Inne życie
Pewnego dnia dwudziestoparoletni Christopher Knight wyjechał z domu i zniknął w lesie na ponad ćwierć wieku. Jego historię opowiada amerykański dziennikarz Michael Finkel.
Co kieruje człowiekiem, który chce opuścić społeczeństwo i być całkowicie odizolowany? Niektórzy, a zwłaszcza ci, co stracili domy, mogą nigdy nie zrozumieć, jak można chcieć żyć w tak ekstremalnych warunkach, z dala od normalnego świata, w samotności. Jednak to, co pociągało Christophera, ma sens. Cytuje on filozofa Thomasa Mertona: – Prawdziwy samotnik nie szuka siebie, ale traci siebie. Ta książka nie jest wyłącznie opowieścią o mężczyźnie, który pewnego dnia wszedł do lasu i postanowił zostawić świat, lecz uczy, co naprawdę znaczy być samemu ze sobą. Oczywiście, że po lekturze „Ostatniego pustelnika” czytelnik nie rzuci pracy, bliskich i komfortu, jaki daje mu współczesna cywilizacja, ale dostanie powód do przemyśleń.
Carilynp Wielu z nas marzy o odcięciu się od współczesnego życia – jego szybkiego tempa, hałasu, powtarzalności. Jednak większość nie ma odwagi ani wytrwałości w dążeniu do spełnienia tego marzenia. Jeśli jesteś marzycielem, wędrowcem, beznadziejnym romantykiem, ta książka natychmiast cię porwie. Zostaniesz wciągnięty w historię człowieka, którego psychologowie i terapeuci nie są w stanie umieścić w żadnej kategorii. Człowieka, który przeżywa intensywność pogody w Maine i ciszę izolacji. Niezależnie od tego, czy zgadzasz się z jego wyborem, czy nie, zniewoli cię jego zapał w dążeniu do samotności.
Dustin Hunt (St. Louis, USA) Opowiadając historię Christophera Knighta, Finkel dotyka pokrewnych tematów, takich jak samotność (osamotnienie) kontra samotność z wyboru, rola hormonów; wyjaśnia, co badania naukowe mówią o naszej potrzebie życia w społeczeństwie oraz o różnych domniemanych zaburzeniach, jakie wymyśliliśmy i nadaliśmy ludziom podobnym do Knighta. Laikom wydaje się, że tacy ludzie mają aspergera, ale to diagnoza, która już nie istnieje, została przemianowana i zakwalifikowana do szerszego pojęcia – zaburzenia ze spektrum autyzmu (...). Mam nadzieję, że wraz z rosnącym wskaźnikiem autyzmu i chorób psychicznych, które dotykają więcej osób niż kiedykolwiek wcześniej, książka będzie pretekstem, by pomyśleć o tej kwestii. Leki psychotropowe aplikowane tym, którzy nie pasują do zdefiniowanej przez nas właściwej drogi funkcjonowania i egzystencji, nie zawsze są skuteczne. Nie pozwalamy ludziom żyć po swojemu; próbujemy naprawiać każdego, kto jest nietypowy.
Christine MM (Houston, USA) Mam bardzo mieszane uczucia. Opowieść jest niesamowita i na pewno chwytliwa. Pierwsze rozdziały przyciągnęły mnie jak żadna inna książka od lat. Ale w autorze było coś, co pozostawiło niesmak. Bardzo starał się zmienić Christophera Knighta w bohatera, ale sposób, w jaki go wykorzystał, był wręcz obraźliwy. W ostatnich kilku rozdziałach szczerze opowiada o tym, że zignorował nieustanne prośby Knighta o pozostawienie w spokoju jego i jego rodziny. Ze względu na Christophera wstydzę się za autora. Norcalsurf Wybrała i oprac. E.W. Na podst.: amazon.com MICHAEL FINKEL. OSTATNI PUSTELNIK. 27 LAT SAMOTNOŚCI Z WYBORU (THE STRANGER IN THE WOODS: THE EXTRAORDINARY STORY OF THE LAST TRUE HERMIT). Przeł. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka. WYDAWNICTWO POZNAŃSKIE, Poznań 2018. Cena 39,90 zł. Za dwa tygodnie: Renée Engeln, „Obsesja piękna”.
– Najpierw ukazała się twoja książka „Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy”, potem był film Patryka Vegi „Botoks”. Co łączy te dwa spojrzenia na służbę zdrowia w Polsce?
– Celowo obejrzałem ten film, aby porozmawiać o nim z zespołem pogotowia ratunkowego, z którym wtedy jeździłem, pracując nad kolejną książką. Byłem ciekaw, jak oni zareagują na to, co pokazał Patryk Vega. – Jak zareagowali? – Z przymrużeniem oka. Film fabularny jest czymś zupełnie innym niż reportaż czy dokument; to w dużym stopniu licentia poetica, mówiąc inaczej – fikcja. Film opowiada o tym, co działo się w pogotowiu w latach 90. Dziś to już przeszłość. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie, żeby ktoś w pogotowiu pił alkohol; wszyscy zasuwają z dyżuru na dyżur. Nawet gdyby ktoś chciał sobie pofolgować, nie ma na to czasu. Podobnie jest z koncernami farmaceutycznymi – było tak, jak pokazał Vega, ale działo się to już jakiś czas temu i teraz w dużym stopniu zostało to ucywilizowane. Słynna scena seksu z psem to też znana od wielu lat historia, która kiedyś się zdarzyła w pogotowiu. Nie było to więc coś, co byłoby obce ludziom, którzy pracowali w tym miejscu wiele lat. Tylko że, po pierwsze, nie jest to fotografia rzeczywistości, a po drugie, opowiada o czasach wcześniejszych.
– Ty pokazujesz lekarzy, którzy przegrali z systemem?
– Lekarze są głównie bohaterami mojej pierwszej książki, o której wspomniałaś na początku rozmowy. W drugiej – „Mali bogowie 2. Jak umierają Polacy” – bohaterami są i lekarze, i sanitariusze. Nie powiedziałbym, że wszyscy przegrali. Wielu ciągle walczy. Protest rezydentów, czyli młodych lekarzy, był dowodem na to, że ci ludzie chcieliby godnie zarabiać i mniej pracować, normalnie odpoczywać, mieć czas dla swoich rodzin, móc spędzić go z żoną, mężem, dziećmi. Nie chcą powtarzać tych wszystkich błędów, jakie popełnili ich starsi koledzy lekarze. A często dotyczy to całych rodzin lekarskich. Młodzi lekarze mówią: „Mój tata ma już wszystko, ma pieniądze, ale nie ma czasu ich wydawać, nie potrafi z nich korzystać. Co z tego, że kupił sobie żaglówkę, jeśli nie ma czasu na niej pływać, bo jest uzależniony od pracy”. Oni nie chcieliby zmieniać się w maszyny do leczenia. Chcieliby, żeby ich życie wyglądało inaczej. Poza tym to jest już zupełnie inne pokolenie, ma kolegów pracujących w innych krajach. Nawet jeśli ich zarobki są porównywalne z tymi w krajach rozwiniętych, to w Polsce lekarze pracują 24 godziny na dobę, a za granicą – 8 godzin, po czym idą do domu. Nie mogą nawet pracować więcej. Polska to taki dziwny kraj, że kierowca tira może pracować 7 godzin, potem musi zrobić przerwę, a lekarz, który operuje, może pracować w zasadzie bez żadnych przerw. Dzieje się to w majestacie prawa. Dopuszczamy do tego, żeby leczyli nas ludzie totalnie zmęczeni, którzy padają z nóg, ale to wymusza na nich system. Bo gdyby pracowali 8 godzin dziennie, to umieraliby z głodu.
– Potrafisz odpowiedzieć na pytanie, dlaczego system ochrony zdrowia jest tak bezwzględny?
– Starałem się sfotografować rzeczywistość, która być może nie jest widoczna gołym okiem, pacjenci jej nie widzą. Dobrze jest popatrzeć na to wszystko od środka. Dążyłem do tego, aby uchwycić proces odhumanizowania lekarzy, pielęgniarek, sanitariuszy, ratowników medycznych, który wymusza na nich niejako rzeczywistość. Kiedy zatrudniłem się jako sanitariusz, to okazało się, że mogłem przychodzić na dyżur i nie wychodzić przez tydzień albo dwa ze szpitala, bo tyle było roboty. Na dodatek wszyscy mieli do mnie pretensje, bo nie nadążałem, a fizycznie nie jest możliwe być w kilku miejscach jednocześnie. Starałem się robić wszystko jak najlepiej, byłem wzorowym sanitariuszem, bo zależało mi na tym, aby zebrać jak najwięcej materiału. Zgłaszałem się do wszystkich prac, żeby być na pierwszej linii frontu, bo wszystko mnie ciekawiło. Wiedziałem, że przemierzam te kilometry korytarzy po to, żeby napisać książkę, a nie dlatego, że to jest mój pomysł na życie. Po dwóch tygodniach byłem maksymalnie sfrustrowany. Każdy czegoś chciał, każdy krzyczał, a ja widziałem, że ten system po prostu nie działa; że ludzie leżą w szpitalu drugi dzień i nie wiadomo, co im jest, bo nie dowiozłem próbek do badania. A nie dowiozłem, bo nie było kiedy. Trzeba było zawieźć kogoś na EKG, kogoś na USG, wywieźć zwłoki do kostnicy, pobiec z moczem do laboratorium... – ...a tu winda się zacięła i trzeba było czekać. – Tak było. Kompletna paranoja. Na początku byłem naiwny. Widząc, że koledzy sobie nie radzą, powiedziałem: „Mogę jeszcze chwilę zostać”. Ta chwila przeciągnęła się do długich godzin. Zrozumiałem, że z tego miejsca można nie wychodzić i zawsze będzie się mieć pełne ręce roboty. A potem przychodzi czas wypłaty i dostaje się 1600 złotych. To jest totalnie demobilizujące, choć odpowiedzialność sanitariusza nie jest jakaś decydująca, polega na zmianie energii potencjalnej na kinetyczną, czyli pchaniu wózków. Ale pomyśl sobie o tych, którzy studiowali sześć ciężkich lat, potem byli na stażu, następnie poszli na rezydenturę, o tych, którzy realnie odpowiadają za ludzkie życie, a zarabiają niewiele więcej.
– Na swoim przykładzie pokazałeś, że sanitariusz w szpitalu oznacza samo dno.
– Medycyna jest zhierarchizowana. Szpital przypomina trochę monarchię bizantyjską: na wysokościach jest dyrektor, jest dyrektor medyczny, są ordynatorzy, lekarze. Sanitariusz to najniższy trybik. Ale z drugiej strony była to bardzo dobra pozycja do tego, żeby prowadzić obserwacje. – Co zależy od sanitariusza? – To nie jest ani trudna, ani skomplikowana praca. Zadaniem sanitariusza jest pchać wózki z różnym ładunkiem. Może to być ciało człowieka, może to być żywy człowiek, mogą to być fiolki z jakąś zawartością, których nie powinno się pomylić albo zgubić. Sanitariusz nie powinien też sam wieźć pacjenta, który jest pod tlenem albo w stanie zagrażającym życiu – to jest zabronione, ale wiadomo, że w szpitalu są braki kadrowe, więc lekarz albo pielęgniarka podsuwają ci takiego pacjenta pod tlenem, albo takiego, który zaraz umrze, z poleceniem, żeby go zawieźć na badania.
– Tak też ci się zdarzyło – pielęgniarka odłączyła pacjentkę od tlenu i musiałeś ją wieźć.
– Odbyło się to na zasadzie: „Nie chcesz wieźć pacjentki pod tlenem, no to już nie jest pod tlenem”.