„Red Dead Redemption 2”
Trudno w to uwierzyć, ale w ponadstuletniej historii Dzikiego Zachodu doszło jedynie do 12 napadów na bank. Popkulturowych mitów o jednej z najciekawszych epok USA jest dużo więcej, ale nie burzy ich najbardziej oczekiwana gra tego roku. „Red Dead Redemption 2” to westernowa kwintesencja gatunku. Dzieło wybitne, ale nie bez wad. Studio Rockstar Games, znane z serii Grand Theft Auto, tworzyło tę monumentalną produkcję od początku obecnej dekady. I to widać. Wcielamy się w rolę Arthura Morgana, jednego z członków bandy Dutcha van der Linde, która ucieka przez zaśnieżone góry po nieudanym napadzie. Historia, mimo iż dosyć przewidywalna, nie jest pozbawiona nieoczekiwanych zwrotów akcji, czasem wykraczających poza gatunkowy schemat. Główna oś fabularna kręci się wokół Arthura i Dutcha, jednak nie brakuje innych, równie barwnych postaci. Rockstar ponownie stworzył bohaterów z krwi i kości, a nie z kartonu, jak to bywa w przypadku gier wideo. Oprawa zachwyca. Złośliwi twierdzą, że to „gra landszaftowa”, bo faktycznie przez większość czasu oglądamy krajobrazy (czasem lekko kiczowate), ale to przecież produkcja o kowbojach, taka powinna być. Szokuje liczba detali, linii dialogowych, możliwości rozgrywki. Skala tego tytułu jest niesamowita. Należy też wspomnieć o doskonałej, czasem wyjątkowo wzruszającej muzyce. „RDR2” warto jednak sobie dawkować. Zbyt długie sesje mogą skutkować znużeniem. Szybkie podróże są ograniczone, a mapa gry ogromna. W efekcie spędzamy mnóstwo czasu w siodle, ale znowu – przecież o to chodziło. Trudno jednak wybronić fatalny, nieczytelny i nieintuicyjny interfejs oraz przestarzały model strzelania. Odnosi się wrażenie, że Rockstar zupełnie zignorował współczesne trendy, oferując jedynie modyfikację swoich poprzednich rozwiązań. Może to wynikać z bardzo długiego procesu produkcji. Jednak te wady to tylko rysy na wspaniałym doświadczeniu, jakim jest obcowanie z „Red Dead Redemption 2”. Szczerze polecam.
Rockstar Games