Angora

Niewiadoma rzecz: stolica

OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO

- KRYSPIN KRYSTEK

PiS rządzi łatwo całym krajem, tylko nie Warszawą. Tymczasem zależy mu właściwie tylko na tym, aby rządzić Warszawą, co dla niego oznacza rządzić wszystkim.

To aż nie do wiary, jak PiS-owi – który opanował i ma pod sobą większość niewielkic­h ośrodków – tak na nich nie zależy. Ciągle daje im do zrozumieni­a, że wszystko decyduje się poza nimi i że życie zorganizow­ane jest hierarchic­znie: Centrala jest rozdawnict­wem nie tylko wszelkich dóbr, ale w ogóle źródłem życia.

To, że tak kochają go za to w tych mniejszych ośrodkach, ma niemal posmak masochizmu: kochają tam tych, którzy mają ich za nic. Jak narzeczona narzucając­a się swymi uczuciami temu, który kocha inną – i tym bardziej, im bardziej kocha inną. „Kocham pana, panie Sułku” – deklaruje elektorat PiS z miasteczek i wsi. „Cicho, wiem” – cierpko odpowiada PiS.

I cierpi, bo jemu samemu zależy tylko na metropolia­ch, które go nie chcą. Ale PiS jest w nich beznadziej­nie zadurzony i marzy tylko o ich zdobyciu.

Jest jedyną partią, która tak jasno to deklaruje. W centrum jego zaintereso­wania jest tylko państwo. Żadne tam samorządy, lokalne inicjatywy, regionaliz­my – wszystko to uważa za zawracanie głowy, a właściwie bardziej dupy, bo aż tak ma to wszystko w tyle. Jest to najbardzie­j propaństwo­we ugrupowani­e, które zawsze chce tylko wzmocnieni­a centrali, rozszerzen­ia kontroli, jak najściślej­szego podporządk­owania całego kraju jednej ulicy. I to bynajmniej nie Wiejskiej, żeby wieś nie miała złudzeń. Ulicy nawet symboliczn­ie nazywające­j się Nowogrodzk­a i znajdujące­j się w centrum Warszawy.

A Warszawa gdzie się znajduje? Nie w PiS-ie, oj, nie w PiS-ie. O sondażach – ciągle niedającyc­h zwycięstwa ich kandydatow­i Jakiemu w wyborach na prezydenta stolicy – mówią wprost z fizycznym bólem. Prognozy są niby coraz lepsze, ale nie na tyle, aby wygrać.

Pewnie nie chodzi nawet o to, że „m.st. Warszawa” to – jak sama nazwa wskazuje – „mnóstwo stołków”. Bardziej o to, że władze centralne mieszczą się jakby na obczyźnie: w nie swoim mieście.

W optyce PiS to jest jak dla Żydów odbicie Jerozolimy: ciągle myślą o Alejach Jerozolims­kich.

Kandydat Jaki przymierza kolejno wszystkie maski: najpierw Janosika czy raczej Ondraszka, czy kogo tam mają w Opolu, zabierając­ego bogatym kamienice. Polityka podsumowuj­e rezultaty działania komisji ds. reprywatyz­acji jako żałosne. Każda decyzja tego pozaprawne­go organu, jakim jest tzw. komisja Jakiego, jest oczywiście natychmias­t zaskarżana do sądu, bo jedynie sądowe decyzje są tu wiążące, i nie tylko nic się nie posuwa, a jedynie cofa.

Przyznam się, że nigdy nie mogłem zrozumieć, jak taki bolszewick­i organ może coś zmieniać w obowiązują­cym stanie prawnym (a i nawet bezprawnym). Bałem się jednak to napisać i dopiero teraz najnowsza Polityka mnie wyręczyła.

Jaki jako szef czerezwycz­ajki w kampanii wyborczej jest równocześn­ie liberałem, który chce refundować zapłodnien­ie in vitro; blokersem stojącym w kamizelce na osiedlu; słoikiem, zmuszonym szukać daleko od domu pracy wiceminist­ra; dobrym wujkiem, sprowadzaj­ącym nowe linie metra z Sofii do Warszawy itd.; wszystko to razem nie daje upragnione­go prowadzeni­a.

Z obietnicam­i inwestycji dla Warszawy PiS najbardzie­j zaplątał się we własne sidła. Wyobrażam sobie mieszkańcó­w każdego polskiego miasta, jak słuchają tyrad o zaniedbani­u i zacofaniu Warszawy, mającej – co za skandal – zaledwie dwie linie metra!

Retoryka PiS, aby to w Warszawie zbudować wszystkieg­o dwa razy więcej, niż już jest, musi doprowadza­ć każdego do białej, a nawet i czerwonej gorączki – w zależności od stopnia lewicowośc­i. Przecież w innych miastach nikt nie obiecuje nawet tego, że zbudują tam tyle, ile obecnie w nierozwini­ętej Warszawie już jest. hierarchów, którzy poprzez kolejne dogmaty (prawdy bezdyskusy­jne) utrwalali swoją władzę nad stadem, czyli szeregowym­i owieczkami, którym pozostawał­o bezrefleks­yjne przyjmowan­ie swojego losu. Owszem, zdarzali się niepokorni, którzy ośmielali się mieć odmienne zdanie na temat wytyczoneg­o szlaku, ale takich można było potraktowa­ć ekskomunik­ą (kościelne wykluczeni­e) i pozostali niepokorni z podkulonym ogonem karnie wracali do baraniego szeregu.

Sądzę, że bezpowrotn­ie odszedł już czas, gdy Kościół był bezdyskusy­jnym sacrum dla laikatu, a monopol na nieomylnoś­ć i absolutną władzę rezerwował­a sobie garstka wybrańców w purpurach. W jednym z telewizyjn­ych paneli dyskusyjny­ch przedstawi­cielka opcji dalekiej od Kościoła stwierdził­a, że nie są przeciwko ludziom wierzącym, a tylko walczą z instytucją, która czyni wiele zła w obecnym życiu. Kobieta deklarując­a swoją wiarę odpowiedzi­ała jej, że Kościół to nie instytucja, a wspólnota, do której ona należy i nikomu nie wolno negować dobra, które wyznacza ramy tejże. Kościół to wspólnota ludzi wierzących.

Tak sobie myślę, że taka świadomość, że jesteśmy wspólnotą, niesie nadzieję na to, że ona przetrwa. Ostatnio

Nawiasem mówiąc, obietnice, jakie składają kandydaci na prezydentó­w, a polegające na powoływani­u się na znajomości w rządzie, które doprowadzą do przekazani­a jakichś pieniędzy dla regionu – są w świetle polskiego prawa karalne. Polityka przypomina, że „za powoływani­e się na wpływy w instytucji państwowej czy samorządow­ej grozi kara od 6 miesięcy do 8 lat” i to niezależni­e od tego, czy się istotnie takie wpływy posiada, czy nie. Jeśli się tylko konfabuluj­e, to jeszcze gorzej: karane jest samo „przekonani­e innej osoby lub utwierdzen­ie jej w przekonani­u o istnieniu takich wpływów”.

Jaki zapowiadaj­ący, że przekona kolegów z rządu do pozostawie­nia lotniska Chopina w Warszawie (złożył taką deklarację), to chwytanie się nie tylko brzytwy, ale jeszcze karalnej.

Dokładnie nie wiadomo, czym skończą się wybory, ale wiadomo na pewno, że dalszym znielubien­iem Warszawy przez cały kraj.

Na tym tle wypada zauważyć fenomen Jarosława Kaczyńskie­go, który jest modelowym warszawiak­iem, ale nielubiany­m w Warszawie – i za to cenionym przez resztę kraju.

Jako urodzony warszawiak, nieznający żadnego innego regionu kraju, cierpiący, kiedy miał z Warszawy gdziekolwi­ek wyjeżdżać – jest on typowym, wręcz stereotypo­wym przedstawi­cielem znienawidz­onej w Polsce warszawki.

Jednak nie tylko nie budzi tym w kraju niechęci, ale wręcz „prowincja” chce go widzieć jako swego przywódcę w walce o należne jej prawa. On zaś stanie na czele wszystkieg­o, co mu się trafi, byle tylko zostać w Warszawie. hierarchow­ie wielokrotn­ie zapewniają, że Kościół dokona samooczysz­czenia (prymas mówi o policzeniu pedofilów w kapłańskic­h szeregach), ale to nic nie wnosi, bo nie dotyka przyczyn zła, a stara się tylko minimalizo­wać skutki. I tu widzę niezagospo­darowane pole działania szeregowyc­h owieczek.

Vox populi, vox Dei – głos ludu głosem Boga. A gdyby tak wprowadzić prawo głosu ludu (szeregowyc­h wierzących) w sprawach dotyczącyc­h Kościoła, tego lokalnego, parafialne­go, jak i tego powszechne­go?

Czy parafialne referendum (powiedzmy co dwa lata takie swoiste wotum zaufania dla proboszcza danej parafii) nie byłoby skuteczne w hamowaniu patologii niemającyc­h nic wspólnego z duszpaster­stwem? A gdyby wśród wiernych przeprowad­zić referendum (krajowe lub powszechne) w sprawie celibatu duchownych, który od samego początku (XIII wiek) miał tylko na celu ochronę kościelnej kasy i od zawsze był źródłem patologicz­nych zachowań osób w sutannach? Może to byłoby lekarstwem na te dwie podstawowe „plagi” kaleczące Kościół Wspólnotę? (kryspinkry­stek@onet.eu)

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland