Śmierć głośna, śmierć cicha
Streszczenie odcinka 89. Wieści o mobilizacji we Francji i Anglii sprawiły, że wojna stała się tematem numer jeden... Nadinspektor Poreda polecił komisarzowi Burskiemu przewieźć Jakuba Badka ze szpitala do więzienia. Michał wsiadł do ambulansu, w którym bez ruchu leżał morderca. Komisarz był pewien, że tylko udaje nieprzytomnego. – Wojna jest nieunikniona, sądy będą się opóźniać, dlatego postanowiliśmy nie czekać na wyrok – powiedział Michał i polecił towarzyszącemu im sierżantowi, by przytrzymał Badkowi poduszkę przy twarzy, po czym wyciągnął i odbezpieczył rewolwer.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Zawiślak miał czterdzieści osiem lat i dużo w życiu widział. Jednak jeszcze nigdy nie był tak bezradny wobec tego, co dzieje się w jego obecności.
Michał wetknął mu w dłoń poduszkę i wzrokiem wskazał Badka. Sierżant, który był w czasie wojny odznaczony za odwagę, dobrze wiedział, że świat istnieje tylko dzięki rozkazom. Kiedy jemu rozkazywano, wykonywał polecenie najlepiej, jak umiał, kiedy sam rozkazywał, nikt nie ośmielił się nawet pisnąć. Jeżeli teraz zawahał się, to było to wahanie krótkie niczym pociągnięcie zawleczki granatu. Chwycił mocno poduszkę i zrobił krok w stronę leżącego. Dałby głowę, że powieka w oku więźnia zaczęła drgać.
– Na co czekacie? Poduszka na twarz, tylko delikatnie. Nie mamy go udusić, a zastrzelić. Sędzia powiedział „jak psa”, ale dla mnie to zawsze człowiek...
Zawiślak wolałby strzelać, niż trzymać poduszkę, lecz wiedział, że to władza rozdziela życiowe role. Ledwie jednak dotknął poduszką nosa Badka, ten wydał z siebie krzyk tak przeraźliwy, że musiano go usłyszeć na ulicy. Nie był to krzyk zwyczajny, bo dało się w nim słyszeć i zarzynanego koguta, i wycie hieny, i nawet gwizd pociągu. W każdym razie wszystkie te odgłosy uchwycił Zawiślak, który lubił przechwalać się dobrym słuchem. Krzyk trwał krótko, by za chwilę zmienić się w skomlenie:
– Nie zabijajcie mnie tutaj, panowie policjanci, błagam, na Maryję Matkę Bożą… – zamknięte oko Badka otworzyło się, a on sam próbował podźwignąć się całym ciałem.
Michał gestem nakazał usiąść Zawiślakowi, lecz nie odłożył rewolweru.
– Cóż to, panie Badek, polepszyło się panu? To my tu robimy wszystko, aby zlikwidować pana najdelikatniej, a pan tu jakieś brewerie wyprawia. Godność nakazuje udawać, że się nic nie słyszy i do końca trzymać fason. A tu co? Sierżancie, widzieliście kiedyś taki przestrach u dorosłego mężczyzny? I to u takiego, co zręcznie potrafi operować lancetem?
– Widziałem, panie inspektorze. Na wojnie chirurg Kotula dostał odłamkiem szrapnela i też wył jak opętany.
– To mnie uspokoiliście. I co, panie Badek, zdrów pan jak rydz, bo tak krzyczeć nawet leśniczy by nie umiał. A niby dlaczego miałbym nie wykonać rozkazu sądu? Po co to całe błaganie? Odwagi trochę… Jesteś, człowieku, jedną z tych dziewczyn, które zabijałeś? Założę się, że nieszczęsne aż tak się jednak nie darły…
– Nie chcę umrzeć niepostrzeżenie! Domagam się procesu, obecności dziennikarzy. Wtedy powiem Polakom, dlaczego zabijałem.
– Domagać się możesz tylko minuty lub dwóch. A co do oznajmienia Polakom, że nie rozumieli twojej wyjątkowości, wezmę to na siebie. – Błagam, chcę być powieszony, jak Pan Bóg przykazał… – To już wiem, ale jedyne, co mogę zrobić, to uśpić cię chloroformem. Dostałem butelkę od dyrektora szpitala. Zaśniesz i dopiero wtedy strzelę. Zadowolony?
– Panie inspektorze, najszlachetniejszy z ludzi, niech mi pan daruje dzisiaj życie. Ma pan wszystko, władzę i powodzenie u kobiet… A na mnie żadna nawet nie spojrzała…
– A te, co mordowałeś, nie patrzyły na ciebie? Chcesz darowanego życia dzisiaj, a bezczelnie nas okłamujesz, draniu?
– Nie kłamię, panie pułkowniku, przyznałem się do wszystkiego jak na spowiedzi – zajęczał Badek.
– Tak? A kto idzie w zaparte z Pawłem Zdunkiem? Będziesz nam mydlił oczy, że go nie zabiłeś, bo nie jesteś pederastą? Sierżancie, wracamy do poduszki na bandycką mordę…
Zawiślak wiedział już wszystko, choć w tak udanej zagrywce jeszcze nie uczestniczył. Ostatnim razem sam nakazał bić pałką w akta w drugim pokoju i krzyczeć, aby podejrzany skruszał, ale coś takiego… Wstał i strzepnął dłonią niewidoczne pyłki z poduszki.
– Nie zabiłem go, przysięgam! Nie znam żadnego Zdunka. W życiu bym nie tknął mężczyzny, bo niby po co? Nie stanąłby mi nawet… Ale jeżeli to potrzebne policji, bo coś zawaliła, to przyznam się do wszystkiego. Niech pan da papier, podpiszę własną krwią…
Wybałuszone oko Badka patrzyło błagalnie, a nawet płakało. Michał był już pewien, że Zdunka zabił ktoś inny. Ktoś, kto chciał zbrodnię zrzucić na grasującego w mieście szaleńca.
„Nie można zamknąć sprawy, trzeba jeszcze raz przesłuchać świadka, który widział, jak Zdunek wsiada do czyjegoś samochodu” – nie wiadomo dlaczego, ale Michał poczuł ulgę.
– Wyrok zostaje na dzisiaj zawieszony. Sierżancie, dowozicie oskarżonego do więzienia i wracacie na Kilińskiego – zapukał w szybę szoferki i kazał się zatrzymać. Wysiadł, nawet nie spojrzawszy na Badka.
*** Czwartek był szczęśliwym dniem dla Jadwigi Gronostaj. Nie tylko kierownik wynajmu skrytek bankowych pochwalił ją, i to dwukrotnie, ale jeszcze zmienniczka przy kasie szepnęła, że mężczyzna, który za chwilę podejdzie do okienka, to Wiktor Stern, autor „Niewolnicy miłości”.
Nie tak go sobie wyobrażała, bo w myślach widziała Andrzeja Kmicica połączonego z powagą wyglądu króla Jana Kazimierza. Okazał się zwyczajny, może tylko oczy miał bardziej uważające niż inni klienci Banku Przemysłowców Łódzkich. Nie mogła się oprzeć, aby nie sprawdzić stanu jego konta. Oczywiście później, kiedy już, nie wiadomo dlaczego, podał jej swój numer telefonu, z prośbą, aby wtajemniczyła go, jeżeli może, w zawiłości prawa bankowego. Nie znała się na tym dobrze, bo w kasie nie było to potrzebne, a też i pracowała na Pierackiego dopiero od roku. Jednak jeśli obiecała, to przecież nie mogła nikogo zawieść.
– Przepraszam za śmiałość, ale czy to pan jest autorem „Niewolnicy miłości” i „Księżniczki Gonzagi o północy”? – nie mogła sobie odmówić tego pytania, kiedy stanął przed okienkiem kasowym.
– Tak, to ja. Czy w związku z tym zaproponuje mi pani wyższy procent na moje skromne oszczędności?
Uśmiechnął się tak samo smutno, jak Jerzy Pichelski w filmie „Szpieg w masce”, gdy dowiaduje się prawdy o Hance Ordonównie.
– Nie mam takich uprawnień, niestety. Ale gdybym mogła, to miałby pan u nas procent od kapitału tak duży jak nikt w naszym mieście…
– Bardzo to miłe z pani strony. Postaram się w takim razie coś jeszcze dla pani napisać.
Dostrzegła, że jest delikatny, gdyż obejrzał się, by sprawdzić, czy nikt za nim nie stoi. Na szczęście ruch po południu był mały, tłok zaczynał się dopiero po zamknięciu biur i kantorów.
– Będę szczęśliwa, mogąc coś nowego przeczytać, bo uważam, że jest pan pisarzem większym od zmarłego już, niestety, Henryka Sienkiewicza…
– Pozwoli pani, że na blankiecie telegramowym skreślę kilka cyfr. To numer mojego telefonu. Gdyby chciała mi pani przybliżyć wiedzę o prawie bankowym, powieść na pewno postąpi szybciej…
Piątek nie był dniem szczęśliwym, i to nie tylko dla Wiktora Sterna. Wczesnym rankiem obudziło go buczenie fabrycznych syren. Z trudem przypomniał sobie, że kobieta, która przy nim leży, to Jadwiga Gronostaj, młoda urzędniczka banku na Pierackiego. Pod szarym żakietem dostrzegł wczoraj kobietę wyjątkową. I miał rację, teraz, kiedy rozpuszczone włosy otaczały na poduszce jej drobną twarz, jeszcze bardziej przypominała Wenus Botticellego. A jaka szczerość myślenia. Porównanie go do Henryka Sienkiewicza. Urocze. Syreny wyły dalej i Wenus otworzyła oczy. – To próbny alarm, prawda? W tym samym czasie zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę. – Wiem, która godzina… – rozpoznał głos Soni i natychmiast domyślił się wszystkiego. – Ale jest wojna. O świcie Niemcy napadły na nas…