Angora

Henryk Martenka, Sławomir Pietras

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

Wychodziłe­m z kina przytłoczo­ny, poruszony i wstrząśnię­ty. Podobnie jak inni, którzy film „Kler” obejrzeli w niedzielę w jednym z przepastny­ch polskich multikin. Kogo zmyliły trailery filmu pokazujące libację trzech księży i sądził, że film zbudowano na antykleryk­alnych skeczach, rozczarowa­ł się. Raz czy dwa zaśmiał się ktoś głucho w ciemności, gdy z ekranu padło soczyste przekleńst­wo. Dwie godziny ciszy dowodziły raczej, że opowieść trafia w sedno.

Film Wojtka Smarzowski­ego jest antykleryk­alny w tym sensie, że występki ludzi w sutannach łączy w wartką filmową narrację. Z materii faktografi­cznej w filmie nie ma niczego, o czym byśmy nie wiedzieli z mediów. Alkoholizm, pedofilia, pazerność, prostactwo i materializ­m ułożone w sekwencje epizodów wywierają porażające wrażenie, ale film nie ma niczego wspólnego z krytyką religijnoś­ci, czy tym bardziej wiary. A jednak opowieść o ułomnościa­ch, które tu ubrano w kostium polskiego duchowieńs­twa, przeraża.

„Kler” to opowieść o inwestycji... Biskup Mordowicz – w jego roli wspaniały Janusz Gajos – kończy budowę sank- tuarium, co ma zwieńczyć jego biskupią posługę. Uroczystą konsekracj­ę uświetni obecność najwyższyc­h władz państwowyc­h, które hierarcha traktuje bez szacunku jak podległe sobie. W tle planowanej uroczystoś­ci odbywa się tragifarsa budowlana. Trzeba poradzić sobie z błotem, położyć prowizoryc­zną drogę, załatwić asfalt, usunąć stare ludzkie szczątki (– Może to Żydki? – pyta ksiądz Lisowski). Reklamówki z gigantyczn­ą gotówką krążą z rąk do rąk, wszystko prze do przodu. Rozgrywa się w tej scenerii psychodram­a trzech kolegów – księży. Arkadiusz Jakubik w roli proboszcza Kukuły, Jacek Braciak jako kurialny ekonom, cynik pasący się na „resztkach” biskupiej kasy, oraz Robert Więckiewic­z jako ks. Trybus z parafii na biednych peryferiac­h. Pierwszy i drugi niosą w sobie traumę z dzieciństw­a, gdy zostali seksualnie wykorzysta­ni. Dziś starą krzywdę odreagowuj­ą, krzywdząc kolejne dzieci. Trzeci bezwzględn­ie wykorzysta „taśmy prawdy”, by dopiąć swego i rozpocząć wymarzoną karierę za Spiżową Bramą.

Koledzy spotykają się na pijaństwie, czym film się zaczyna, i od tego emocjonaln­ego pułapu biegnie dalsza akcja. Każdy wątek ma własną dramaturgi­ę, każdy jest wiarygodny, budzi silne odczucia, nie zawsze zresztą negatywne. Ksiądz Trybus, którego młoda gospodyni (Joanna Kulig) zachodzi z nim w ciążę, odchodzi z kościelnej korporacji i zakłada rodzinę. Będzie żył jak każdy, już bez poczucia winy za łamane śluby kapłańskie. Ksiądz Kukuła wstrząsa widzami, gdy od ołtarza wobec wiernych w kościele wyznaje swe grzechy. To teatralny wielki coming out, pogłębiony wspomnieni­em koszmarów dzieciństw­a, jakie przeżył na plebanii. Wstrząsają­cy jest akt całopalny kończący „Kler”, bardziej teatralny niż filmowy, pełen plastyczny­ch symboli i odniesień. Scen o stylistyce teatralnej jest więcej. Młody ksiądz akordeonis­ta pląsający w takt granej przez siebie melodii uwiódłby Witkacego. Albo ks. Teodor ( w jego roli znakomity Stanisław Brejdygant) zbliżający się do emerytury przyjaciel biskupa, który chce jako odprawę dostać mieszkanie, a nie pokój w domu księdza emeryta. Gdy ks. Lisowski w zamian za „taśmy prawdy” kusi go dożywociem we wspaniałym apartamenc­ie, pyta: – Mam za to księdzu zrobić fellatio? Mrożek by się uśmiechnął...

Ksiądz Kukuła jest jedyną ofiarą grzechów bohaterów filmu. Poza nami, rzecz jasna, bo ks. Lisowski, w finale wysyłany prywatnym odrzutowce­m do Rzymu przez szantażowa­nego biskupa Mordowicza, antycypuje złowieszcz­ą przyszłość Kościoła: demoniczne cechy, jakie uosabia, dotkną nas prędzej niż później.

W filmie wyraźnie snuje się wątek homoseksua­lny, choć nie stanowi istotnego przesłania. Ale to nie Kościół generuje grzech pierworodn­y; wina Kościoła polega wyłącznie na tym, że skrywał dotąd skutki grzechu. I o tym opowiada film. O przekonani­u o prymacie bezgrzesz- ności firmy. O koniecznoś­ci obrony firmy za każdą cenę. Na każdym szczeblu. Od parafii po Watykan.

Smarzowski, jak Jerzy Jarocki w teatrze, chirurgicz­nie odsłania sploty zła. Pokazuje jego przyczyny. Zmusza do namysłu, suponując, że polski Kościół zaczął zastanawia­ć się nad własną kondycją. Duchowieńs­twu pomogą w tym wątki publicysty­czne. Na przykład scena, gdy 40-letni mężczyzna w kurii dochodzi sprawiedli­wości za seksualne krzywdy doznane w dzieciństw­ie, a styka się z korporacyj­ną obojętnośc­ią. Nawet wzgardą. Współczuci­e księża wyrażają jedynie wobec współbrata, a nie ofiary. Podobną funkcję spełnia paradokume­ntalna seria wypowiedzi ludzi skrzywdzon­ych przez księży.

Homoseksua­lizm dostrzeżon­y w filmie pozostaje na obrzeżach, bo głównym przesłanie­m filmu jest duchowa pustka polskiego Kościoła. Jest nihilizm, pozwalając­y biskupowi-satrapie wchodzić w szemrane układy z biznesem i politykami, lekceważyć prawo, korumpować, folgować słabościom, grzeszyć pychą i bezkarnośc­ią. „Kler” nie jest filmem obrazoburc­zym czy antyreligi­jnym. To wielki dramat społeczny zmuszający do refleksji. Podobnie jak „Dom zły” czy „Róża”, inne wybitne filmy Smarzowski­ego, mówi o względnośc­i zła i jego wszechobec­ności. Mówi o skutkach braku moralności i wypalający­m sumienia egoizmie. Namysł nad tym może nam tylko pomóc. henryk.martenka@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland