Świąteczny listopad
Pierwszy listopada w Polsce możemy śmiało określić fenomenem na skalę światową.
Co prawda pamięć o zmarłych jest kultywowana we wszystkich wyznaniach i kulturach, ale tylko my corocznie, już przez wiele dni przed Wszystkich Świętych czynimy przygotowania, by ten dzień przeżywać jak najbardziej godnie.
Fabryki zniczy, producenci kwiatów i wytwórcy okolicznych kompozycji nagrobnych na wiele tygodni przed tym dniem pracują na najwyższych obrotach, aby zaspokoić oczekiwania tych, którzy w tym szczególnym dniu odwiedzają mogiły swoich bliskich.
Pierwszy listopada to także wielka logistyczna operacja różnych służb: policji, strażników miejskich, a także ekip medycznych, abyśmy mogli bezpiecznie docierać do miejsc ostatecznego spoczynku tych, którzy już przekroczyli bramę śmierci.
Cmentarze naszych miast często posadowione są na ich obrzeżach i w tym szczególnym dniu drogi dojazdowe do nich bywają zamknięte dla samochodów.
Chcąc nie chcąc jesteśmy więc skazani na jedyny w swoim rodzaju marsz, aby spełnić obowiązek pamięci.
Nie inaczej było i w tym roku, czego mogłem doświadczyć, gdy kroczyłem w tłumie zmierzającym do cmentarnej bramy.
Pewnie zawiodę czytelników „Księdza w cywilu”, że nie będę pisał o przeżywaniu wspólnoty wiary przy mogiłach. Nie skomentuję także mniej lub bardziej udanych ceremonii liturgicznych i homilii, których w większości i tak nikt nie słuchał, czy wreszcie gorliwości w zbieraniu cmentarnej tacy poprzedzonej ogłoszeniem księży o zbożnym celu usprawiedliwiającym chciwość kwestujących.
Nie zrobię tego, bo chociaż pierwszy listopada dla wierzących jest dniem pamięci wszystkich, którzy dostąpili