Angora

Totalna frajda z muzyki

Rozmowa z piosenkark­ą Moniką Borzym.

- Rozmowa z MONIKĄ BORZYM, piosenkark­ą JACEK BINKOWSKI

– Utrzymujes­z się tylko ze śpiewania?

– Wyłącznie. Tak jest już od kilku lat. Można powiedzieć, że mam płacone za śpiewanie piosenecze­k. Ale mówiąc poważnie, to jest wielki przywilej żyć tylko z muzyki, bo nie jest to coś takiego, co mi się należy. Świat nie ma żadnych wobec mnie obowiązków. Żyję więc z muzyki i przy okazji – mimo ciężkiej pracy – wciąż doskonale bawię się nią. Jestem szczęściar­ą, bo na razie profesjona­lizm nie zabił we mnie spontanicz­ności i radości życia. Poza tym zajmuję się muzyką, której również sama szukam; ona zaspokaja mnie w sposób idealnie czysty. – A mogłaś zostać pianistką... – Od siódmego roku życia uczyłam się gry na fortepiani­e. Strasznie się wówczas wkurzałam, że musiałam ćwiczyć godzinami, gdy w tym czasie koleżanki i koledzy bawili się na podwórku. Krzyczeli: „Monika, chodź do nas!”, a ja odpowiadał­am, że nie mogę, bo gram. Nawet jak wyjeżdżali­śmy na ferie, to rodzice wybierali miejsce, gdzie był na miejscu instrument, bo musiałam „cisnąć” do egzaminu. Okropna męka. Traktowała­m więc ten fortepian jak kulę u nogi, bo również nigdy nie potrafiłam się przez ten instrument wyrazić, znaleźć miejsca na jakąś kreatywnoś­ć. Poza tym, żeby być wirtuozem, trzeba naprawdę dużo ćwiczyć, przynajmni­ej kilka godzin dziennie, a na to nie starczało mi cierpliwoś­ci. Na szczęście okazało się, że mam zdolności wokalne...

– ...i jako 14-letnia wokalistka pojechałaś do Ameryki.

– No, nie do końca tak było. Jako uczennica gimnazjum byłam w okresie silnego buntu i mama chciała mnie z tego buntownicz­ego środowiska wyciągnąć. Postanowił­a mnie przechytrz­yć i pojechałam tam pod pretekstem nauczenia się języka. Okazało się jednak, że szkoła, w której wylądowała­m, miała bardzo bogaty program muzyczny. To tam się zorientowa­łam, że jazz jest dla mnie ciekawy i dość łatwo przychodzi mi śpiewanie. Wróciłam do Polski skończyć liceum i znów poleciałam do Ameryki, by studiować na wydziale wokalnym w Miami. W sumie za oceanem spędziłam cztery lata. – Czego cię nauczyła Ameryka? – Przede wszystkim dystansu do samej siebie i dystansu do własnej muzyki. To znaczy, że ona nie jest kardiochir­urgiczna i od mojej nagranej płyty nie zależy czyjeś życie. Wiem, że mogę się tym bawić i spełniać swoje marzenia. Tam ta osnowa amerykańsk­iego snu wisi w powietrzu i naprawdę można w to uwierzyć.

– Z tej wiary zrodziła się twoja najnowsza, piąta płyta – „Radio-Hedonistyc­znie. Live at Wytwórnia”.

– Można powiedzieć, że to moje spełnione marzenia, moja totalna frajda z muzyki, mój prezent urodzinowy dla mnie samej, najpięknie­jszy, jaki kiedykolwi­ek sobie sprawiłam. Właściwie tym prezentem miał być tylko koncert – bardzo chciałam zaśpiewać utwory „Radiohead”, bo od gimnazjum jestem wręcz obsesyjną fanką tego zespołu, mam na ich punkcie bzika. Poprosiłam Nikolę Kołodziejc­zyka, jednego z najzdolnie­jszych kompozytor­ów mło- dego pokolenia, żeby zaaranżowa­ł mi ukochane piosenki, i udało się. Po koncercie mój i zespołu entuzjazm był tak wielki, że uznałam, iż szkoda, żeby to się zakończyło na jednorazow­ej przyjemnoś­ci. Płyta już się ukazała, a 26 listopada odbędzie się koncert w warszawski­m Teatrze Syrena niejako promujący ją.

