O własną...
i to znacznie spóźnioną w swoim odwecie. Dobrze byłoby, gdyby lewica znalazła się w parlamencie, bo od tego będzie też zależeć, czy PiS stworzy rząd, czy nie stworzy i będzie musiał szukać wsparcia u Kukiza, a więc z pewną komplikacją w pewnych sprawach. Być może znaczenie SLD wzrośnie w tym sensie, że będzie nieodzowną komponentą większości parlamentarnej, a jeśli nie, to będzie marginalną wartością, nawet jeśli do parlamentu wejdzie. – A co pan myśli o Partii Razem? – Jedyne dostrzegalne różnice pomiędzy SLD a Razem są różnicami w grymasach. Bardzo mi się podoba wszystko to, co Razem mówi, tyle że ta partia nie ma żadnej umiejętności przyciągania zwolenników. Radykalna lewica, niekomunistyczna i niepostkomunistyczna, nastawiona na młodych, powinna mieć większe wzięcie, gdyby mówiła jakieś rzeczy pociągające lub je obiecywała. W istocie Zandberg obiecuje to, co wszyscy, tylko ciut radykalniej, a nie sądzę, by gadania radykalne przyciągały jakieś radykalne grupy młodzieży.
– Niektórzy mówią, że lewica powinna łapać wznoszenie na antyklerykalizmie.
– To jest kierunek, który ma przyszłość. Z różnych powodów, w różnych miejscach w Polsce. W dużych miastach z powodu wzrostu wykształcenia i jakiejś wrażliwości antykościelnej, w małych miejscowościach jako czynnik buntu przeciwko sile dominującej, która wciska się w życie osobiste, rodzinne. Antyklerykalizm ma przyszłość, szczególnie że kler zaczyna się dzielić na tych, którzy stawiają opór, a więc napędzają antyklerykalizm, i tych, którzy się cofają, a więc okazują słabość i lękliwość, co ludziom, za którymi stoją siły poważne i najwyższe, nie dodaje splendoru i zaufania.
– A niech pan powie szczerze, czy wolałby pan zostać skazany w tym procesie o obrazek z Jezusem? Wtedy musiałby pan zapłacić, ale mógłby pan ukazać się tłumowi jako poszkodowany przez cenzurę. Czy jednak wolałby pan uniewinnienie i święty spokój?
– Na razie wszystko wskazuje na to, że jest to korzystny dla mnie wyrok. Amnesty International się tym zajmuje, Stowarzyszenie Dziennikarzy RP występuje w mojej sprawie do międzynarodówki dziennikarskiej, broni mnie „Wyborcza”, jak pan wspomniał, bronią mnie ludzie w internecie, choć ja nie za bardzo wiem, co tam się dzieje. Wygląda na to, że po raz kolejny zostałem uratowany od politycznej śmierci naturalnej. W tym wyroku jest zresztą coś zadziwiającego. Gdyby mi dali 10 tys. złotych grzywny, to nikt nie zwróciłby na to uwagi. Nie było rozsądne dawanie mi grzywny, która rozbudza wyobraźnię.
Według skierowanego właśnie do Sejmu projektu nowelizacji ustawy, zapłodnienie pozaustrojowe ma być dozwolone wyłącznie dla małżeństw, jednorazowo będzie można zapłodnić tylko jedno jajeczko, zakazane zostanie zamrażanie zarodków i zlikwidowana anonimowość mężczyzn – dawców komórek rozrodczych. Za nieprzestrzeganie tych przepisów przewidywane są kary finansowe od 20 do 50 tys. zł. Przyjęcie takiego prawa oznacza śmierć in vitro – twierdzą lekarze.
Marsz do ołtarza!
Pod projektem podpisała się grupa parlamentarzystów z PiS, Kukiz’15, Wolnych i Solidarnych oraz posłowie niezrzeszeni. Sygnatariuszami byli ponoć również przedstawiciele PSL, ale władze Stronnictwa natychmiast zdementowały tę informację. Pomysły ustawodawców na sztuczne zapłodnienie idą w jednym kierunku – stopniowego ograniczania. W 2015 roku wyeliminowano z uczestnictwa w programie singielki i kobiety żyjące w związkach jednopłciowych, w 2016 zakończono finansowanie sztucznego zapłodnienia z budżetu państwa, teraz przyszła kolej na następne obostrzenia. Autorzy projektu piszą, że obecne prawo pozwalające konkubentom starać się o dziecko z in vitro koliduje z konstytucyjnymi zasadami ochrony dobra dziecka oraz ochrony małżeństwa. Wygląda na to, że posłowie chcą upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu – wyrugować znienawidzoną przez Kościół „zabawę w Boga” i jednocześnie zmusić ludzi do formalizowania związków przez limitowanie dostępu do sztucznego zapłodnienia. Mówią o tym zresztą bez ogródek w uzasadnieniu swojej propozycji: Obowiązkiem państwa jest tworzenie warunków sprzyjających powstawaniu rodzin, przede wszystkim poprzez zawieranie małżeństw. W projekcie widać też asekurację przed tym, co kiedyś może nastąpić, próbuje się wznieść barierę chroniącą przed ewentualnymi roszczeniami par homoseksualnych. Związki te, choć dziś nie są prawnie usankcjonowane, to mogą być legalne w przyszłości i jako takie będą domagać się dostępu do in vitro. Autorzy noweli podkreślają, powołując się na ustawę zasadniczą: Preferowaną konstytucyjnie wizją rodziny jest trwały związek mężczyzny i kobiety nakierowany na macierzyństwo i odpowiedzialne rodzicielstwo. Pół biedy, gdyby wyłączenie konkubentów dotyczyło jedynie procedur finansowanych przez samorządy. Miałoby to wówczas jakieś uzasadnienie ekonomiczne. Niestety, nowelizacja przygotowana przez posłów dyskryminuje wszystkie nieformalne pary, zarówno te korzystające ze środków publicznych, jak i te, które chciałyby zapłacić za zabieg z własnej kieszeni. – Zakaz leczenia niepłodności dla kobiet żyjących w konkubinacie wykluczy 20 – 30 proc. par korzystających dziś z metody in vitro – mówi w wywiadzie dla oko.press dr Katarzyna Kozioł, szefowa Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii. Jeśli więc takie pary pragną potomka, a nie mogą go począć naturalnie, mają dwa wyjścia – pobiec czym prędzej do urzędu stanu cywilnego lub uzbierać pieniądze i skorzystać z zagranicznej wycieczki. Daleko jechać nie muszą. Pomoc znajdą w krajach Unii. I tak na przykład w Danii, Hiszpanii, Finlandii, Belgii czy na Słowacji procedury in vitro przysługują zarówno małżonkom, jak i konkubentom, również tym żyjącym w związkach jednopłciowych. W przyszłym roku prawdopodobnie dołączy do nich Francja.
W szponach ignorancji
Przyznanie prawa do korzystania z procedury zapłodnienia pozaustrojowego wyłącznie ludziom z obrączkami na palcach to jeszcze nie najgorszy z proponowanych przepisów. Grozę wśród lekarzy budzi pomysł ograniczenia liczby zapładnianych komórek. Zgodnie z obecną ustawą o leczeniu niepłodności można zapłodnić sześć jajeczek, a jeśli kobieta ma więcej niż 35 lat, cierpi na jakąś chorobę lub poprzednie dwie próby in vitro się u niej nie powiodły, dopuszczalna jest większa liczba zapłodnień. Tymczasem posłowie piszą w projekcie, że podczas każdej procedury można zapłodnić tylko jedną komórkę: Niedopuszczalne jest przyzwalanie poprzez przepisy prawa na tworzenie większej liczby zarodków, niezależnie od tego, czy celem jest stworzenie tzw. zarodków zapasowych, które są konserwowane, a następnie jedynie ewentualnie wykorzystywane w przyszłości, czy też działanie takie ukierunkowane jest na zwiększenie efektywności przeprowadzanego zabiegu, za czym kryje się odgórne założenie, iż w wyniku przeprowadzanych działań część zarodków na pewno umrze.
Co oznacza taki zakaz? Dużo niepotrzebnego cierpienia i mizerne efekty. Z doświadczenia lekarzy wynika, że prawdopodobieństwo rozwoju ciąży z jednej zapłodnionej komórki jajowej wynosi około 6, a w najlepszym wypadku 10 proc. Prof. Waldemar Kuczyński, ginekolog, embriolog, członek zespołu, dzięki któremu urodziło się w Polsce pierwsze dziecko „z probówki”, szacuje, że wszczepianie jednego zapłodnionego zarodka sprawi, iż na 100 leczonych kobiet w ciążę zajdą cztery i to o ile nie dojdzie do poronienia. – Przy zapładnianiu tylko jednej komórki skuteczność spadłaby dziesięciokrotnie – mówi w wywiadzie dla „Wyborczej” dr Katarzyna Kozioł. – Za tym idą dwie rzeczy. Po pierwsze: kobieta będzie narażona na powtarzanie zabiegu zapłodnienia pozaustrojowego, który obciąża jednak jej zdrowie – taki zabieg to punkcja jajników w znieczuleniu ogólnym, stymulacja hormonalna itp. Ponieważ te procedury będą nieustannie powtarzane – z powodu niskiej skuteczności – odłożone w czasie będą też szanse na ciążę (...). Po drugie: wszystkie kobiety, które będzie na to stać, będą po prostu jeździły za granicę, bo nie będą chciały poddawać się procedurze, która jest kompletnie nieskuteczna albo bardzo mało skuteczna. Powtarzanie procedur to również koszty, których wiele par nie będzie w stanie udźwignąć. Kolejny punkt nowelizacji ustawy – zakaz zamrażania zarodków – jest dla lekarzy niepojęty. Wynika po prostu z ignorancji wnioskodawców, twierdzi dr Kozioł. – Mrożenie zarodków jest nieodłączną częścią procedury zapłodnienia pozaustrojowego (...). Zawsze, nawet przy zapłodnieniu jednej komórki, może się zdarzyć sytuacja, w której do transferu – czyli podania zarodka z powrotem do organizmu kobiety – w danym momencie nie może dojść. Bo normalnie jest tak, że pobiera się komórkę, zapładnia się ją i po maksimum pięciu dniach od punkcji trzeba podać ten zarodek do organizmu kobiety, żeby on miał szansę się zagnieździć i przeżyć. Ale czasem zdarzają się sytuacje losowe, jak chociażby choroba,