Niewiadoma rzecz: stolica
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
PiS rządzi łatwo całym krajem, tylko nie Warszawą. Tymczasem zależy mu właściwie tylko na tym, aby rządzić Warszawą, co dla niego oznacza rządzić wszystkim.
To aż nie do wiary, jak PiS-owi – który opanował i ma pod sobą większość niewielkich ośrodków – tak na nich nie zależy. Ciągle daje im do zrozumienia, że wszystko decyduje się poza nimi i że życie zorganizowane jest hierarchicznie: Centrala jest rozdawnictwem nie tylko wszelkich dóbr, ale w ogóle źródłem życia.
To, że tak kochają go za to w tych mniejszych ośrodkach, ma niemal posmak masochizmu: kochają tam tych, którzy mają ich za nic. Jak narzeczona narzucająca się swymi uczuciami temu, który kocha inną – i tym bardziej, im bardziej kocha inną. „Kocham pana, panie Sułku” – deklaruje elektorat PiS z miasteczek i wsi. „Cicho, wiem” – cierpko odpowiada PiS.
I cierpi, bo jemu samemu zależy tylko na metropoliach, które go nie chcą. Ale PiS jest w nich beznadziejnie zadurzony i marzy tylko o ich zdobyciu.
Jest jedyną partią, która tak jasno to deklaruje. W centrum jego zainteresowania jest tylko państwo. Żadne tam samorządy, lokalne inicjatywy, regionalizmy – wszystko to uważa za zawracanie głowy, a właściwie bardziej dupy, bo aż tak ma to wszystko w tyle. Jest to najbardziej propaństwowe ugrupowanie, które zawsze chce tylko wzmocnienia centrali, rozszerzenia kontroli, jak najściślejszego podporządkowania całego kraju jednej ulicy. I to bynajmniej nie Wiejskiej, żeby wieś nie miała złudzeń. Ulicy nawet symbolicznie nazywającej się Nowogrodzka i znajdującej się w centrum Warszawy.
A Warszawa gdzie się znajduje? Nie w PiS-ie, oj, nie w PiS-ie. O sondażach – ciągle niedających zwycięstwa ich kandydatowi Jakiemu w wyborach na prezydenta stolicy – mówią wprost z fizycznym bólem. Prognozy są niby coraz lepsze, ale nie na tyle, aby wygrać.
Pewnie nie chodzi nawet o to, że „m.st. Warszawa” to – jak sama nazwa wskazuje – „mnóstwo stołków”. Bardziej o to, że władze centralne mieszczą się jakby na obczyźnie: w nie swoim mieście.
W optyce PiS to jest jak dla Żydów odbicie Jerozolimy: ciągle myślą o Alejach Jerozolimskich.
Kandydat Jaki przymierza kolejno wszystkie maski: najpierw Janosika czy raczej Ondraszka, czy kogo tam mają w Opolu, zabierającego bogatym kamienice. Polityka podsumowuje rezultaty działania komisji ds. reprywatyzacji jako żałosne. Każda decyzja tego pozaprawnego organu, jakim jest tzw. komisja Jakiego, jest oczywiście natychmiast zaskarżana do sądu, bo jedynie sądowe decyzje są tu wiążące, i nie tylko nic się nie posuwa, a jedynie cofa.
Przyznam się, że nigdy nie mogłem zrozumieć, jak taki bolszewicki organ może coś zmieniać w obowiązującym stanie prawnym (a i nawet bezprawnym). Bałem się jednak to napisać i dopiero teraz najnowsza Polityka mnie wyręczyła.
Jaki jako szef czerezwyczajki w kampanii wyborczej jest równocześnie liberałem, który chce refundować zapłodnienie in vitro; blokersem stojącym w kamizelce na osiedlu; słoikiem, zmuszonym szukać daleko od domu pracy wiceministra; dobrym wujkiem, sprowadzającym nowe linie metra z Sofii do Warszawy itd.; wszystko to razem nie daje upragnionego prowadzenia.
Z obietnicami inwestycji dla Warszawy PiS najbardziej zaplątał się we własne sidła. Wyobrażam sobie mieszkańców każdego polskiego miasta, jak słuchają tyrad o zaniedbaniu i zacofaniu Warszawy, mającej – co za skandal – zaledwie dwie linie metra!
Retoryka PiS, aby to w Warszawie zbudować wszystkiego dwa razy więcej, niż już jest, musi doprowadzać każdego do białej, a nawet i czerwonej gorączki – w zależności od stopnia lewicowości. Przecież w innych miastach nikt nie obiecuje nawet tego, że zbudują tam tyle, ile obecnie w nierozwiniętej Warszawie już jest. hierarchów, którzy poprzez kolejne dogmaty (prawdy bezdyskusyjne) utrwalali swoją władzę nad stadem, czyli szeregowymi owieczkami, którym pozostawało bezrefleksyjne przyjmowanie swojego losu. Owszem, zdarzali się niepokorni, którzy ośmielali się mieć odmienne zdanie na temat wytyczonego szlaku, ale takich można było potraktować ekskomuniką (kościelne wykluczenie) i pozostali niepokorni z podkulonym ogonem karnie wracali do baraniego szeregu.
Sądzę, że bezpowrotnie odszedł już czas, gdy Kościół był bezdyskusyjnym sacrum dla laikatu, a monopol na nieomylność i absolutną władzę rezerwowała sobie garstka wybrańców w purpurach. W jednym z telewizyjnych paneli dyskusyjnych przedstawicielka opcji dalekiej od Kościoła stwierdziła, że nie są przeciwko ludziom wierzącym, a tylko walczą z instytucją, która czyni wiele zła w obecnym życiu. Kobieta deklarująca swoją wiarę odpowiedziała jej, że Kościół to nie instytucja, a wspólnota, do której ona należy i nikomu nie wolno negować dobra, które wyznacza ramy tejże. Kościół to wspólnota ludzi wierzących.
Tak sobie myślę, że taka świadomość, że jesteśmy wspólnotą, niesie nadzieję na to, że ona przetrwa. Ostatnio
Nawiasem mówiąc, obietnice, jakie składają kandydaci na prezydentów, a polegające na powoływaniu się na znajomości w rządzie, które doprowadzą do przekazania jakichś pieniędzy dla regionu – są w świetle polskiego prawa karalne. Polityka przypomina, że „za powoływanie się na wpływy w instytucji państwowej czy samorządowej grozi kara od 6 miesięcy do 8 lat” i to niezależnie od tego, czy się istotnie takie wpływy posiada, czy nie. Jeśli się tylko konfabuluje, to jeszcze gorzej: karane jest samo „przekonanie innej osoby lub utwierdzenie jej w przekonaniu o istnieniu takich wpływów”.
Jaki zapowiadający, że przekona kolegów z rządu do pozostawienia lotniska Chopina w Warszawie (złożył taką deklarację), to chwytanie się nie tylko brzytwy, ale jeszcze karalnej.
Dokładnie nie wiadomo, czym skończą się wybory, ale wiadomo na pewno, że dalszym znielubieniem Warszawy przez cały kraj.
Na tym tle wypada zauważyć fenomen Jarosława Kaczyńskiego, który jest modelowym warszawiakiem, ale nielubianym w Warszawie – i za to cenionym przez resztę kraju.
Jako urodzony warszawiak, nieznający żadnego innego regionu kraju, cierpiący, kiedy miał z Warszawy gdziekolwiek wyjeżdżać – jest on typowym, wręcz stereotypowym przedstawicielem znienawidzonej w Polsce warszawki.
Jednak nie tylko nie budzi tym w kraju niechęci, ale wręcz „prowincja” chce go widzieć jako swego przywódcę w walce o należne jej prawa. On zaś stanie na czele wszystkiego, co mu się trafi, byle tylko zostać w Warszawie. hierarchowie wielokrotnie zapewniają, że Kościół dokona samooczyszczenia (prymas mówi o policzeniu pedofilów w kapłańskich szeregach), ale to nic nie wnosi, bo nie dotyka przyczyn zła, a stara się tylko minimalizować skutki. I tu widzę niezagospodarowane pole działania szeregowych owieczek.
Vox populi, vox Dei – głos ludu głosem Boga. A gdyby tak wprowadzić prawo głosu ludu (szeregowych wierzących) w sprawach dotyczących Kościoła, tego lokalnego, parafialnego, jak i tego powszechnego?
Czy parafialne referendum (powiedzmy co dwa lata takie swoiste wotum zaufania dla proboszcza danej parafii) nie byłoby skuteczne w hamowaniu patologii niemających nic wspólnego z duszpasterstwem? A gdyby wśród wiernych przeprowadzić referendum (krajowe lub powszechne) w sprawie celibatu duchownych, który od samego początku (XIII wiek) miał tylko na celu ochronę kościelnej kasy i od zawsze był źródłem patologicznych zachowań osób w sutannach? Może to byłoby lekarstwem na te dwie podstawowe „plagi” kaleczące Kościół Wspólnotę? (kryspinkrystek@onet.eu)