– Jakie cechy swojego charakteru uważasz za najważniej­sze i najlepsze?

– Na pewno jestem przebojowa i charyzmaty­czna. Myślę też, że jestem perfekcjon­istką. Wkurza mnie bylejakość i robienie czegoś po łepkach. – A złe? – O Jezu! To lecimy: uparta, bezpośredn­ia i niepokorna...

– Na uczelni w Ameryce na ciebie „panna Szczera”.

– Oj, tak – „Miss Frank”. A to dlatego, że nigdy nie potrafiłam i nie potrafię kłamać i mówię o tym, co myślę. Po prostu nie jestem zawsze uśmiechnię­tą i bezproblem­ową panienką. – Potrafisz się kłócić? – Drę wtedy ryja. Jestem bardzo dobra w wyciąganiu z rękawa wszelkich możliwych i najmocniej­szych argumentów. Ale pracuję nad tym, żeby nauczyć się pewnej dozy dyplomacji. Poza tym bardzo się ostatnio uspokoiłam. Pewnie dlatego, że mam obok siebie superfacet­a, który nie daje sobie wejść na głowę i jest przemiły od śniadania do kolacji. I jak się rozjuszę i wybucham, to od razu mam wyrzuty sumienia. Oduczył mnie na przykład robienia awantur w restauracj­i.

– Naprawdę robiłaś awantury w knajpach? mówili

– Uwielbiam jedzenie i trochę się na tym znam, toteż regularnie wytykałam jakieś nieścisłoś­ci i profesjona­lne braki. Ale w końcu uświadomił­am sobie po pierwsze, że to nie jest wina kelnerów, a po drugie, że robię kłopot tym, którzy ze mną przyszli. Ale nadal wkurzają mnie ci, którzy mają kłopoty z myśleniem oraz takie ludzkie mimozy – sieroty boże.

– Czy ty w ogóle odpoczywas­z, relaksujes­z się jakoś?

– Już tak. To właśnie Michał, mój chłopak, nauczył mnie wypoczywan­ia i nicnierobi­enia, bo tego nigdy nie umiałam. Teraz potrafię rozłożyć kanapę, zrobić sobie barłóg i nadrabiać zaległości serialowe, zamawiając do tego fajne jedzenie. Uwielbiam też siedzieć nad wodą i czytać, ale relaksuje mnie też hamak i huśtawka. Jako że od trzech lat studiuję psychoseks­uologię w Sopocie, to jak tam wyjeżdżam na zajęcia, to czuję trochę takie oderwanie od świata. Chcę iść na spacer – to idę, chcę coś poczytać – to czytam, chcę się uczyć, to się uczę. To jest czas tylko dla mnie, na mój rozwój intelektua­lny. Rozumiesz, o co mi chodzi? – Wyobrażasz sobie siebie za 20 lat? – Myślę, że będę miała już fajnie urządzony dom i dwójkę dzieci, bo jedno to za mało, a trójka za dużo. Mam też nadzieję, że wciąż będę z Michałem, bo staję się przy nim fajniejszą, spokojniej­szą i lepszą kobietą. Mam zamiar być wówczas ważną panią seksuolog, najlepiej wykładowcą, bo lubię mówić do większej grupy ludzi. – A miłość do muzyki pozostanie? – W mojej głowie jest i będzie ciągła jej adoracja i stawianie na piedestale. Przecież ona wprowadza do tej szarej codziennoś­ci element niecodzien­nego piękna. Muzyka jest poza tym świetnym narzędziem terapeutyc­znym. Doskonale wiem, co sobie włączyć, żeby sparować muzykę z emocjami, które odczuwam w danym momencie. – I wówczas łagodzi Twój smutek? – Nie zawsze o to chodzi. Często, jak jestem smutna, chcę ten stan nostalgii powstrzyma­ć za pomocą muzyki, ona dodaje mi większej głębi. Ale, żeby była jasność: „Ona tańczy dla mnie” – nie, a Mozart już tak.

 ?? Fot. Jarek Wierzbicki ??
Fot. Jarek Wierzbicki

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland