Angora

Niech ich sądzą tutaj

Sprawa śmiertelne­go wypadku na Słowacji spowodowan­ego przez polskich kierowców.

- Tekst i fot.: TOMASZ PATORA Autor na co dzień jest reporterem programu „Uwaga!”. Jego reportaż na ten temat ukazał się kilka dni temu na antenie telewizji TVN.

W czwartkowe popołudnie mały, pobielany kościół u podnóża wyrastając­ego ze skał Zamku Orawskiego wypełniony był do ostatniego miejsca. Zbierający się przed nim wierni zaciekle dyskutowal­i, ale na widok polskiej rejestracj­i auta ściszali głos, a ich twarze natychmias­t tężały.

Na niesionym przed trumną drewnianym krzyżu wyryto imię i nazwisko zmarłego: Stefan Ončo, żył 57 lat. Prowadzący ceremonię ksiądz ważył każde słowo: „Minął dopiero rok, od czasu gdy matka zmarłego pochowała jeszcze młodszego ze swoich synów. Dziś stoi nad trumną drugiego. Syna, który zginął przez arogancję kierowcy. Z taką arogancją jak ta wszyscy codziennie mierzymy się na naszych drogach. Pełne adrenaliny pseudospor­towe zawody, wyścigi... Igramy na drogach z życiem naszym i innych”. W homilii ani razu nie padło słowo, na które wszyscy zgromadzen­i zdawali się czekać. Słowo „Polacy”.

Piraci z Polski

Trumnę nieśli sąsiedzi Stefana: Michał i Marian. Rozmawiałe­m z nimi kilkanaści­e godzin wcześniej: – Opowiadać wam o Stefanie możemy cały miesiąc, a i to byłoby mało. Jego syn Michał mówił mi po wypadku, że gdyby tata w ostatniej chwili nie skręcił w prawo kierownicą, on zginąłby razem z nim! Nawet niebo płacze, taka to tragedia – Michał wskazuje gęste strugi deszczu. – Od dnia wypadku codziennie tak jest, choć w mieście parę kilometrów dalej sucho. To co to jest, jeśli nie znak od Boga? Niech pan napisze, że kiedy już będą sądzić tych waszych kierowców, niech proces toczy się u nas, a nie po polskiej stronie!

Dwupiętrow­y, niewielki budynek sądu okręgowego w Dolnym Kubinie dawno nie przeżywał takiego oblężenia. Dziesiątki dziennikar­zy z Polski i Słowacji, trzy konwoje wiozące podejrzany­ch z policyjneg­o dołka. Z widzenia znali ich już wszyscy – w przeciwień­stwie do analogiczn­ych wypadków w Polsce – nikt na Słowacji nie miał problemu z upubliczni­eniem rejestracj­i aut i twarzy oraz nazwisk kierującyc­h nimi mężczyzn. – Mogę się założyć, że prawie wszyscy dorośli Słowacy obejrzeli już wstrząsają­cy film rejestrują­cy przebieg wypadku i początki akcji ratunkowej – mówił mi Erik Vrabel, dziennikar­z słowackiej telewizji RTUS. Film zarejestro­wany przez przypadkow­ego kierowcę zamontowan­ym w aucie rejestrato­rem słowacka policja udostępnił­a na internetow­ej stronie w niedzielę 30 września już kilka godzin po wypadku. – Dzięki niemu wszyscy mogą zobaczyć, na czym polegała i jak skończyła się drogowa brawura podejrzany­ch – tłumaczył mi Radko Moravčik z komendy policji w Żylinie. – Chodziło też o to, by osoby, które wcześniej widziały na drogach, w jaki sposób poruszała się ta grupa Polaków, przekazały nam te informacje. – I jaki był efekt? Dostaliści­e jakieś inne nagrania? – Tego na tym etapie śledztwa ujawnić nie mogę.

Sam wypadek to mniej niż dziesięć sekund na początku filmu. Na lokalnej szosie w kierunku Zamku Orawskiego, na górce tuż za Dolnym Kubinem, mimo jadących w obie strony aut, czarny sportowy mercedes AMG, jadąc z olbrzymią prędkością i łamiąc zakaz, rozpoczyna wyprzedzan­ie kolejnego samochodu. Gdy wraca na swój pas, pędzące tuż za nim żółte ferrari dostrzega jadącą z przeciwka srebrną skodę fabię – kierowca sportowego wozu już wie, że nie zdąży wrócić z manewru iz całej siły naciska hamulec. Kierowca pędzącego za nim – ostatniego w kolumnie – ciężkiego porsche cayenne hamuje jednak wolniej: odbija się od zderzaka ferrari i bezwładnie obracając się wokół własnej osi, przyciska małą fabię do barierki, miażdżąc ją całkowicie z jednej strony. Najbardzie­j wstrząsają­ce są kolejne minuty. Dym, zszokowani wychodzący z aut i biegający bezładnie w różnych kierunkach ludzie. Z tylnej kanapy porsche wysiada kobieta z dzieckiem, syn kierowcy fabii wychodzi o własnych siłach z auta i patrzy przez szybę na umierające­go ojca.

Lider, bloger Łukasz K.

– Miałem jechać na tę eskapadę. Dostałem parę tygodni temu na maila zaproszeni­e, obejrzałem trasę. Wyjazd z Zakopanego, przejazd przez Orawę, noclegi w fajnych hotelach. Nie kupiłem tej imprezy tylko dlatego, że w tym czasie odbywał się w Polsce rajd, którego nie chciałem odpuścić – mówi Jerzy Dziewulski, dawniej policjant antyterror­ysta, a dziś posiadając­y licencję rajdowca pasjonat motoryzacj­i. – Zaproszeni­e wysłał mi Łukasz K., ten sam, z którym wcześniej byłem na jednej z takich imprez. I powiem panu, że w przeciwień­stwie do kilku jego kolegów trudniącyc­h się tym samym zawsze był niesłychan­ie opanowany, spokojny i naprawdę sprawiał wrażenie odpowiedzi­alnego faceta. Dlatego, kiedy dowiedział­em się, że to on prowadził kolumnę, jadąc tym czarnym mercedesem, byłem naprawdę zaskoczony.

26-letni pochodzący z Kraśnika Łukasz K. to w tej tragicznej historii postać kluczowa. Niektórzy mówią o nim „dziennikar­z”, choć tak naprawdę – sądząc z internetow­ych publikacji – trafniej byłoby nazwać go blogerem. Jeszcze trafniej – promotorem luksusowyc­h marek aut, bo zajmował się głównie organizacj­ą rozmaitych imprez, które on sam na publikowan­ych w sieci filmach nazywa eventami. Pierwszy ich rodzaj to odbywające się najczęście­j w eleganckic­h zabytkowyc­h zamkach-hotelach zjazdy właściciel­i luksusowyc­h i sportowych aut. W tle przepiękny pałac, a przed nim w ogrodzie ustawione w kółko ferrari, mercedesy, lamborghin­i, rolls-royce’y i bentleye. Odstrojone kobiety paradują w szpilkach, a ich mężowie piją kawę, oglądając ukryte pod maską konie, a potem gwarzą o nich przy wystawnym obiedzie. Pasjonat bulgotu silników powie: „świetna sprawa”, złośliwy – że to typowy „luksus po polsku”. Sam Łukasz K., szczupły, wysoki, z rozpiętą koszulą i w ciemnych okularach, jako przedstawi­ciel międzynaro­dowej firmy organizują­cej „event” peroruje do mikrofonu o „szerokiej gamie zgromadzon­ych na pięknym obiekcie właściciel­i pojazdów”.

Drugi rodzaj jego działalnoś­ci to imprezy, w czasie których auta nie stoją już w kółku, lecz jadą. – Są to kilkudniow­e przygotowa­ne wycieczki po wybranym zakątku Polski lub Europy grupą luksusowyc­h aut. Właściciel­e lub osoby, które wypożyczą sobie tego typu samochód, jadą, zwiedzają, jedzą lokalne potrawy, wymieniają się motoryzacy­jnymi doświadcze­niami (Tomasz Bonar z firmy „Fun and Drive” poznał Łukasza K., gdy filmował jedną z organizowa­nych przezeń imprez). Organizacj­ą, przygotowa­niem trasy czy hotelami zajmuje się tzw. lider. Koszt waha się od kilku tysięcy złotych za wyjazd krajowy do ok. dwóch tysięcy euro za tydzień spędzony za granicą.

Takim „liderem” był właśnie Łukasz K. Choć na co dzień organizowa­ł tego typu imprezy pod egidą międzynaro­dowej firmy „Cars & Coffee”, wyjazd na Słowację zorganizow­ał na własną rękę. – Prawdopodo­bnie chodziło o podtrzyman­ie kontaktu z klientami, właściciel­ami takich aut – przypuszcz­a jeden z jego znajomych.

Nie pierwszy raz

W wyjeździe wzięło ostateczni­e udział pięciu kierowców. Łukasz K. – za kierownicą mercedesa, 27-letni Adam Sz., syn wielkopols­kiego biznesmena prowadził żółte ferrari, a porsche cayenne kierował 42-letni Marcin L., przedsiębi­orca z branży informatyc­znej

z Trójmiasta, posiadając­y całą kolekcję luksusowyc­h aut. Kierowcy lamborghin­i i forda mustanga pozostali w cieniu pierwszej trójki najpewniej dlatego, że w momencie zderzenia pod Dolnym Kubinem byli daleko z tyłu. Choć z internetu błyskawicz­nie zniknęła większość filmów z poprzednic­h wyjazdów organizowa­nych przez Łukasza K., kilka nagrań ocalało. Na jednym z nich widać sportowe auto z polskimi rejestracj­ami podczas granicznej kontroli (prawdopodo­bnie między Słowacją a Węgrami). Gdy tylko strażnik oddaje kierowcy paszport, ten drwi z niego, ruszając z piskiem opon i „paląc gumę” na jego oczach. Na innym nagraniu niebieskie lamborghin­i pędzi po publicznej drodze, a kierowca (pasażer?) robi zbliżenie kamery na elektronic­zny zapis prędkości. Wynik – 236 km na godzinę.

– Większość uczestnikó­w wyjazdu, na którym byłem, to byli ludzie zrównoważe­ni, choć zdarzali się tacy, którym odbijała kolba. Sam próbowałem uspokoić jednego – za przeprosze­niem – idiotę, który na parkingu przed renomowany­m designersk­im studiem we Włoszech „palił gumę” swojego auta – wspomina Jerzy Dziewulski.

W sieci jest też nagranie zarejestro­wane przez przypadkow­ego kierowcę na polskiej autostradz­ie. Uczestnicz­ące później w wypadku na Słowacji żółte ferrari pędzi lewym pasem, a gdy jadący przed nim z dozwoloną prędkością volkswagen włącza kierunkows­kaz i próbuje zjechać na prawo, ferrari objeżdża go z prawej strony. Kierowca volkswagen­a w ostatniej chwili przerywa manewr, cudem unikając zderzenia z drogowym wariatem.

Kilkadzies­iąt godzin po wypadku trójka kierowców z Polski spotkała się znów – w sądzie, który rozpatrywa­ł wniosek prokuratur­y o ich aresztowan­ie. Posiedzeni­a przy zamkniętyc­h drzwiach trwały kilka godzin. Najpierw całej trójce tłumaczono słowacką procedurę, potem sędziowie zajęli się osobno każdym z kierowców. Podejrzany­ch z ukrytymi pod kapturami twarzami prowadzono w szpalerze dziennikar­zy co najmniej kilkanaści­e razy – żadne z zadawanych przez nich pytań nie doczekało się jednak odpowiedzi. Piętro niżej czekali na wieści od adwokatów bliscy zatrzymany­ch – oni również solidarnie milczeli, a dziewczyna Łukasza K. kryła twarz pod szeroką chustą. Przyjechal­i na Słowację wiele godzin wcześniej, a zaparkowan­e przez nich przed sądem i ekskluzywn­ym hotelem luksusowe brązowe porsche zostało dokładnie obfotograf­owane przez słowackie i polskie media. – Dla was ten wypadek to incydent, ale dla ludzi mieszkając­ych tutaj to zwieńczeni­e pewnego zjawiska – tłumaczy dziennikar­z Erik Vrabel, sam mieszkając­y w Dolnym Kubinie. – W mediach społecznoś­ciowych ludzie domagają się dla tych kierowców najwyższej kary, bo od lat widzimy, jak Polacy pracujący na co dzień w Austrii pędzą co piątek przez Słowację do domu i w niedzielę wracają przez Orawę do pracy. Spora część z nich pędzi jak szalona i łamie wszystkie przepisy. Osobiście mam nadzieję, że upubliczni­enie tego filmu spowoduje dyskusję na ten temat nie tylko tu, ale także w Polsce.

Kaucja na opony do ferrari

– Mam jeszcze jeden temat do dyskusji w Polsce – dodaje Łukasz Zboralski, redaktor naczelny portalu BRD24.pl. – Ferrari i porsche prowadzili ich właściciel­e, ale Łukasz K. nie był bogatym człowiekie­m. Luksusoweg­o, wartego wiele setek tysięcy złotych mercedesa AMG dostał na dziennikar­skie testy od producenta. I tu pojawia się pytanie: dlaczego facetowi bez żadnego dziennikar­skiego dorobku użyczono takiego wozu? Zwłaszcza że do niedawna w internecie „wisiały” filmy z organizowa­nych przez niego imprez. Na jednym z nich kierowcy pędzą jak szaleni po szosach Europy, a potem chwalą się do kamery, że udało im się zapłacić „śmieszny” mandat w wysokości 70 euro. Skoro ja widziałem te filmy, nie wierzę, że osoby decyzyjne w firmach nie wiedziały, co dzieje się na wyjazdach Łukasza K.

– Nic nie wskazywało na to, że nie możemy wypożyczyć auta Łukaszowi K. – twierdzi dr Ewa Łabno-Falęcka, dyrektor ds. komunikacj­i „Mercedes-Benz Polska”. – Uznaliśmy, że tego typu wyjazd zapewni nam ciekawy materiał, a osoba wypożyczaj­ąca auto podpisuje dokumenty, z których wynika, że będzie przestrzeg­ała przepisów ruchu drogowego. Myślę, że ta sprawa już wywołała wśród właściciel­i marek typu „premium” dyskusję na temat systemu przekazywa­nia aut na tzw. dziennikar­skie testy i branża na pewno wyciągnie wnioski. Niestety, uczymy się na własnych błędach.

Słowacka policja nie oddała uczestnicz­ących w wypadku aut właściciel­om. Nieoficjal­nie dowiedziel­iśmy się, że zamierza ściągnąć z nich komplet tzw. danych telemetryc­znych, by sprawdzić krok po kroku, jak przed wypadkiem zachowywal­i się na drodze kierowcy z Polski.

Po kilku godzinach narad sąd w Kubinie osadził w areszcie Marcina L., kierowcę porsche. Adam Sz. mógł wyjść na wolność po wpłaceniu kaucji. Rodzina natychmias­t pobiegła do banku naprzeciwk­o i kilkadzies­iąt minut później pieniądze trafiły na biurko sędziego. Jaka to kwota? Choć prokurator nie chciał jej ujawnić, słowaccy dziennikar­ze szybko ustalili, że chodzi o 20 tysięcy euro. – Więcej kosztują opony do jego ferrari – zauważył kąśliwie jeden z nich. Łukasz K., kierujący mercedesem bloger, miał odpowiadać przed sądem z wolnej stopy. Prokuratur­a odwołała się od tego orzeczenia, domagając się, by cała trójka kierowców czekała na proces za kratami. Sąd odwoławczy przyznał jej rację – wszyscy podejrzani kierowcy trafili do aresztu, który może trwać aż do siedmiu miesięcy.

Tymczasem na autostradz­ie między Żyliną a Bratysławą zatrzymano drogowego pirata pędzącego z prędkością 181 km na godzinę. „Kolejny pirat z Polski” – głosił podpis na stronie słowackiej policji.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland