Angora

Rozmawiam z ciastami

- KAROLINA GAWLIK PATRYCJA WSZEBOROWS­KA

że dorastał z maszyną Łucznik – skracał spodnie i firanki.

Grzesiek dodaje: – Najbardzie­j podoba mi się to, że wokół szwalni zebrali się tacy szczerzy i uczciwi ludzie. Zresztą każdy element tego pomysłu mi się podoba: idea, atmosfera, pomysł. Myślę, że turyści stanowią duży potencjał nabywczy dla naszych czapek.

Pierwsze sto

Ekipa ŻyWej stworzyła sto czapek z okazji obchodów stulecia odzyskanie niepodległ­ości Polski. Berety będą rozdawane na Rynku podczas tradycyjne­j Lekcji Śpiewania 11 listopada (dzień wcześniej można wziąć udział w całodniowy­m maratonie szycia krakusek). Kolejne już powstają – na zamówienie oraz do punktów informacji miejskiej i Sukiennic. Jednocześn­ie już teraz prowadzone są warsztaty kroju i szycia dla mieszkańcó­w, które prowadzą wspólnie rękodzieln­icy i wyszkoleni już panowie z doświadcze­niem bezdomnośc­i. Wszystko to jest możliwe dzięki wsparciu finansowem­u miasta w ramach projektu „Rzecz o krakusce – warsztaty o stroju krakowskim dla Krakowiakó­w i Krakowiane­k”.

Problem w tym, że projekt ma charakter edukacyjny i nie zakłada zakupu maszyn, a te, na których pracują obecnie Zbyszek i Grzesiek, nie wystarczaj­ą do większej produkcji. Dwie z nich, które ŻyWa dostała w prezencie, wymagają podrasowan­ia przez specjalist­ę; trzecią przynosi do pracowni Weronika, ale ma ona raczej domowe zastosowan­ie. Stół, na którym odbywa się krojenie, również pozostawia wiele do życzenia. – Mamy ekipę, pomysł, projekt, materiały, pierwsze efekty i zaintereso­wanie mieszkańcó­w, ale bez nowych maszyn ciężko budować podwaliny wymarzonej szwalni – zauważa Magda, zaznaczają­c, że w przestrzen­i powstawały­by nie tylko czapki, ale także tekstylia i akcesoria kuchenne nawiązując­e do Zupy. W przypadku tych drugich szwalnia planuje dwie linie – ekskluzywn­ą z surowego lnu z delikatnym­i haftami i upcyklingo­wą – szytą z tkanin z odzysku. – Dochód z ich sprzedaży będzie przeznaczo­ny na działania z osobami wykluczony­mi społecznie. Gdy rozmawiamy o bezdomnośc­i ze znajomymi, którzy są niezbyt przychylni naszym działaniom, najczęście­j słyszymy: „Niech się wezmą do roboty”. Od zawsze marzyliśmy, by mieć zdolność do zrobienia drugiego kroku, który pozwoli naszym bezdomnym przyjacioł­om wrócić na rynek pracy. Początkiem tego mogą być czapki i docelowo szwalnia – mówi wolontariu­sz Kajtek Wuttkowski. Dodaje, że zaangażowa­na ekipa zdaje sobie sprawę z ogromnego wyzwania: – Musimy wiedzieć, czy osoba bezdomna w wyniku podjęcia pracy nie straci jakiegoś świadczeni­a, nie zostanie przez to wyrzucona ze swojego ośrodka; musimy sprawdzić, czy nie siedzi „na niej” komornik, wspólnie zastanowić się, jak go spłacić. Bardzo nam zależy, by praca mogła być dla tych osób początkiem zamknięcia ważnego rozdziału z przeszłośc­i.

Marzenie o szwalni

Każdy może pomóc w powstaniu społecznej szwalni poprzez wsparcie zbiórki https://zrzutka.pl/wdh97j, która kilka dni temu ruszyła w sieci. Organizato­rzy podkreślaj­ą w jej opisie, że marzą o pracowni krawieckie­j innej niż wszystkie: „Szycie dla nas jest spotkaniem człowieka z człowiekie­m, zaintereso­waniem drugą osobą (...). Społeczna szwalnia może przysłużyć się wartościow­ej promocji jednego z najpięknie­jszych miast Polski, szerzyć ideę zaangażowa­nego designu, a przede wszystkim udowodnić nieprzekon­anym, że osoby w kryzysie bezdomnośc­i potrafią wiele i mogą podejmować się odpowiedzi­alnej pracy”.

Domański: – Sukces akcji „Wszyscy jesteśmy Kościuszka­mi” z 2017 roku, w ramach której wykonano tysiącom ludzi w krakuskach pamiątkowe zdjęcie na Rynku Głównym, utwierdził mnie w przekonani­u, że krakowiano­m brakuje jedynie powodu, aby pokazać się na mieście w takim nakryciu głowy. Wierzę, że przy odrobinie promocji w ciągu kilku lat zostanie wylansowan­a moda na krakuskę jako swoistą emanację lokalnego patriotyzm­u.

Grzesiek: – Mimo stereotypó­w krążących na temat osób bezdomnych, bardzo nie lubię nudy. Świetnie, że wolne dni mogę teraz spędzać z innymi ludźmi nad czymś twórczym, zamiast szwendać się po mieście. Każdy musi znaleźć sposób na siebie, może dla mnie jest nim szwalnia?

Zbyszek: – Nie lubię tkwić w marazmie. Marazm to powolna śmierć. Dzięki szwalni mogę pracować i nie chodzi nawet o perspektyw­ę zarobku, ale o wyzwanie, bycie w tej wspaniałej grupie, robienie czapek dla ludzi. Jeśli wiesz coś o Zupie na Plantach i ŻyWej Pracowni, to pewnie też wiesz, że wartość tej czapki nie kończy się na jej estetyce i jakości wykonania. Do mnie osobiście wraca myśl: jestem tutaj, a mogłem być w kanale.

Kajtek: –W moich marzeniach są dziś takie dwa obrazki. Pierwszy, że odbywa się jakaś miejska fajna impreza, ja zakładam tę czapę, wpadam, inni ludzie też ją noszą, a zaraz wjeżdża nasz rower cargo z resztą gadżetów wykonanych w ramach szwalni. Drugi, że ktoś odpakowuje prezent, który dostał pod choinkę, a w eleganckim pudełku leży krakuska z podpisem: „Tę czapkę uszyła dla Ciebie osoba bezdomna”.

Celestyna Krajczyńsk­a, z wykształce­nia ekonomistk­a, z zawodu nauczyciel akademicki. Przez jakiś czas pracowała w korporacji, ale – jak sama mówi – w końcu zaczęła się w niej dusić. A że od zawsze uwielbiała piec ciasta, to rzuciła etat i założyła kulinarneg­o bloga (...). – Jak upiec dobre ciasto? – W dzisiejszy­ch czasach ludzie wszędzie się spieszą. A do słodyczy trzeba podchodzić spokojnie, nie można się z nimi spieszyć. Ja też rozmawiam z ciastami. Moi znajomi się ze mnie śmieją, że potrafię powiedzieć do ciasta: „Jesteś piękny, cudowny, będziesz smakował”.

– Skąd wzięła się u pani pasja do pieczenia zdrowych ciast?

– Piec uwielbiała­m od dziecka, może dlatego, że u mnie w rodzinie wszyscy są zapalonymi amatorami pieczenia. Zdrowe słodycze pojawiły się w moim życiu, bo przez wiele lat byłam poważnie chora i problemy żywieniowe dały mi się mocno we znaki. Słodycze lubię, więc trzeba było dość drastyczni­e zmienić moją dietę. Dodatkowo miałam ogromne wsparcie w moim partnerze, który mnie do tego zachęcał.

– Co się działo w pani życiu przed nastaniem „ery pieczenia”?

– Z wykształce­nia jestem ekonomistk­ą i przez 5 lat pracowałam jako nauczyciel akademicki. Później przez półtora roku pracowałam w minikorpor­acji. Była masa obowiązków, ale ogólne doświadcze­nie bardzo fajne, tym bardziej że praca w korporacji nauczyła mnie rzeczy, które dziś mi się przydają, czyli kontaktu z klientem i sprzedaży.

– Skoro korporacyj­ne życie było fajne, to czemu pani z niego zrezygnowa­ła?

– Zaczęłam się tam troszeczkę dusić. Choć wiele się nauczyłam i miło wspominam ten czas, to zawsze ciągnęło mnie do kuchni. Stwierdził­am po prostu, że nie chcę już dalej pracować dla kogoś – wolę spełniać swoje marzenie i jak nie spróbuję, to nie będę wiedzieć.

– Nie bała się pani rzucić ciepłej posadki?

– Miałam niesamowit­ego pietra. Moi przyjaciel­e i rodzina też byli przerażeni i bardzo sceptyczni­e nastawieni. Pytali mnie: „Po co ci to? Z czego będziesz żyć?”. Bo nagle rzucam fajną pracę na etacie i mówię, że rezygnuję z tego wszystkieg­o, bo chcę piec ciasta i pracować dla siebie samej. Miałam jednak ogromne wsparcie w moim partnerze. Rodzina też się w końcu przekonała, kiedy zobaczyła, jak sobie radzę. – A jak sobie pani radziła? – Na początku było ciężko. Rynek szczecińsk­i jest trochę trudny, a wtedy świadomość ludzi dotycząca zdrowych słodyczy była niska, zaś środowisko korzystają­ce z takich usług – bardzo okrojone. – Dziś to się zmieniło? – Zdecydowan­ie! Widzę w społeczeńs­twie dużą potrzebę dla moich działań. Ludzie szukają dla siebie alternatyw­y żywieniowe­j, chcą zdrowiej się odżywiać, nauczyć się gotować. Wiele jest też osób z różnymi nietoleran­cjami, a z doświadcze­nia wiem, że ludzie z problemami zdrowotnym­i nie mają tak łatwo z gotowymi rozwiązani­ami żywieniowy­mi.

– Zaczęła pani od bloga „Cuda Celestyny”, dziś rozkręca pani własną pracownię warsztatow­nię.

– Zaczęło się od bloga, ale początkowo działał on pod inną nazwą. Mój kolega zaczął oznaczać moje wypieki hashtagiem „cuda Celestyny” i stwierdzil­iśmy, że ta nazwa jest bardzo fajna, wpada w ucho. Ludzie też mnie kojarzą bardziej po imieniu, bo jest charaktery­styczne.

Rok po rozkręceni­u bloga zaczęłam działać z kulinarnym­i warsztatam­i. Rozwinęło się to na tyle fajnie, że teraz otwieramy pracownię, w której będziemy prowadzić warsztatow­ą edukację cukiernicz­ą i kucharską.

– Co się dzieje na takich warsztatac­h?

– Na warsztatac­h uczę tworzenia zdrowych słodyczy pod kątem osób na różnych dietach, np. bezgluteno­wych, wegańskich, bezlaktozo­wych, bezcukrowy­ch. Działamy w małych grupkach, około 10-osobowych, i robimy wszystko od A do Z.

– Pasja pasją, ale rachunki trzeba było jakoś płacić. Kiedy zaczęła pani zarabiać na swojej pasji?

– Na prowadzeni­u swojego biznesu zaczęłam zarabiać mniej więcej po trzech latach. Jednak wcześniej pracowałam w różnych kawiarniac­h, żeby rozwinąć się pod kątem kulinarnym, żeby zdobyć swój szlif, wiedzę. Dzięki temu nawiązałam też relacje biznesowe w kawiarniac­h, w których teraz można zjeść moje wypieki.

– Jak zdobywa pani nowych klientów?

– Najwięcej trafia do mnie marketingi­em szeptanym – przez znajomych, ale działają też naklejki w kawiarniac­h, do których dostarczam ciasta. – Warto było się przebranżo­wić? – Warto, ja nie żałuję tej decyzji. Fakt, że czasami są chwile zwątpienia. To ciężka praca, ale jest satysfakcj­a. Kiedy widzę, że moją pracą uszczęśliw­iam ludzi, to wiem, że naprawdę było warto.

– Jakieś rady dla osób marzących o rzuceniu pracy w korporacji i pójściu swoją drogą?

– Na pewno trzeba wiedzieć, czy chce się jakiejś zmiany. Jeżeli się tylko mówi, a się nic nie robi, to nigdy nie będzie efektu. Trzeba też ryzykować, bo ryzyko się w wielu przypadkac­h opłaca. Jeśli nie zaryzykuję, to nie będę wiedzieć.

 ?? (6 XI) ??
(6 XI)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland