze natychmiast skojarzyli tę historię z relacją okradzionej staruszki sprzed kilku dni. Pojechali do wskazanej placówki bankowej iw jej pobliżu w ostatniej chwili przerwali „deponowanie” gotówki. 70-latka nie straciła oszczędności, a oszuści zostali zatrzymani. Cała akcja na tym by się zakończyła, gdyby nie fakt, że na policję zadzwonił inny emeryt. Ten opowiedział o policjancie, który znienacka odwiedził go i poprosił, aby udał się do banku i wypłacił pieniądze. Pozostałe elementy historii były takie same: mężczyzna w średnim wieku opowiadał o prowadzonej akcji przeciwko oszustom bankowym. Emeryt miał na koncie 100 tysięcy złotych, dlatego postanowił się upewnić, czy jego rozmówca faktycznie jest oficerem CBŚP. Do oszustwa nie dopuścili policjanci. Pojechali ze starszym panem na miejsce, gdzie miał przekazać pieniądze i tam zatrzymali Roberta R. Następnego dnia sąd zdecydował o jego tymczasowym aresztowaniu na 3 miesiące.
Tajne, czyli jawne
Ilu emerytów okradł Robert R.? Na to pytanie odpowiedzi szuka warszawska prokuratura. Oszust wkrótce stanie przed sądem, a grozić będzie mu do 8 lat więzienia. W sprawie jest jeszcze jedna niepokojąca tajemnica: skąd R. znał dane starszych osób, które trzymają duże oszczędności na kontach bankowych? W Polsce świadczenia emerytalne nie są wysokie, większość osób starszych ledwo wiąże koniec z końcem, bardzo wielu korzysta z finansowego wsparcia dzieci. – Bankowe systemy chroniące informacje i dostępy do rachunków są z roku na rok coraz lepsze, ale i przestępcy mają coraz bardziej skuteczne metody, aby łamać elektroniczne zabezpieczenia i włamywać się na konta – mówi Jarosław Bartniczuk – emerytowany oficer Biura Ochrony Rządu, właściciel firmy zajmującej się cyberbezpieczeństwem. – Na czarnym rynku pojawiły się specjalne programy szpiegowskie, które mają penetrować bankowe zabezpieczenia i wykradać wrażliwe informacje, np. dane osobowe właściciela rachunku, na którym znajduje się duża kwota pieniędzy. Czy właśnie w ten sposób kluczową wiedzę zdobywał Robert R. i pozostali oszuści zatrzymani w Warszawie? Niewykluczone. Ale jest też możliwość, że źródłem informacji był nieuczciwy pracownik banku. – Znany jest mi przypadek pracownika jednego z komercyjnych banków, który wszedł w porozumienie z grupą przestępczą – mówi Jarosław Bartniczuk. – Za pieniądze ujawniał dane osób, które na swoich kontach zgromadziły ponad milion złotych. Bank zidentyfikował tego pracownika dzięki systemowi cyberbezpieczeństwa, bo on zaalarmował, że ten człowiek loguje się na konta klientów, których nie obsługuje.
Powszechny proceder
Fałszywi policjanci nakłaniający emerytów do oddania ich pieniędzy do „depozytu” pojawili się w Polsce pod koniec 2016 roku. Głośno było o przestępcy z Opola, który oszukał starszą panią na kilkadziesiąt tysięcy złotych, ale tak bardzo nie mógł doczekać się pieniędzy, że poszedł z nią do banku, a tam został nagrany przez kamery i zatrzymany (policję wezwali pracownicy banku). Jednak dopiero w ostatnim czasie ten proceder stał się bardzo powszechny. W środę 18 lipca w Olsztynie policjanci zatrzymali 42-letniego recydywistę, który oszukiwał emerytów dokładnie tak samo, jak w Warszawie robił to Robert R. Miał pecha, bo 82-latka, którą nakłonił do wypłaty z konta 40 tysięcy złotych, opowiedziała całą historię pracownikom banku, a ci nie dali jej gotówki, za to natychmiast powiadomili policję. Okazało się, że mężczyzna był tylko członkiem większej szajki, która tego dnia próbowała oszukać 12 starszych osób. Tylko jedna emerytka, kobieta 83-letnia, dała się nabrać i straciła 20 tysięcy złotych. Jak się okazało, główny zatrzymany był wcześniej skazany za... oszukiwanie starszych osób metodą „na policjanta”. Teraz grozi mu osiem lat więzienia. Przed oszustami policja przestrzega m.in. w mediach społecznościowych. Autentyczni stróże prawa zwracają uwagę, że w policji nie ma procedur pozwalających na... przyjmowanie pieniędzy w depozyt. Starsi ludzie nie znają jednak policyjnych przepisów i zwyczajów. I właśnie tę niewiedzę najczęściej wykorzystują przestępcy.