Gra się zakończy w marcu
O brexicie mówi prof. Edward Truch z Uniwersytetu Lancaster.
– Po pokerowym zagraniu premiera Camerona i referendum, które miało być politycznym bluffem, Zjednoczone Królestwo po 40 latach opuszcza Unię Europejską. Jakie jest dziś, pół roku przed formalnym rozwodem, samopoczucie Brytyjczyków?
– Decyzja o opuszczeniu Unii po długim przyzwoitym pożyciu zamieszała w brytyjskim społeczeństwie jak rzadko co w dziejach. Odnowione podziały sprawiły, że każda grupa społeczna odczuwa obecny czas inaczej. Zmienił się krajobraz polityczny, partie centrowe straciły na znaczeniu i zmieniło się znaczenie prawicy i lewicy – te pojęcia się zatarły. – Zbudziły się nacjonalizmy... – Tak, brexit zbudził tego ducha, a ludzie zaczęli się wyraźniej identyfikować z regionami, w których od wieków żyją. Walijczycy podnoszą kwestię własnej tożsamości, Anglicy – często myleni z Brytyjczykami – też, a Szkoci są niemal zdeterminowani, by ponownie zawalczyć o niepodległość. Niechcianym efektem brexitu może się zatem stać rozpad Zjednoczonego Królestwa...
– Wyniki referendum nie przekładają się na politykę, bo podziały społeczne biegną nie wzdłuż, ale w poprzek partii i ideologii.
– Wyrazem społecznej konfuzji jest domaganie się powtórki referendum, raczej plebiscytu. Odbyła się niedawno 700-tysięczna manifestacja w Londynie przeciw brexitowi, ale z drugiej strony rośnie też determinacja, by uwolnić się od Unii za każdą cenę... – Co wynikło z tej demonstracji? – Wielkie zero, rząd nie zareagował na to. Wykształcił się jednak społeczny ruch, który oprotestowuje wyniki referendum, twierdząc, że ludzie nie rozumieją rozwodu Brytanii z Unią. Ale nie ma szans na powtórkę referendum, choć ciągle mamy możliwość, że parlament odrzuci decyzję o rozwodzie. Powstał ruch obywatelski People’s Vote, mówiący, że w tak ważnej sprawie powinien odbyć się nowy plebiscyt.
– Wizja hard brexitu, czy – jak mówią politycy – no deal Brexit, a więc brutalnego oderwania się od Unii bez umawiania się co do szczegółów rozwodu, ma żarliwych zwolenników, ale ci chyba nie skalkulowali kosztów takiego rozwiązania.
– Bo te koszty są nie do policzenia. Przynajmniej dziś. Nie do ogarnięcia zdają się problemy granicy z Unią Europej-
ską, przez którą odbywa się ruch osób, towarów i usług. Nikt nie wie, jak to rozwiązać. Rozwód z Unią bez umowy jak funkcjonować oznacza, że 30 marca przyszłego roku umowy obowiązujące w Unii przestają działać, a zaczynają obowiązywać standardy World Trade Organization, w wielu aspektach niekorzystne. Negocjowanie nowych ustaw zajmie lata.
– Nie mniej kłopotliwy dotyczy przyszłej granicy Unii Europejskiej i Irlan-
dii Północnej. Pomysły przypominają rozważania, jak zjeść jabłko, a mimo to je zachować...
– Obowiązuje dziś po krwawych latach irlandzkiego terroru ustawa Good Friday Agreement, pochodząca z 1998, sankcjonująca delikatny układ sił o obu państwach na jednej wyspie. Tak ustanowiona 500-kilometrowa granica północno-irlandzka, mająca ponad 270 przejść, biegnąca niekiedy przez podwórza i domostwa, była do przyjęcia wyłącznie dlatego, że Wielka Brytania i Republika Irlandii były członkami Unii. Co się stanie teraz? Podziały religijne w Belfaście wcale nie osłabły, wystarczy pretekst, by piekło otworzyło się na nowo. Zarzewie nadchodzącego konfliktu jest dostrzegalne...
– Irlandczycy mają pomysł, ale wątpliwe, czy ich sąsiedzi z Północy się na to zgodzą.
– Tak, to pomysł wpisany do umowy Wielkiej Brytanii z Unią, że można by zachować w Irlandii graniczne status quo poprzez pozostawienie Irlandii Północnej w Unii Celnej. Ale politycy z Belfastu, z Democratic Unionists Party, wołają, że to odarcie ich państwa z suwerenności, gdyż pozostanie w Unii Celnej to podporządkowanie się unijnej jurysdykcji.
– To symptom słabości rządu Theresy May, ale pani premier nie ma chyba wyjścia, bo ta dziesiątka posłów (na 650 w Westminsterze)
to języczek u wagi jej politycznego istnienia.
– Przed tygodniem miało się odbyć głosowanie nad budżetem państwa, ale premier wolała uniknąć ryzyka i zamknęła usta irlandzkim parlamentarzystom z partii DUP kwotą dwóch miliardów funtów przeznaczonych dla Irlandii Północnej, więc budżet przyjęto bez głosowania.
– U nas także nazywa się to polityczną korupcją...
– Granica unijna nie jest tylko kwestią polityczną. Jeśli wygrają zwolennicy no deal Brexit, to na brytyjskich przejściach zaczną się tworzyć najdłuższe samochodowe korki świata. Tylko na przejściu granicznym Dover-Calais przejeżdża w roku dwa miliony ciężarówek. Już dziś żartuje się, że trzeba będzie zamknąć autostradę M2, żeby zrobić parking dla oczekujących na odprawę samochodów, a minister Dominic Raab, odpowiedzialny za negocjacje z Unią, wyraził zdziwienie, że aż tyle ciężarówek przejeżdża przez Dover.
– Dotykamy w tym miejscu kolejnej, newralgicznej kwestii. Ta sytuacja oznacza krach nowoczesnej gospodarki, opartej na zasadzie just in time, czyli precyzyjnym łańcuchu dostaw towarów, niekiedy kilkakrotnie przekraczających granice.
– To trudno sobie wyobrazić. Przerwanie łańcucha dostaw to krach globalny. Katastrofa. Nowoczesna produkcja to setki specjalistycznych, kooperujących firm, małych i dużych, w różnych krajach. Na przykład konsorcjum Airbus, wymyślone pod koniec lat 60. przez Brytyjczyków, Francuzów i Niemców. Dziś Airbus ma spółki w Ameryce i Azji, ale najważniejsze zakłady produkujące najważniejsze części do modeli tego samolotu znajdują się w Tuluzie, Hamburgu i Bristolu. Aby dotarły do etapu końcowego montażu, niekiedy muszą kilkakrotnie podlegać różnym procesom produkcyjnym,
zatem w praktyce muszą krążyć między zakładami, czyli między państwami. Nie do wyobrażenia jest zachowanie płynności produkcji, bo byle problem na granicy brytyjskiej w Dover sprawi, że towar nie dotrze do Hamburga na czas i precyzyjna logistyka runie.
– To wymierne straty finansowe, bo zasada just in time pozwala zrezygnować z magazynów i tworzenia kosztownych zapasów.
– A dodam choćby problem kontroli ruchu lotniczego, dziś zintegrowanego w Europie, który po brexicie przestanie kontrolować brytyjską przestrzeń powietrzną. Trzeba będzie odtworzyć własny Air Traffic Control, ale jak słyszymy, rząd ma trzysta planów wyjścia z takich opresji. – To będzie was słono kosztować... – No właśnie, i tu wychodzi, że decyzja o opuszczeniu Unii tylko pozornie była decyzją polityczną. Dziś, pół roku przed 30 marca, kiedy gra będzie skończona, widać, że brexit to problem przede wszystkim gospodarczy. Wzbudził się lęk o miejsca pracy, ale i o poziom życia, który może zmienić się na gorsze. Narasta lęk przed inflacją, bo funt traci na wartości już od chwili ogłoszenia wyników referendum. Oprócz tego odczuwany jest strach przed wyjazdem z Wielkiej Brytanii znaczącej liczby fachowców, głównie ludzi z Europy Wschodniej, bez których brytyjskie rolnictwo, branża hotelowa, gastronomiczna czy służba zdrowia mogą wejść w stan krytyczny z powodu braku rąk do pracy.
– Niedawno w Chequers, podlondyńskiej rezydencji premiera, odbyło się spotkanie ministrów, a w tym tygodniu kolejne spotkanie członków gabinetu Theresy May, zakończone mało przekonującym wybuchem entuzjazmu pani premier, że wreszcie została przygotowana umowa z Unią... Jednak przeczą temu nie tylko nastroje Brytyjczyków, ale i fakty. Po ogłoszeniu, że jest umowa, do dymisji podał się wspomniany wyżej Dominic Raab, odpowiedzialny za negocjacje z Brukselą...
– A po nim, w akcie protestu, złożyło rezygnacje kilku następnych ministrów. Łącznie jest już bez zajęcia 14 ministrów rządu pani May. Sądzę, że także zwykli Brytyjczycy są oszołomieni biegiem wypadków. Widzą w ręku premier May plik 600 stron porozumienia, słyszą zapewnienia, że zachowana zostaje suwerenność państwa, szczelne granice i nadrzędne pozostaje prawo Brytanii. Ale nikt nie zna jeszcze szczegółów, a wiadomo, co tam tkwi...