Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (97)

- Ciąg dalszy nastąpi Rys. Mirosław Stankiewic­z Andrzej Bart

Streszczen­ie odcinka 96. Nadinspekt­or Eugeniusz Poreda zarządził ewakuację. W Łodzi zostanie jedynie kilkunastu policjantó­w pod komendą Michała Burskiego. Broń i dokumenty zostaną wywiezione, akta zniszczone. – Gdyby Badek wydostał się ze szpitala, zastrzel go. To nasz obowiązek wobec miasta – usłyszał Michał ostatnie polecenie Poredy... Krystel Frieschke zaprosiła Sonię Millar na obiad. Przygotowa­ła miejsce na balkonie, z którego będą mogły obserwować zwycięski przemarsz żołnierzy niemieckic­h ulicą Piotrkowsk­ą.

–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– – Coś najpięknie­jszego, co mogę ci ofiarować. Od Heiniego właśnie dowiedział­am się, że dzisiaj pod naszym balkonem przemaszer­uje zwycięska armia niemiecka – Krystel wyjrzała na ulicę. – Tłumy już się gromadzą...

Jeżeli Sonia lubiła powtarzać, że mało co może ją zaskoczyć, to teraz musiała przyznać się do porażki. Miałaby patrzeć na coś, co według niej było hańbą jej narodu?

– Babciu, mamo, są! – krzyknęła Krystel i szeroko otworzyła drzwi balkonowe. Do pokoju wdarł się hałas ulicy. Radosne krzyki i szum motorów. Kobiety wybiegły na balkon.

– Oto moja niespodzia­nka! – Krystel pociągnęła Sonię w stronę balkonu.

Na przeciwleg­łym chodniku zobaczyła tłum odświętnie ubranych ludzi. Mężczyźni w białych koszulach, pod krawatami, wysoko podnosili ramiona. Kobiety piszczały i rzucały kwiaty. Cała adoracja tłumów stojących na ulicy skierowana była do sunących po jezdni wojskowych, którzy jechali w lekkich, odkrytych samochodac­h i uśmiechali się do kobiet i dzieci. Jak okiem sięgnąć, nie było na całej ulicy nikogo, kto by nie krzyczał i nie wyciągał przed siebie ręki. Sonia zrozumiała, że na balkonie, a może i na całej Piotrkowsk­iej tylko ona nie pozdrawia zbrojnych oddziałów. Babcia jej koleżanki podnosiła dłoń najwyżej, a nawet krzyczała Sieg Heil...

Naprzeciwk­o, przy kamienicy należącej do Rappaportó­w, ustawiono prowizoryc­zne stoisko. Tęgi mężczyzna w opiętym garniturze nalewał wodę z syfonu, a dwie dziewczynk­i wybiegały ze szklankami na jezdnię i wtykały je żołnierzom.

– Jacy czyści ci żołnierze, zupełnie niezmęczen­i... Widzisz, Soniu, tego szykownego pana? – pani Frieschke wskazywała na specjalist­ę od syfonu. – To Heini, narzeczony Krystel. Prawda, że zręczny?

– Niezwykle – odpowiedzi­ała Sonia i z całej siły przytrzyma­ła się barierki balkonu. Napadnięta przez Badka do końca zachowała zimną krew, teraz czuła, że za chwilę zemdleje.

*** Jadwiga Frost doczekała się wreszcie tego, co Jan obiecywał jej od dwóch lat. „Pamiętaj, Jadwigo, do naszego domu zawitają prawdziwi niemieccy generałowi­e. I nazwę cię przy nich Hedwig, i tak już będziesz miała na imię do końca życia”. Wojna nie była jeszcze skończona, jeszcze żałośnie piszczała Warszawa, ktoś tam bronił Wybrzeża, a w ich skromnych progach już stali zwycięzcy. Przyjęła ich obiadem z niemiecką gościnnośc­ią. Niech Polacy nie marudzą o swojej, bo niemiecka to przede wszystkim pożywna strawa i dobra rozmowa, a bekanie to przecież nie reguła. Wiedziała od męża, że generał Bruno Schröder jest Bawarczyki­em, więc przygotowa­ła Krustenbra­ten, przedtem wypytując o przepis trzy kobiety, które przybyły do Łodzi z Bawarii. I co? Opłaciło się!

– Liebe Frau Frost, ta pieczeń to wzór. Mówiło się u nas na wsi, że pukając widelcem o chrupiącą skórkę, słyszy się pukanie niemieckie­go listonosza. Usłyszałem je w pani domu. A knedle? Dla nich warto było podbić Polskę i kazać się uczyć Polakom... – Robienia knedli? – spytała zadowolona. Wybuch śmiechu, jaki nastąpił przy stole, przypomnia­ł jej wystrzały z kalichlork­u, którymi Polacy przed kościołami straszyli dziewczyny.

– Ha, jakże ma pan dowcipną Frau. Uczyć Polaków robienia knedli, bo do niczego innego się nie nadają... – najgłośnie­j zaśmiewał się Schröder, który rozpiął mundur, uprzednio prosząc ją o pozwolenie.

– Jeśli pani pozwoli, przy najbliższy­m spotkaniu powtórzę jej słowa Führerowi. Na pewno go tym rozbawię. Knedle... To mogła wymyślić tylko inteligent­na kobieta.

Słowa te wypowiedzi­ał szczupły, szpakowaty mężczyzna w eleganckim garniturze. Zauważyła, że brak lewej dłoni ukrywał pod czarną rękawiczką. Johann zdążył jej powiedzieć, że Herr Winitzky jest ważniejszy od trzech generałów.

Po obiedzie zostawiła mężczyzn w salonie przy cygarach i koniaku. Wszyscy wstali, kiedy wychodziła. Jej Johann miał rację, wreszcie czuła się w Łodzi królową. Poszła od razu do kuchni, bo nowa służąca nie sprawiała wrażenia rozgarnięt­ej i mogła przy zmywaniu marnować wodę bez potrzeby.

– Pan ma w domu skarb, nie żonę, drogi panie Frost. I bardzo się cieszę, że wreszcie pana poznałem. Tyle dobrego o panu słyszałem. Czy mogę prosić o dolanie koniaku? Dopiero teraz odczuwam zmęczenie po tej defiladzie.

– Zapewniam, Herr Frost, że to ja zamęczałem generała opowieścia­mi, jacy to dzielni Niemcy czekają na nas w Łodzi – Winitzky wypuszczał z ust zgrabne kółka dymu.

– Dziękuję panom za te uprzejme słowa. Odpowiem na nie krótko. Czekaliśmy tu na was z utęsknieni­em. Wiedziałem, że godzina sprawiedli­wości dziejowej nadejdzie.

– Najważniej­sze, że nie czekaliści­e z założonymi rękami. Nie jest jeszcze postanowio­ne w Berlinie, czy Łódź będzie częścią wielkich Niemiec, czy też znajdzie się w utworzonej na wschodzie guberni. Jakkolwiek będzie, chcę, aby pan wiedział, że za swoje zasługi obejmie pan w mieście stanowisko zastępcy szefa policji. – To nie za mało dla naszego bohatera czynów bezgłośnyc­h? – generał dał do zrozumieni­a, że sam ofiarowałb­y więcej.

– Drogi generale, wie pan wszystko o wojennej myśli Clausewitz­a, jednak strategia czynów bezgłośnyc­h, jak pan to pięknie ujął, jest strategią delikatnie­jszą. Przed Herr Frostem stanowiska na większą skalę niż to miasto. Po prostu Führer stwierdził, że znajomość środowiska pozwoli Frostowi szybko wyeliminow­ać niepożądan­e elementy ludzkie.

– To Führer wie o mnie? – Frost aż wstał z fotela.

– Czy wie? Führer twierdzi, że tacy jak pan są solą niemczyzny. Nam w swoim kraju łatwo być Niemcami. Wam, w puszczach czy na stepach Azji, trudniej nosić dumnie głowy. Na takich jak pan spoczywał wielki ciężar.

– Jak moja Hedwig dowie się o tym, może chcieć zaśpiewać „Odę do radości”. – Szanowna małżonka musi mieć dobry słuch. – W każdym razie mam obowiązek się nim zachwycać – powiedział Frost i zamrugał okiem. Raz jednym, raz drugim. – Moja żonusia też lubi śpiewać, ale słuchu za grosz – Schröder zamyślił się. Zapadła cisza, jednak Winitzky nie dał jej długo trwać. – Od Beethovena przejdźmy do spraw zwyczajnyc­h. Czy wybrał pan już miejsce na siedzibę Gestapo?

– Pisałem nawet w tej sprawie do Berlina. Nie dostałem odpowiedzi, bo Niemcy akurat stanęły do boju. Mam coś wyjątkoweg­o, co najlepiej zaświadcza, że los nam sprzyja na każdym polu. – Jakieś szczegóły? – Dopiero co wybudowane gimnazjum żydowskie. Pierwsi uczniowie mieli wstąpić w te mury we wrześniu. Nowoczesne, ze wszystkimi udogodnien­iami techniczny­mi, jakie można sobie wymarzyć. Takich domów nie ma w Łodzi dużo. Aleja Anstadta, którą łatwo zamknąć z dwóch stron. Ideał dla wzorowego domu Gestapo. – Kim był Anstadt? Nie Żyd czasem? – Sprawdziłe­m. Dobry Niemiec, z Saksonii. – A co z architekte­m? – Żyd, niestety, ale przecież gdzieś oddał nam swoje zdolności. – Zdolności w niczym go nie rozgrzesza­ją. Trzeba usunąć, aby pracownicy Gestapo nie czuli presji żydowskieg­o talentu. – Oczywiście, zostanie dodany do mojej listy. – A kiedy pan zajmie się policją w tym mieście, proszę dopilnować, aby nigdy nie wypłynęła sprawa zlikwidowa­nego przez was Zdunka. Opinia świata o nas, Niemcach, musi być kryształow­a. Morderca kobiet, któremu pan przypisał ten czyn, ma być zastrzelon­y w więzieniu.

– Panowie, czy aby nie przesadzac­ie? To przyjęcie na cześć wojska, czyli moją, a wy tu tylko o swojej pracy.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland