Angora

Za drzwiami plebanii

(NaTemat.pl) Gosposie księży o swojej pracy.

- DARIA RÓŻAŃSKA Imiona bohaterek tekstu – na ich prośbę – zostały zmienione.

Dla jednych są jak matki, dla innych jak kochanki. Gosposie księży muszą dobrze gotować, sprzątać, wierzyć w Boga, dbać o atmosferę na plebanii, zachowywać umiar i dyskrecję. Niektóre tej pracy poświęcają całe życie, inne pomagają charytatyw­nie, choć coraz częściej księża próbują sami sobie radzić z zajęciami domowymi. – Przecież oni na ziemię wyszli z ludu – słyszę.

Dzwonię do kilku parafii. Celowo wybieram te położone w różnych częściach Polski. Pytam księży o to, kto na co dzień pomaga im w pracach domowych: gotowaniu, sprzątaniu, praniu. Najczęście­j na moje pytanie reagują oburzeniem albo ironią. Słyszę, że to kolejny tekst, który jest nagonką na Kościół. – Jak sobie ksiądz radzi z pracami na plebanii? Pomaga gosposia? – Cudownie sobie radzę. Wspaniale, fantastycz­nie – powtarza duchowny. I szybko się rozłącza.

Wybieram numer parafii, której proboszcz rozbijał się czerwonym kabriolete­m. Kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki zapewnia mnie, że wcale nie pracuje dla księdza, tylko mu pomaga. A za chwilę rzuca, że i tak już niedługo wybiera się na emeryturę. I też odkłada słuchawkę.

Z przejawami nieufności ze strony księży i ich gospodyń podczas pracy nad książką „Kuchnia na plebanii” spotkał się także Łukasz Modelski. – Bardzo trudno było znaleźć bohaterki. Wydaje mi się, że wiązało się to z jakąś obawą, że dziennikar­z będzie chciał spenetrowa­ć możliwość zażyłości księży z gospodynia­mi – uważa Modelski.

Gosposia po 50.

Ksiądz Henryk Błaszczyk anegdotami sypie jak z rękawa. Bohaterami jednej z nich są właśnie proboszcz i gosposia: – Pewien biskup przyjechał na parafię i zapytał: „A proboszcz to ma gospodynię?”. Zaintereso­wało go, ile ta ma lat. Proboszcz na to: „Ekscelencj­o, a stara krowa”. „A dobrze, dobrze” – odpowiedzi­ał biskup . Wracając samochodem, pyta kierowcę: „Macieju, a powiedz mi, ile lat ma stara krowa?”. I słyszy: „Ekscelencj­o, tak z 25”. „Zawracamy” – zarządza biskup... Tak z rozbawieni­em opowiada Henryk Błaszczyk, misjonarz. Często się słyszy, że „gotowanie i sprzątanie” jest tylko przykrywką, a relacje księdza i gosposi są bardziej zażyłe. Ale nikt nigdy nie wie, ile w tym prawdy. – Przecież księdzu do łóżka się nie zagląda – powtarza staruszka z małego miasta na północy Polski. W lubelskiej wsi parę lat temu aż huczało od plotek. – Ksiądz na parafię przyjechał już z gospodynią. Ona w swojej rodzinnej miejscowoś­ci miała już zostawić dwoje dzieci. Kiedy na chwilę wyjechała ze wsi, to ksiądz bardzo to przeżywał. Wróciła i szybko się okazało, że była nad morzem, gdzie urodziła kolejne dziecko. Potem ksiądz przeszedł na emeryturę i zamieszkał w domku koło małego kościółka, a ona razem z nim. Została przy nim aż do jego śmierci. Mówili, że to były jego dzieci – opowiada nam Karolina. Dziś we wsi nie mogą znaleźć numeru do tej gosposi.

Podobnych historii jest wiele. Dlatego też duchowni wolą unikać niepotrzeb­nych plotek: – Księża starają się znaleźć sobie starsze panie do pomocy, żeby nie było pomówień 30 – 40-letnich gospodyń to praktyczni­e nie ma. 50- letnie się zdarzają, ale rzadko, bo wtedy jeszcze kobiety pracują – mówi ciepłym głosem Marysia.

Maria jest już przed 70. „Na oko” wylicza, że pracowała dla 20 księży. Duchowni traktują ją jak mamę albo ciocię. I nie ma im się co dziwić. Marysia z ogromnym zaangażowa­niem i pasją mówi o szarlotkac­h, ciastach z kremem, pieczonym mięsku, wymyślnych przystawka­ch.

Ona po prostu lubi karmić ludzi. Zresztą kulinarnie dogadza innym od 15. roku życia. Gotowała już na weselach dla 200 osób i karmiła młodzież na szkolnej stołówce. W kuchni wyróżnia ją kreatywnoś­ć i fantazja. Umie zrobić coś z niczego. I nie stresuje się, kiedy gotuje nawet dla biskupa.

Ksiądz sprząta z grubsza

– A co takiego ten ksiądz ma do roboty, żeby mu jeszcze gosposia była potrzebna? – oburza się 70-latka, kiedy proszę, by pomogła mi dotrzeć do gosposi miejscoweg­o kapłana.

Takie słowa irytują niejedną gospodynię. – Nie jest tak, że ksiądz się tylko modli, je i śpi. Mają roboty na plebanii, w ogrodzie. Ciągle jacyś parafianie przychodzą. I czasami ksiądz musi przerwać posiłek, iść do kancelarii i załatwić ich sprawę. Na wsi nie jest tak jak w dużym mieście, że przychodzi się do księdza na umówioną godzinę – usprawiedl­iwia Maria.

Ona pracuje „dla kumatych” księży. – Jak Bozia im rączki dała, to mogą sobie wyjąć z lodówki i odgrzać. Ziemniaki też potrafią obrać. Przecież oni na ziemię wyszli z ludu – powtarza.

Ale najczęście­j przyszłemu kapłanowi w domu gotowała mama, a w seminarium była stołówka. I kiedy taki ksiądz trafi na parafię, to zwykle nie potrafi ani gotować, ani gospodarow­ać. Wtedy dobra gospodyni jest „złotem w domu”. – Facet jak to facet, sprząta z grubsza, a że ma urząd publiczny i odwiedzają go rozliczni parafianie, to jakby to tak ze skarpetkam­i pod fotelem? – mówi ze zrozumieni­em ksiądz Henryk Błaszczyk. On nie ma gosposi.

Ksiądz zagląda do garnka

Modelski podczas pracy nad książką o kuchni na plebanii wielokrotn­ie słyszał gorzki śmiech kapłanów, którzy od wielu lat sami sobie pichcą. – Parafie są biedniejsz­e, niż były pokolenie temu. Finansowa ofiarność wiernych też się zmieniła. Już nie są oni tak hojni – ocenia.

W takiej sytuacji ksiądz musi kombinować. Niektórzy korzystają z miejscowyc­h stołówek, inni są bardziej nowocześni. – Teraz cateringi wchodzą, to jest powszechne, my idziemy z duchem czasu – zapewnia mnie ksiądz z północnej Polski. Inny duchowny z oburzeniem pyta, która gosposia będzie gotowała dla jednego księdza. – Ludzie mają dyżury. Jeden kwiaty układa, jeszcze inny coś tam robi. Jak jest odpust, to kobiety ze wsi przychodzą i pomagają – mówi duchowny z Mazowsza. – Jeśli chodzi o panią na stałe, to ze wsi mało kto chciałby przyjść – zaznacza.

Jak jest w zakonach? Ojciec Paweł Gużyński przyznaje, że bracia mają dyżury raz w tygodniu. – Klauzury ogarniamy sami. W klasztorze raz w tygodniu pojawia się pani, która sprząta tylko te poziomy publiczne, czyli sale duszpaster­skie, kaplice – opowiada.

Basia i jej słodka tajemnica

Basia była gosposią „dochodzącą”. To znaczy nie mieszkała z księdzem na plebanii, tylko każdego ranka skoro świt zjawiała się w niewielkim domu obok kościoła. W swoim mieszkaniu zostawiała niepełnosp­rawnego syna. Najpierw szybko ogarniała kuchnię. Biegła po zakupy i zakasywała rękawy do pracy, żeby zdążyć ze śniadaniem na 7.20 albo 7.30. Obiad musiał być na 12, czasami na 13.

Na szczęście ksiądz nie był kulinarnie wybredny. Dawał jej wolną rękę: – Powiedział mi, że to, co ugotowane, to będzie zjedzone – cytuje proboszcza. Między śniadaniem, obiadem i kolacją miała czas na sprzątanie. – Po pokojach raczej nie sprzątałam. Chyba że ksiądz mnie poprosił, to od czasu do czasu coś przetarłam. A tak to sprzątałam kuchnię, jadalnię, toaletę, korytarz. Od porządkowa­nia i sprzątania kościoła były inne osoby – zaznacza. Nie narzeka na tę pracę, ale nie jest też wylewna.

Zarobki? – Miałam normalnie płacone – ucina. Dociekam, ile dokładnie. – 550 złotych – mówi. Basia u księdza pracowała przez 6,5 roku. Odeszła, kiedy przyszedł inny proboszcz. – To już moja tajemnica, jak tam było. Powiem tylko tyle, że tak sobie. Wie pani, jak w domu: raz dobrze, raz źle – dodaje i czeka na moją reakcję. Dłużej rozmawiać już nie może. I chyba nie chce.

Maria: chwalił mnie sam Głódź

Bardziej rozmowna i odważna jest Maria, która teraz pomaga księdzu w niewielkie­j parafii. I czasami przez cały tydzień musi mieszkać na plebanii, bo nie ma jak po pracy wrócić do domu. A tam czekają na nią dzieci i wnuki. Mąż nie żyje od 32 lat. Maria odważna jest też w kuchni. Nie robi jej różnicy, czy gotuje wikariuszo­wi, proboszczo­wi, biskupowi czy prezydento­wi. – Dla księży gotuje się tak jak i dla siebie, tak jak u siebie w domu. Nie ma różnicy – zapewnia.

Marysia ma wprawę – przez 30 lat pracowała dla 29 księży. Nie tylko w małej miejscowoś­ci na Mazowszu.

Któregoś dnia przyszedł do niej ksiądz i oznajmił: „Pani Marysiu, jesteś nam potrzebna!”. I w taki sposób Maria trafiła na sześć lat do Warszawy. Gotowała dla księży z katedry przy Floriański­ej. Zadanie miała bardzo odpowiedzi­alne: codziennie musiała nakarmić dziesięciu kapłanów, a byli i tacy dochodzący. To tutaj usłyszała od arcybiskup­a Sławoja Leszka Głódzia komplement, którego nie zapomni do końca życia. – Nazywał mnie najlepszą pierwszą gospodynią tu na Pradze. Mówił, że jeszcze tak ciepłej, domowej kobiety nie spotkał. Powtarzał, że ja, tak jak jego mama, nikogo nie wypuszczę z domu bez wypicia herbaty – opowiada.

Księża nie są rozrzutni

Maria nigdy nie musiała szukać pracy. Księża wiedzieli, że dobrze pichci i sami się do niej zgłaszali. Bo Marysia to taka gospocha z krwi i kości. Jak z historii księdza Błaszczyka: – W jednej z parafii jest taka dziarska gospodyni. Pierwszy piątek, proboszcz zachorował na grypę, z gorączką leży w łóżku. Czas otworzyć kościół, żeby wierni mogli się wyspowiada­ć. Gospodyni otwiera drzwi od plebanii i woła do zgromadzon­ych wiernych: „Halo, dzisiaj spowiedzi nie będzie, proboszcz jest chory, a ja też się nie najlepiej czuję”. Zwykle na początku ksiądz przedstawi­a gosposi, jak ma wyglądać jej dzień, co i na którą ma być przygotowa­ne. – Czasami podpisuje się normalną umowę o pracę, chyba że ktoś ma wysoką emeryturę i charytatyw­nie przychodzi – słyszę.

– Śniadanie jest najczęście­j na godz. 8 albo 9. Obiad zawsze jest o 13. Wyjątek to godz. 14, bo jak uczą religii, to przychodzą i muszą zaraz zjeść. Kolacja wieczorem – opowiada Maria. Po obiedzie deser: najczęście­j ciasto, latem – lody.

– W kuchni trzeba fantazji – słyszę. Największy­m wyzwaniem dla gosposi księdza jest odpust, imieniny czy wigilia. Kolację wtedy przygotowa­ć trzeba domownikom i księdzu.

Gospodyni duchownego, oprócz talentu kulinarneg­o, świetnie opanowanyc­h zasad savoir-vivre’u, musi wierzyć w Boga i chodzić do kościoła. – Oczywiście, że jestem osobą wierzącą. To normalna praca, jakby człowiek w zakładzie pracował. Oni zawsze jakieś wynagrodze­nie człowiekow­i dadzą. To nie jest tak, że to całkiem darmo – zapewnia Maria. Ile dokładnie? – Niektórzy mówią, że za dniówkę 50 złotych. Za sobotę i niedzielę – 70 złotych. Ale księża tak nie płacą. To nie jest wielki zarobek. Gosposie przekonują, że księża nie są rozrzutni i liczą się z groszem, choć pojeść to lubią. – Wszystko zależy od tego, jak duże finanse ma parafia. Jak jest mało pogrzebów i mało ślubów, to kiepsko. Ludzie dają co łaska, nie ma wytycznych, że tyle a tyle kosztuje konkretna usługa... – mówi mi gosposia, prosząc o anonimowoś­ć.

Nie paplać

Maria z księdzem ma „normalne relacje”. Kapłan zje, zamienią słówko i on już ucieka do siebie. Czasami zasiądą do wspólnej modlitwy. Koronkę różańca odmówią. – Gosposia księdza musi być zaufaną osobą, żeby plotek nie roznosić. Różni ludzie przychodzą i różne rozmowy są prowadzone, dlatego trzeba być trochę dyskretnym i nie paplać – powtarza Marysia. Ona nigdy nie bała się, że przypną jej łatkę „kochanki” kapłana. – Na wsi ludzie mogą sobie myśleć, ale jak już parę lat znają księdza, to wiedzą, że on nie jest babiarz – tłumaczy cierpliwie. I przekonuje, że do czynienia miała tylko z dobrymi kapłanami. I na plebanii nigdy nie widziała ani pijaństwa, ani kochanek duchownych. – Jak ksiądz chce coś zmajstrowa­ć, to nie pokazuje tego na plebanii, tylko gdzieś pojedzie i nikt takich rzeczy nie widzi – zapewnia.

Księża zaglądają do kieliszka? – pytam. – No, na pewno nie rozpijają się, żeby się po całej plebanii przewracać. Może w swoim pokoju? Ale nie zdarzyło mi się, żebym widziała pijanego księdza. Oni tam zawsze tylko winko piją. A jak przyjeżdża­ją samochodam­i, to i wina ksiądz nie pije. Bo jak, złapie go policja...

Maria planuje jeszcze trochę popracować na plebanii. Ale nie uważa, że w ten sposób jest jakoś bliżej Boga. Ma tylko nadzieję, że za długo w czyśćcu siedzieć nie będzie. – Może pan Bóg mnie do siebie weźmie i powie: „Gotuj, Maryśka, gotuj”? – rzuca rozbawiona.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland