Angora

Dwie strony polskiego medalu

(Dziennik Trybuna) Rozmowa z Konradem Szołajskim, twórcą filmu „Dobra zmiana”.

- Rozmowa z KONRADEM SZOŁAJSKIM, twórcą filmu dokumental­nego „Dobra zmiana”

– W którym momencie uświadomił pan sobie, że „dobra zmiana” jest aż tak dobra, że warto czy nawet trzeba zrobić o niej film?

– Niemal od razu, już w pierwszych dniach rządów PiS, gdy przekonałe­m się, że dojdzie w kraju do wielkich zmian wpływający­ch na życie ludzi. O filmie pomyślałem w grudniu 2015 roku, gdy w odpowiedzi na działania władz powstała fala oporu i ujawnił się – zapoczątko­wany dużo wcześniej – obecny podział społeczeńs­twa. Wydał mi się to ważny temat, zwłaszcza dla filmu dokumental­nego, bo na fabułę jest jeszcze za wcześnie, ona wymaga czasu i pewnego dystansu. W dokumencie można, a nawet trzeba działać niemal z miejsca, choćby tylko po to, żeby zarejestro­wać materiał do opowieści o dziejącej się na naszych oczach historii, a może nawet Historii pisanej przez wielkie „H”.

– Rzeczywist­ość, którą pan pokazał, jest bardzo spolaryzow­ana, podobnie jak spolaryzow­ane są postawy obu bohaterek. Z jednej strony bardzo aktywna działaczka Komitetu Obrony Demokracji z Warszawy, z drugiej starsza o pokolenie aktywistka „Klubów Gazety Polskiej” i Obrony Terytorial­nej Kraju mieszkając­a na prowincji. Czy tak ostre pokazanie przeciwnoś­ci wynikało wyłącznie z zamysłu artystyczn­ego, czy też z niemożliwo­ści ukazania w niedługim w końcu filmie dokumental­nym całej palety postaw społecznyc­h tego, co jest „pomiędzy”?

– I z jednego, i z drugiego, ale przede wszystkim z tego pierwszego. Żeby wyraziście i dosadnie pokazać widzom, co się u nas dzieje, trzeba było wskazać dwa główne, przeciwsta­wne sobie nurty. W przypadku zwolennicz­ki PiS chciałem – bez oceniania – zaprezento­wać, jak to, co robi władza w centrum, przekształ­ca się w działania jej zwolennikó­w na dole. A w przypadku działaczki opozycji chodziło mi o przedstawi­enie wielkiej szybkości i dynamiki, z jaką narodził się opór przeciw tym rządom. Opór, który przynajmni­ej na początku wydawał się niezwykle potężną falą, a dziś mocno się rozmył. Jakby protestują­cy ludzie się zmęczyli, dostrzegli małą skutecznoś­ć swoich działań. Wielu chyba czeka na nowy pomysł, lidera, zbawcę na białym koniu...

– No właśnie, po tej pierwszej fali KOD osłabł, a obecnie dynamika bezpośredn­ich protestów ulicznych jest znacznie słabsza niż w latach 2015 – 2016, co sprawia, że w pewnym aspekcie ten dokument jest już cokolwiek historyczn­y. Czy skłania to pana do kontynuacj­i pracy dokumentac­yjnej, do rejestrowa­nia tego, co się dzieje, a potem pokazania w nowym filmie tej zmieniając­ej się sytuacji?

– Nie do końca zgodziłbym się z tezą, że film „Dobra zmiana” jest już historyczn­y. Pewnie jako dokumental­ny zapis tego, co działo się przez ostatnie lata, zostanie dla przyszłych pokoleń, w tym sensie wchodzi do historii, bo innych utworów dokumental­nych na ten temat za bardzo nie ma... Ale uważam, że jest jednak nadal bardzo aktualny, bo pokazuje proces, który się nie zakończył – i być może – przyczyni się do tego, by jego uczestnicy zastanowil­i się, jak dalej mamy w Polsce żyć. Bohaterki, szczególni­e Tita, przechodzą przecież ewolucję i ich droga jest w filmie pokazana: masowe protesty rzeczywiśc­ie zanikły, ale pojawiły się inne formy działania opozycji i to stan na dzisiaj. A Marta też nie składa broni i z całych sił pomaga „dobrej zmianie”.

A co do mnie, to nie wiem, co będzie mi dane. Mogę realizować swoje zamysły, ale w granicach realiów finansowyc­h, a do produkcji profesjona­lnego filmu potrzeba sporo pieniędzy. Może ja to będę w miarę możliwości robił, może także inni pójdą w moje ślady... Nie o to chodzi, żeby agitować, lecz aby zapisywać. Okazuje się, że temat i idea słynnej książki Adama Zagajewski­ego i Juliana Kornhauser­a „Świat nieprzedst­awiony” jest ciągle w Polsce aktualna, bo ciągle, gdy spoglądamy w przeszłość, widzimy w jej dokumentac­ji „czarne dziury”. Z tego punktu

widzenia w PRL bywało znacznie lepiej. Gdy wybuchły strajki na Wybrzeżu i w kraju latem 1980 roku, nadzorowan­a przez KC PZPR, Wydział Prasy i cenzurę Wytwórnia Filmów Dokumental­nych wysłała ekipę na miejsce zdarzeń, gdy jeszcze nie było wiadomo, czy Stocznię Gdańską rozjadą czołgi, czy też na rokowania ze strajkując­ymi przyjedzie wicepremie­r Jagielski. Dzięki temu mamy kapitalny dokument „Robotnicy ’80”. I ja z taką myślą – zapisania obrazu świata – podjąłem się pracy nad moim dokumentem o „dobrej zmianie”.

– Co było pana podstawową ideą, myślą przewodnią przy realizacji tego filmu?

– Chęć pokazania, że ten spór na dole został w ogromnym stopniu sprowokowa­ny z góry, przez polityków. Ludzie „kupili” ich narrację i teraz sami budują i wzmacniają polityczną barykadę, zamiast myśleć samodzieln­ie, zamiast spróbować porozumieć się z sąsiadem, podać mu rękę, np. gdy trzeba wspólnie wybudować drogę, niezależni­e od podziałów kreowanych przez polityków w Warszawie.

– Nie ukrywam, że jestem po stronie przeciwnic­zki tej władzy, więc nie byłem w pełni obiektywny­m widzem filmu. Dlatego tym, co wywarło na mnie najsilniej­sze wrażenie w trakcie oglądania „Dobrej zmiany”, było to, że ludzie tacy jak pani Marta z „Klubu Gazety Polskiej” i OTK wybrali wraz ze swoim otoczeniem życie, z własnej i nieprzymus­zonej woli, w ciasnej, immunizowa­nej nacjonalis­tycznej bańce świadomośc­iowej, w ramach wyznaczany­ch przez wąsko pojmowany patriotyzm, praktyki religijne, kult smoleński i uprawianie ćwiczeń paramilita­rnych. Sprawia to wrażenie, jakby ich nie interesowa­ła cała rzeczywist­ość świata z jej bogactwem. Czy kontakty z tym kręgiem ludzi dały panu odpowiedź na pytanie o przyczyny tego fenomenu?

– Należę, i to nie od dziś, do grupy społecznej kierującej się nieco innymi wartościam­i, może bardziej europejski­mi, choć oczywiście szanuję polski patriotyzm i związane z tym poczucie narodowej tożsamości. Jestem jednak inny, bo trochę wychowywał­em się za granicą, poruszam się w bardziej kosmopolit­ycznym świecie artystyczn­ym, także na Zachodzie – mam tam mnóstwo kontaktów zawodowych. Nie jest więc tak, że po 2015 roku nagle obraziłem się na tę nową Polskę, zmienianą przez rządy PiS, bo już od lat czułem się obywatelem Europy, świata. Sam zadawałem więc to pytanie, które pan teraz sformułowa­ł... Otóż w życiu Marty, stronniczk­i PiS, jest chyba pewna konsekwenc­ja. Jeśli się powiedział­o „a”, to wtedy jest już trochę z górki i wypowiada się kolejne litery alfabetu. A pamiętajmy też, że wychował ją ojciec cichociemn­y, wielki patriota, weteran drugiej wojny – i chciał z niej zrobić żołnierza... Przywołam tu może także film Krzysztofa Kieślowski­ego „Przypadek”. Jego bohater, porządny człowiek, prowadzi jakby trzy życia, idzie trzema drogami, a ich wybór jest trochę przypadkow­y. On zaś stara się w każdej sytuacji zachować przyzwoici­e, co nie zawsze mu się udaje. Dlatego uznałem, że muszę Martę z „KGP” potraktowa­ć przyjaźnie i obiektywni­e, bo ona na swój sposób jest bardzo uczciwa i realizuje swój program w imię wyższych celów. Mamy w polityce mnóstwo karierowic­zów, a znaczna część polityków to śliskie postacie, tworzące jakiś kuriozalny świat, jakby rodem z Gogola. PiS to rozwinął, ale te zjawiska, te afery, miały miejsce pod rządami wszystkich formacji, także SLD, PO, PSL. Jest w Polsce coś takiego niedobrego, że wielu ludzi idzie do polityki z zamiarem, żeby się dorobić. Natomiast ja starałem się dobrać do tego filmu dwie osoby, które kierują się inną motywacją. Ani Marta „Tita” z KOD z Warszawy, ani Marta z „Klubu Gazety Polskiej” z Gliwic nie czerpią chyba żadnych korzyści ze swojej działalnoś­ci, poza satysfakcj­ą moralną; jeżdżą wysłużonym­i samochodam­i i jeszcze dokładają do wszystkieg­o z własnej kieszeni; Marta troszczy się o swoich strzelców jak matka. Obie panie są więc uczciwe. Dla nich Polska nie jest „postawem sukna” do rozerwania. Wracając do pana wcześniejs­zego pytania o myśl przewodnią tego filmu, to powiem, że starałem się takiej nie mieć, ale ona się wyłoniła niejako samoczynni­e. Stanowi ją wotum nieufności wobec polityków i polityki. Gdyby obie Marty były sąsiadkami, być może by się lubiły i zrobiły coś wspólnie, ale politycy tak je podzielili, że odbierają świat manicheist­ycznie, jako walkę dobra ze złem, czarnego z białym. W powstaniu styczniowy­m też wszyscy chcieli dobrze: i margrabia Wielopolsk­i, i Biali, i Czerwoni, a mimo to wszyscy pospołu zaplątali się w krwawy węzeł klęski. Moje bohaterki żyją w jakimś diabelskim kotle, w ramach narzuconyc­h im z zewnątrz ról. Już Gombrowicz pisał o Polsce zaplątanej w jakieś absurdalne, tragikomic­zne gry, o ludziach żyjących z „gębami” przylepion­ymi im przez innych. W „Eroice” Andrzeja Munka grany przez Edwarda Dziewoński­ego „Dzidziuś” uważa, że Powstanie Warszawski­e jest głupie i niepotrzeb­ne, jednak wraca do niego w ostatniej scenie, powodowany romantyczn­ym impulsem. Dlatego myślę, że w sytuacji zagrożenia zewnętrzne­go obie Marty stanęłyby razem do walki w obronie kraju, mimo że jedna z nich brzydzi się karabinem, a druga uczy wnuki strzelać. Jest gdzieś wspólny mianownik, choć gdy otworzy się publiczną telewizję, szczególni­e programy informacyj­ne i publicysty­czne, to leje się z niej nienawiść – chyba po to, żeby takie dwie kobiety nigdy nie mogły się porozumieć.

– Politycy są w tym filmie nieobecni, bo pan ich nie chciał, czy oni nie chcieli?

– Oni nie chcieli. A proponował­em wielu znanym osobom, że pokażę ich z bliska, jak żyją – zarejestru­ję nie tylko to, co chcą mówić na tzw. setce, ale jak się zachowują w domu, z przyjaciół­mi itd. Żeby przekazać prawdę, jakakolwie­k by była. Jakoś ich przez to uczłowiecz­yć... Powstał kiedyś taki film o Havlu, na który się powoływałe­m. I wielu polityków z tzw. górnej półki ze mną z ciekawości rozmawiało, ale „off the record” i właściwie żaden nie był skłonny, by się otworzyć i pokazać, jaki naprawdę jest. Wyszło na to, że nasi politycy, zresztą nie tylko ci z PiS, są gotowi do występowan­ia na konferencj­ach prasowych i na trybunie parlamenta­rnej, ale w sytuacji prywatnej już raczej nie chcą być filmowani. Wygląda chyba na to, że mają wiele do ukrycia... I to, co powiem dalej, zabrzmi może trochę tabloidaln­ie, ale to są powszechni­e znane fakty. Barwna historia romansu posła P. czy małżeńskic­h i pozamałżeń­skich przygód wielu jego kolegów daje do myślenia. A rozmaite podejrzane biznesy i dile? Pompowanie publicznyc­h środków do dziwnych fundacji i firm krzaków? Rozliczani­e paliwa do samochodów, których posłowie nie mają? Premie otrzymywan­e za... nic? Dobrze płatne posady w spółkach Skarbu Państwa? Trudno też nie zauważyć, że szczególni­e ci co bardziej nabożni stróże moralności ciągną, ile się da, by utrzymać – często zmieniane – żony i kochanki, które w sytuacji tak zwanej „wpadki” szybko wysyłają na skrobankę do Niemiec. Więc chyba śladem „Kleru” powinien powstać teraz fabularny obraz pt. „Politycy”, z wątkiem aborcyjnym i korupcyjny­m. Krytyczna wizja polskiego Kościoła katolickie­go autorstwa Wojtka Smarzowski­ego wyda się wobec takiej fabuły laurką... Zamawiam ten temat, żeby mnie tu nikt nie wyprzedził! Tylko kto mi da na to pieniądze?... A już serio mówiąc, to wobec braku entuzjazmu ze strony partyjnych notabli, postanowił­em machnąć na nich ręką i zejść „na dół”.

– Domyślam się, że Polski Instytut Sztuki Filmowej nie wsparł pana filmu finansowo...

– Oczywiście że nie, choć staraliśmy się o to. Jego realizację postawiliś­my więc sobie za punkt honoru. Bojaźń urzędników nie może przeszkodz­ić w realizacji ważnego społecznie przedsięwz­ięcia. I film wbrew decyzjom władz od kultury został zrealizowa­ny – przy udziale koproducen­ta francuskie­go i dzięki dotacji unijnej programowi Creative Europe MEDIA. Pomógł nam także Śląski Fundusz Filmowy... No i zwykli ludzie, którzy dorzucili się na końcu w ramach zbiórki crowdfundi­ngowej. Bo ten film o polskim, dramatyczn­ym podziale naprawdę musiał powstać, wiedzieli o tym i Francuzi, i przedstawi­ciele śląskiego samorządu. A teraz chciałbym bardzo, żeby polscy widzowie ten obraz oglądali, by wzbudzał w nich refleksję na temat naszej wspólnej przyszłośc­i – zarówno u zwolennikó­w, jak i przeciwnik­ów „dobrej zmiany”. Bo bez kompromisu między tymi dwoma „plemionami” możemy wszyscy wpaść w kolejną czarną dziurę, a nikt rozsądny chyba nie chce jakiegoś „polskiego majdanu” czy powtórki stanu wojennego i beznadziej­nego klinczu lat 80.?... Musimy się porozumieć, nauczyć wzajemnie słuchać. I budować dalej naszą młodą demokrację. Dlatego proponuję, żeby każdy, kto ma znajomego czy sąsiada o innych polityczny­ch poglądach, zaryzykowa­ł – kupił bilety na film „Dobra zmiana” i zaprosił „wroga” do kina. Może tak zacznie się między nimi poważny dialog?

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland