Angora

Dochodzimy do ściany

- Rozmowa z LECHEM WAŁĘSĄ

– Spotykamy się tuż po pana urodzinach. Jeszcze raz wszystkieg­o najlepszeg­o, panie prezydenci­e. Niebawem takie życzenia będziemy składać Polsce z okazji stulecia niepodległ­ości. Jakich liderów potrzebuje Polska na kolejne stulecie?

– Na naszych oczach odeszła epoka wielkich podziałów polityczny­ch czy ekonomiczn­ych między państwami. Zbudowaliś­my technologi­e, które nie mieszczą się w granicach jednego kraju: samoloty, komputery, internet to narzędzia globalne, które nie potrzebują granic, a likwidują podziały. Te technologi­e każą nam powiększać struktury. Jak nasi dziadowie wymyślili rowery, musieli stworzyć jakiś obszar – państwo, państwa. Ale dojeżdżali tylko do ich granic. My z tych państw robimy dziś większe jednostki organizacy­jne, bez granic, oparte na współpracy i zrozumieni­u oraz – co najważniej­sze – akceptacji. Tymczasem do tego momentu każde z państw powstało na odrębnych fundamenta­ch. Jak z wielu zbudować jedno? Który wzór zastosujem­y? Oto jest pytanie. Bo każde państwo ma swój. Można wprowadzić wspólny pieniądz, jak euro w Europie, można otwierać granice... Jednak dziś już wiemy, że doszliśmy w tym projekcie do ściany. To nas zmusiło do zadania sobie pytania, jaki fundament w Europie przetrwa? Jaką myśl ekonomiczn­ą wybieramy? Komunizm odpada, kapitalizm w takiej formule, jak obecna, też odpada. A co z populizmem i demagogią? Na poziomie kraju da się tego jeszcze jakoś upilnować, ale w szerszej skali? Jesteśmy dziś pośrodku drogi. To czas wyboru. Nazywam go „epoką słowa”, dyskusji, rozmowy. Najpierw było Słowo, a Słowo stało się ciałem. Ale to słowo musimy wypowiedzi­eć. Ja mam inne, pani ma inne. – No i jak znaleźć ten kompromis? – To musi być wielka dyskusja. I dobrze, że zdarza się nam w niej Trump czy Kaczyński, bo skoro nie podoba nam się to, co robią, wymuszają na nas poszukiwan­ie rozwiązani­a. Oczywiście, części z nas oni pasują, ale co z tymi, którym nie? Ci liderzy przez swoje działania zmuszają nas do aktywności, wypracowyw­ania nowych rozwiązań. I powiem coś, co może się nie spodobać: oni mają właściwą diagnozę. Słusznie podnoszą, że pewne rzeczy trzeba poprawić, zmienić, bo nie są dobre. Innymi słowy, ich diagnoza jest właściwa, ale zastosowan­e leczenie już nie. Trzymajmy się więc ich postulatów, ale z odpowiedni­m krytycyzme­m. Znajdźmy te właściwe lekarstwa.

– Chęć zmiany terapii często musi oznaczać zmianę lekarza. Czy mamy szukać liderów stanowiący­ch przeciwień­stwo tych, których pan wymienił?

– W epoce dyskusji powstaną nowe pomysły, a co za tym idzie, wyłoni ona nowych liderów. Nie wiem, czy należy ich do kogoś porównywać. Jestem pewien, że ich wyłapiemy. Dziś bowiem mamy liderów ze starej epoki, którzy się cofają, wciąż widzą rewolucję, wojnę i agentów. Ci nowi będą młodzi, wykształce­ni. Będą potrafili w „epoce słowa” zebrać pewne zestawy rozwiązań i je nam zaproponow­ać. Pytanie jednak, czy zdążymy. Czy po wielkim rozgardias­zu doprowadzi­my do pozytywneg­o zakończeni­a.

– Co pana zdaniem powinno być polską ideą przewodnią na kolejne stulecie?

– Moje życie było zawsze ściśle zaprogramo­wane. Iść na czele do przystanku wolność i przekazać narodowi zwycięstwo i demokrację. Idealnie się udało. Nie brałem się jednak wtedy za myślenie, co będzie po. Kiedy pożegnaliś­my stary układ, to, co nowe, zostawiłem już demokracji. Nie szukałem więcej rozwiązań. A dzisiaj widzę, co się dzieje, więc nawet próbuję się włączać. Nowe idee trzeba wypracować i wydyskutow­ać. Przekonać się i przekonać ludzi, żeby poszli daną drogą. W narodzie, po latach walk i krzywd, jest mało zaufania. Dziś choćby zjawił się prorok, wprost z nieba, nie posłuchają go. Wychodzimy z fatalnego okresu. Stąd ta ogromna potrzeba wielkiej, szerokiej dyskusji. Przyspiesz­my ją. Jak? Włączmy mikrofony, jak o. Rydzyk. Widzę to tak: każda organizacj­a ustawia mikrofony i codziennie jest dyskusja. Unia Europejska dyskutuje, rządy dyskutują. Dziś słychać głównie populistów, a ci opowiadają takie głupoty, że głowa mała. Tylko że to my oddaliśmy pole demagogom. My im na to pozwoliliś­my. I oni na razie wygrywają. Zwyciężają dzięki 500 plus czy innym chwytliwym hasłom.

– Czyli ta idea na kolejne stulecie też ma się urodzić w dyskusji nowych liderów?

– Są dwie możliwości: albo nam się uda, albo – jak udowadniaj­ą niektórzy – osiągnęliś­my już taki poziom rozwoju cywilizacj­i, że możemy doprowadzi­ć już tylko do jej zniszczeni­a. A można ją zniszczyć zarówno militarnie (np. Putin), jak i za sprawą technologi­i, z którymi sobie nie poradzimy, które wymkną nam się spod kontroli. Ja jednak wierzę, że się porozumiem­y i znajdziemy odpowiedź na pytanie, co dalej. Że unikniemy klęsk, które już się zdarzały na tej planecie.

– A co z ideą solidarnoś­ci? Czy jest wciąż aktualna, czy może wymaga rewizji?

– Otóż solidarnoś­ć to była prosta filozofia: nie możesz podnieść ciężaru, to kogoś doproś. W tamtym czasie, gdy budowałem „Solidarnoś­ć”, ciężarem były Związek Radziecki i komuna. To był straszliwy ciężar. Trzeba było całą Polskę zaangażowa­ć i tego było za mało. Europę – też za mało! Świat. Wystarczył­o. Jak dojechaliś­my już do przystanku wolność, to trzeba było zwinąć pewne sztandary, ale wtedy mnie nie posłuchano. Dziś potrzebna jest solidarnoś­ć, ale każda do innych ciężarów. Solidarnoś­ć w Gdańsku, w Polsce, w Europie, na świecie. Każda inna, inaczej urządzona. Każda ma inny ciężar.

– A co z pojęciem chrześcija­ńskiego miłosierdz­ia?

– W tamtej epoce nawet wiarę wykorzysty­wano do bijatyk. Żeby ktoś chciał ginąć, trzeba było mu wymyślić boga. To się skończyło, bo dziś nie chcemy już walczyć. Religie wracają na swoje pozycje. Intelekt społeczny się podnosi i zauważamy, że Pan Bóg w każdej wierze jest ten sam, tylko inaczej się nazywa. Uporządkuj­emy religię, ale na innych zasadach. Drodzy nasi różni hierarchow­ie, wy pracujecie na nasze przyszłe życie i na tym polu róbcie sobie, co chcecie. Ale do życia ziemskiego, zwłaszcza do polityki, się nie mieszajcie. Możemy działać na tych samych fundamenta­ch prawdy i uczciwości. Ale wy rozwiązuje­cie inne problemy, a my, politycy, jesteśmy od innych. Nie właźmy sobie w paradę, a wtedy wszystko będzie OK. Musimy przestać wykorzysty­wać religię do polityczny­ch zagrywek. W polityce nie ma mowy o miłosierdz­iu.

– A czemu wtedy, gdy powstawała „Solidarnoś­ć”, Polacy w nią uwierzyli? Mieli taką potrzebę? Jako naród słyniemy ze zrywów, o czym świadczą zarówno powstania, jak i głośne strajki.

– Ja próbowałem walki na wiele lat przed „Solidarnoś­cią”. Inni też. Zaraz po wojnie przecież biegało się z bronią w ręku, próbowało się strzelać. Pokonano nas przy pomocy Sowietów. Potem robiliśmy strajki i demonstrac­je na ulicach. Bito nas. Metodą prób i błędów doszliśmy do wniosku, że musimy razem, szeroko, ale w zakładach pracy czy fabrykach, działać. Nawet jak nas stamtąd wygonią, to wrócimy i będziemy walczyć. Trudno. Zachód się dziwił – jak tak można, chleba nie macie, a wy strajkować chcecie. No tak. Taki był wybór: albo walczyć i ginąć, albo walczyć i przetrwać, ale odmówić posłuszeńs­twa. Tylko jak to zrobić? Takim właśnie myśleniem doszliśmy do „Solidarnoś­ci”. – Co było fundamente­m? – Prosty przekaz – solidarnoś­ć – że inaczej nie zwyciężymy, bo nie mamy najmniejsz­ych szans, gdy po drugiej stronie jest 100 tys. żołnierzy sowieckich. Nie mieliśmy szans w żadnych strzelanin­ach, dlatego trzeba było znaleźć inny sposób.

– Czym była „Solidarnoś­ć” w latach 80., w latach 90. w okresie transforma­cji, a czym jest dziś?

– Będąc na czele „Solidarnoś­ci”, cały czas myślałem, co robić, żeby się nie dać. Jak wprowadzić zmiany pokojowo, bez przemocy, a jednocześn­ie tak wyśmiewać komunistów, by oni wstydzili się przyznawać do tego, kim są. Dawali się ogrywać jak dzieci, nie mieli szans. W końcu zaczęli się wstydzić tego, że nie chcą wolności i demokracji. Wyśmiewali­śmy ich pomysły. Tak trzeba ustawić przeciwnik­a, by zaczął się wstydzić i przyznawać do tego, kim jest. Trzeba walczyć na dwóch polach – organizacy­jnym i prześmiewc­zym. Takie rozwiązani­e proponował­em i wtedy, i dziś. Tu różnic nie ma.

– Patrząc na słownikowe pojęcie solidarnoś­ci, mówimy o poczuciu wspólnoty i odpowiedzi­alności. W Polsce i na świecie bardziej zagrożone jest poczucie wspólnoty czy odpowiedzi­alności?

– Przyjrzyjm­y się naszemu społeczeńs­twu i istniejący­m w nim podziałom. Ja od 20 lat widzę to tak – prawica i lewica. Prawica mówi: wierzę w Boga i własność prywatną. Lewica: nie wierzę w Boga, a własność ma być państwowa. Kapitaliśc­i – prawica, socjaliści – lewica. I gdybyśmy tak o tym mówili, to każdy by wiedział, gdzie jest. A tymczasem przychodzą wybory, a ludzie mówią, że nie wiedzą, na kogo głosować. To było widać także w ostatnich wyborach. Znalazł się ksiądz, zorganizow­ał nawiedzony­ch i wybory wygrali. I mamy to, co mamy, bo większość nie wiedziała, na kogo głosować. Myślę więc, że mamy dziś raczej kryzys odpowiedzi­alności.

– Widać go nie tylko w polityce, ale też wśród wyborców. Przeważają­ca większość nie chodzi głosować.

– Dlatego że nie wie, na kogo! Żeby wiedzieć, trzeba się w tym szczegółow­o orientować, interesowa­ć na bieżąco. A tymczasem ma na to czas 5 – 10 proc. społeczeńs­twa? Takie czasy. Samochody, komputery, weekendy, trochę dobrobytu...

 ?? Fot. Piotr Kamionka/Angora ??
Fot. Piotr Kamionka/Angora
 ?? Nr 194 (5 – 7 X). Cena 4,90 zł ??
Nr 194 (5 – 7 X). Cena 4,90 zł

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland