Przerwane dziennikarskie śledztwo Rosja
Trzech rosyjskich dziennikarzy przypłaciło życiem próbę wyjaśnienia, co tzw. wagnerowcy – najemnicy z owianej tajemnicą prywatnej firmy wojskowej – robią w środku Afryki.
We wtorek 31 lipca w pobliżu leżącego w Republice Środkowoafrykańskiej miasta Sibo pracownicy ONZ natrafili na ciała trzech Rosjan: korespondenta wojennego Orhana Dżemala, operatora Kiryła Radczenki i reżysera Aleksandra Rastorgujewa. Zwłoki leżały obok podziurawionego kulami samochodu.
Rosjanie przylecieli cztery dni wcześniej i zamierzali spędzić tam dwa tygodnie. Ich dziennikarskie śledztwo zorganizowało Centrum Zarządzania Dochodzeniami (CUR). Założył je Michaił Chodorkowski – były rosyjski oligarcha, który swoją niezgodę na politykę Kremla przypłacił 10 latami więzienia, a obecnie wymuszoną emigracją. W ramach projektu Radczenko i Rastorgujew chcieli nakręcić film dokumentalny o działalności w Afryce najemników rosyjskiej prywatnej firmy wojskowej, tzw. Grupie Wagnera. Po spektakularnej klęsce poniesionej podczas regularnej bitwy, którą w lutym stoczyli z Amerykanami w Syrii, wagnerowcy mieli przenieść się właśnie do Republiki Środkowoafrykańskiej. Po co? To właśnie mieli wyjaśnić reporterzy.
Według jednej wersji wiązało się to wprost z „planami biznesowymi” Jewgienija Prigożina, uważanego właśnie za sponsora tej tajemniczej formacji zbrojnej. Zdaniem wielu ekspertów wykonywała ona poza granicami kraju misje, których nie może oficjalnie podjąć się rosyjska armia. Tym razem Prigożin, postrzegany też jako osoba blisko związana z Władimirem Putinem, miał zainteresować się wydobyciem złota w Republice Środkowoafrykańskiej oraz w sąsiednim Sudanie. Wersję tę potwierdziły pośrednio nawet oficjalne źródła w Moskwie. Miesiąc po klęsce wagnerowców w Syrii tamtejszy MSZ poinformował o wysłaniu do Republiki Środkowoafrykańskiej pięciu wojskowych i 170 „instruktorów cywilnych”, aby na prośbę władz w Bangi pomogli tamtejszemu wojsku i policji. A Moskwa miała rozpatrzyć projekt „opłacalnej dla obu krajów” eksploatacji złóż naturalnych w Republice Środkowoafrykańskiej.
Aby to udokumentować, Dżemal, Radczenko i Rastorgujew wyruszyli najpierw do bazy wojskowej, gdzie podobno znajdowali się rosyj- scy instruktorzy. Nie wpuszczono ich tam jednak, ponieważ nie posiadali odpowiedniej akredytacji wystawianej przez tamtejszy resort obrony. Dziennikarze postanowili więc sfilmować Ndassimę – jedno ze złóż drogocennych kruszców, które miały tak zainteresować Prigożina. W tym celu udali się do miasta Bambari, gdzie pomoc obiecał im niejaki Martin, przedstawiający się jako jeden z pracowni- cjach. Pełen paliwa embraer zahaczył lewym skrzydłem o ziemię, oderwały się oba silniki, szorował brzuchem po ściernisku, aż stanął 300 metrów za pasem startowym. Maszynę wypełnił dym i płomienie, pasażerowie krzyczeli. Ci, którzy mogli, przepychali się do wyjść awaryjnych. Na szczęście dmuchane zjeżdżalnie się rozwinęły.
Jak zwykle tuż po katastrofie trudno o spójny opis tego, co zaszło i wyjaśnienie przyczyn. Dochodzenie zajmie miesiące, mówią eksperci. „Wieża kontrolna odnotowała silne uderzenie wiatru i to mogło spowodować wypadek” – stwierdza José Aispuro, gubernator stanu Durango. Co najmniej 80 pasażerów odniosło rany, 49 zostało hospitalizowanych, głównie z poparzeniami i złamaniami. Dwie osoby, w tym kapitan, są w stanie krytycznym. 10-letnia maszyna brazylijskiej produkcji była wyposażona w najnowocześniejsze urządzenia ostrzegawcze, a kontrolę techniczną przeszła w lutym. Na świecie lata 1400 samolotów tego modelu i zdarzyły się tylko dwa wypadki z ofiarami śmiertelnymi. ków misji ONZ. Nie dojechali tam jednak. Po drodze ich samochód wpadł w zasadzkę i został ostrzelany przez dziesięciu bandytów w turbanach. Mówili po arabsku. Dżemal, Radczenko i Rastorgujew zginęli na miejscu. Przynajmniej taką relację miał zdać lokalnym władzom cudownie ocalały miejscowy kierowca Rosjan. Potem jednak przepadł bez wieści, podobnie jak Martin...
Wkrótce pojawiła się nowa wersja, mówiąca o tym, że Rosjan zatrzymali, przesłuchali, a następnie rozstrzelali bojownicy jednej z islamskich bojówek. Na egzekucję wskazuje też opublikowane zdjęcie zabitych – na jednym z ciał widać dwie rany postrzałowe w okolicy serca. Komentatorzy gubią się teraz w domysłach, czy reporterzy zginęli wskutek napadu rabunkowego, czy może stali się przypadkowymi ofiarami zbrojnego konfliktu trawiącego kraj. A może jednak to wagnerowcy pokazali, że bezwzględnie potrafią bronić swoich sekretów?
– Najlepszym sposobem uczczenia pamięci zabitych będzie udowodnienie, że ich śmierć nie była daremna, i doprowadzenie sprawy do końca, czyli wyjaśnienie, kto ich zabił i dlaczego – napisał w specjalnym oświadczeniu Michaił Chodorkowski. A rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa zaapelowała, aby rosyjscy dziennikarze informowali władze o swoich planach wyjazdów do takich „punktów zapalnych”. Tak będzie dla nich bezpieczniej. (CEZ)
„To cud, że nikt nie zginął – mówi Ross Aimer, emerytowany kapitan United Airlines. – Powiedziałbym, że była jedna szansa na sto, że tak się stanie”. „To cud, że wyszliśmy z tego żywi” – zgadza się pasażer Alberto Herrera. Innego zdania jest David Gleave, Brytyjczyk badający wypadki lotnicze. Nikt nie zginął, bo samolot spadł z małej wysokości, uderzył o ziemię z niewielkim impetem. Za pasem startowym teren był płaski, bez przeszkód, właśnie na wypadek tego typu zdarzeń. „To nie cud, to efekt pracy projektantów i konstruktorów, by taką katastrofę można było przeżyć. Burzom trudno stawić czoło, chmury wiszą nisko, silny podmuch wiatru może być problemem. Grad i deszcz mogą zaszkodzić silnikom”.
Piloci i eksperci niechętnie obwiniają kolegów, lecz komentatorzy w USA otwarcie twierdzą, że przy takich warunkach maszyna Aeromexico nie powinna w ogóle startować. (STOL)