Śmierć głośna, śmierć cicha (97)
Streszczenie odcinka 96. Nadinspektor Eugeniusz Poreda zarządził ewakuację. W Łodzi zostanie jedynie kilkunastu policjantów pod komendą Michała Burskiego. Broń i dokumenty zostaną wywiezione, akta zniszczone. – Gdyby Badek wydostał się ze szpitala, zastrzel go. To nasz obowiązek wobec miasta – usłyszał Michał ostatnie polecenie Poredy... Krystel Frieschke zaprosiła Sonię Millar na obiad. Przygotowała miejsce na balkonie, z którego będą mogły obserwować zwycięski przemarsz żołnierzy niemieckich ulicą Piotrkowską.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– – Coś najpiękniejszego, co mogę ci ofiarować. Od Heiniego właśnie dowiedziałam się, że dzisiaj pod naszym balkonem przemaszeruje zwycięska armia niemiecka – Krystel wyjrzała na ulicę. – Tłumy już się gromadzą...
Jeżeli Sonia lubiła powtarzać, że mało co może ją zaskoczyć, to teraz musiała przyznać się do porażki. Miałaby patrzeć na coś, co według niej było hańbą jej narodu?
– Babciu, mamo, są! – krzyknęła Krystel i szeroko otworzyła drzwi balkonowe. Do pokoju wdarł się hałas ulicy. Radosne krzyki i szum motorów. Kobiety wybiegły na balkon.
– Oto moja niespodzianka! – Krystel pociągnęła Sonię w stronę balkonu.
Na przeciwległym chodniku zobaczyła tłum odświętnie ubranych ludzi. Mężczyźni w białych koszulach, pod krawatami, wysoko podnosili ramiona. Kobiety piszczały i rzucały kwiaty. Cała adoracja tłumów stojących na ulicy skierowana była do sunących po jezdni wojskowych, którzy jechali w lekkich, odkrytych samochodach i uśmiechali się do kobiet i dzieci. Jak okiem sięgnąć, nie było na całej ulicy nikogo, kto by nie krzyczał i nie wyciągał przed siebie ręki. Sonia zrozumiała, że na balkonie, a może i na całej Piotrkowskiej tylko ona nie pozdrawia zbrojnych oddziałów. Babcia jej koleżanki podnosiła dłoń najwyżej, a nawet krzyczała Sieg Heil...
Naprzeciwko, przy kamienicy należącej do Rappaportów, ustawiono prowizoryczne stoisko. Tęgi mężczyzna w opiętym garniturze nalewał wodę z syfonu, a dwie dziewczynki wybiegały ze szklankami na jezdnię i wtykały je żołnierzom.
– Jacy czyści ci żołnierze, zupełnie niezmęczeni... Widzisz, Soniu, tego szykownego pana? – pani Frieschke wskazywała na specjalistę od syfonu. – To Heini, narzeczony Krystel. Prawda, że zręczny?
– Niezwykle – odpowiedziała Sonia i z całej siły przytrzymała się barierki balkonu. Napadnięta przez Badka do końca zachowała zimną krew, teraz czuła, że za chwilę zemdleje.
*** Jadwiga Frost doczekała się wreszcie tego, co Jan obiecywał jej od dwóch lat. „Pamiętaj, Jadwigo, do naszego domu zawitają prawdziwi niemieccy generałowie. I nazwę cię przy nich Hedwig, i tak już będziesz miała na imię do końca życia”. Wojna nie była jeszcze skończona, jeszcze żałośnie piszczała Warszawa, ktoś tam bronił Wybrzeża, a w ich skromnych progach już stali zwycięzcy. Przyjęła ich obiadem z niemiecką gościnnością. Niech Polacy nie marudzą o swojej, bo niemiecka to przede wszystkim pożywna strawa i dobra rozmowa, a bekanie to przecież nie reguła. Wiedziała od męża, że generał Bruno Schröder jest Bawarczykiem, więc przygotowała Krustenbraten, przedtem wypytując o przepis trzy kobiety, które przybyły do Łodzi z Bawarii. I co? Opłaciło się!
– Liebe Frau Frost, ta pieczeń to wzór. Mówiło się u nas na wsi, że pukając widelcem o chrupiącą skórkę, słyszy się pukanie niemieckiego listonosza. Usłyszałem je w pani domu. A knedle? Dla nich warto było podbić Polskę i kazać się uczyć Polakom... – Robienia knedli? – spytała zadowolona. Wybuch śmiechu, jaki nastąpił przy stole, przypomniał jej wystrzały z kalichlorku, którymi Polacy przed kościołami straszyli dziewczyny.
– Ha, jakże ma pan dowcipną Frau. Uczyć Polaków robienia knedli, bo do niczego innego się nie nadają... – najgłośniej zaśmiewał się Schröder, który rozpiął mundur, uprzednio prosząc ją o pozwolenie.
– Jeśli pani pozwoli, przy najbliższym spotkaniu powtórzę jej słowa Führerowi. Na pewno go tym rozbawię. Knedle... To mogła wymyślić tylko inteligentna kobieta.
Słowa te wypowiedział szczupły, szpakowaty mężczyzna w eleganckim garniturze. Zauważyła, że brak lewej dłoni ukrywał pod czarną rękawiczką. Johann zdążył jej powiedzieć, że Herr Winitzky jest ważniejszy od trzech generałów.
Po obiedzie zostawiła mężczyzn w salonie przy cygarach i koniaku. Wszyscy wstali, kiedy wychodziła. Jej Johann miał rację, wreszcie czuła się w Łodzi królową. Poszła od razu do kuchni, bo nowa służąca nie sprawiała wrażenia rozgarniętej i mogła przy zmywaniu marnować wodę bez potrzeby.
– Pan ma w domu skarb, nie żonę, drogi panie Frost. I bardzo się cieszę, że wreszcie pana poznałem. Tyle dobrego o panu słyszałem. Czy mogę prosić o dolanie koniaku? Dopiero teraz odczuwam zmęczenie po tej defiladzie.
– Zapewniam, Herr Frost, że to ja zamęczałem generała opowieściami, jacy to dzielni Niemcy czekają na nas w Łodzi – Winitzky wypuszczał z ust zgrabne kółka dymu.
– Dziękuję panom za te uprzejme słowa. Odpowiem na nie krótko. Czekaliśmy tu na was z utęsknieniem. Wiedziałem, że godzina sprawiedliwości dziejowej nadejdzie.
– Najważniejsze, że nie czekaliście z założonymi rękami. Nie jest jeszcze postanowione w Berlinie, czy Łódź będzie częścią wielkich Niemiec, czy też znajdzie się w utworzonej na wschodzie guberni. Jakkolwiek będzie, chcę, aby pan wiedział, że za swoje zasługi obejmie pan w mieście stanowisko zastępcy szefa policji. – To nie za mało dla naszego bohatera czynów bezgłośnych? – generał dał do zrozumienia, że sam ofiarowałby więcej.
– Drogi generale, wie pan wszystko o wojennej myśli Clausewitza, jednak strategia czynów bezgłośnych, jak pan to pięknie ujął, jest strategią delikatniejszą. Przed Herr Frostem stanowiska na większą skalę niż to miasto. Po prostu Führer stwierdził, że znajomość środowiska pozwoli Frostowi szybko wyeliminować niepożądane elementy ludzkie.
– To Führer wie o mnie? – Frost aż wstał z fotela.
– Czy wie? Führer twierdzi, że tacy jak pan są solą niemczyzny. Nam w swoim kraju łatwo być Niemcami. Wam, w puszczach czy na stepach Azji, trudniej nosić dumnie głowy. Na takich jak pan spoczywał wielki ciężar.
– Jak moja Hedwig dowie się o tym, może chcieć zaśpiewać „Odę do radości”. – Szanowna małżonka musi mieć dobry słuch. – W każdym razie mam obowiązek się nim zachwycać – powiedział Frost i zamrugał okiem. Raz jednym, raz drugim. – Moja żonusia też lubi śpiewać, ale słuchu za grosz – Schröder zamyślił się. Zapadła cisza, jednak Winitzky nie dał jej długo trwać. – Od Beethovena przejdźmy do spraw zwyczajnych. Czy wybrał pan już miejsce na siedzibę Gestapo?
– Pisałem nawet w tej sprawie do Berlina. Nie dostałem odpowiedzi, bo Niemcy akurat stanęły do boju. Mam coś wyjątkowego, co najlepiej zaświadcza, że los nam sprzyja na każdym polu. – Jakieś szczegóły? – Dopiero co wybudowane gimnazjum żydowskie. Pierwsi uczniowie mieli wstąpić w te mury we wrześniu. Nowoczesne, ze wszystkimi udogodnieniami technicznymi, jakie można sobie wymarzyć. Takich domów nie ma w Łodzi dużo. Aleja Anstadta, którą łatwo zamknąć z dwóch stron. Ideał dla wzorowego domu Gestapo. – Kim był Anstadt? Nie Żyd czasem? – Sprawdziłem. Dobry Niemiec, z Saksonii. – A co z architektem? – Żyd, niestety, ale przecież gdzieś oddał nam swoje zdolności. – Zdolności w niczym go nie rozgrzeszają. Trzeba usunąć, aby pracownicy Gestapo nie czuli presji żydowskiego talentu. – Oczywiście, zostanie dodany do mojej listy. – A kiedy pan zajmie się policją w tym mieście, proszę dopilnować, aby nigdy nie wypłynęła sprawa zlikwidowanego przez was Zdunka. Opinia świata o nas, Niemcach, musi być kryształowa. Morderca kobiet, któremu pan przypisał ten czyn, ma być zastrzelony w więzieniu.
– Panowie, czy aby nie przesadzacie? To przyjęcie na cześć wojska, czyli moją, a wy tu tylko o swojej pracy.