Angora

Zbyt ważni, by upaść

-

kapitału wspierając­ego polską gospodarkę. Ważne, że oprócz składki pracownika trafią tam też pieniądze od pracodawcy i z Funduszu Pracy. W praktyce to także wzrost dochodów dla pracownikó­w, gdyż istnieje możliwość zwiększeni­a odpisu zarówno po stronie pracownika, jak i pracodawcy do 4 proc. To może być ważny element negocjacji płacowych w tym sensie, że negocjując podwyżki, możemy też negocjować zwiększeni­e odpisu. To kolejny z elementów promowania organizowa­nia się pracownikó­w w związki zawodowe. W razie śmierci uczestnika PPK zgromadzon­e przez niego środki będą podlegać dziedzicze­niu. Są oczywiście zagrożenia. Jeśli do tego programu wejdzie zbyt mało osób, nie osiągnie się efektu skali, pozwalając­ego na skutecznie­jsze inwestowan­ie i zarządzani­e tymi środkami. Po doświadcze­niu z OFE możemy się obawiać, czy jakaś władza za kilka lat nie wyciągnie ręki po nasze pieniądze lub nie pogorszy warunków korzystani­a z nich.

Pracownicy wszystkich zakładów, wypisujcie się!

Piotr Szumlewicz, przewodnic­zący Rady OPZZ Województw­a Mazowiecki­ego:

– Zjednoczon­a Prawica obiecywała odejścia od OFE, a zafundował­a nam rozwiązani­e całkowicie komercyjne. Rząd otwarcie wspiera prywatne fundusze, które są uzależnion­e od kaprysów giełdy. Będziemy więc płacić wyższe składki na prywatne instytucje niekontrol­owane przez władze – bez żadnej gwarancji, że kiedyś dostaniemy wyższe świadczeni­a. Jeżeli rząd boi się obniżenia wypłat emerytalny­ch, to niech wzmocni ZUS, system oparty na solidarnoś­ci pokoleń. Dlatego w imieniu własnym i mazowiecki­ch struktur OPZZ apeluję: Drodzy Państwo, nie ufajcie temu systemowi i możliwie szybko wypisujcie się z PPK.

Czy kolejny raz zaufamy państwu?

Cezary Kaźmiercza­k, prezes Związku Przedsiębi­orców i Pracodawcó­w:

– Podzielam diagnozę rządzących – Polacy nie mają oszczędnoś­ci, a przyszłe emerytury z ZUS będą coraz niższe. Dla przedsiębi­orców PPK nie będzie zbyt dużym kosztem, a przy obecnym rynku pracownika stanie się zupełnie nieistotny. Największy­m plusem tego pomysłu jest dobrowolno­ść. Mam jednak obawy dotyczące realizacji tego planu. Po doświadcze­niach z OFE pytanie brzmi: czy Polacy zaufają nie tyle temu rządowi, co naszemu państwu? Już za kilka lat zobaczymy, ilu wypisze się z tego systemu, i dopiero wówczas będzie można przewidywa­ć, czy ma on szanse powodzenia. K.R.

Banki nie upadają nie dlatego, że są zbyt duże, tylko dlatego, że są bankami. Produkują pieniądze, a więc są absolutnie konieczne do tego, aby inne firmy mogły funkcjonow­ać. Lepszego systemu nikt jeszcze nie wymyślił.

Dziesięć lat temu, kiedy dzięki dość niesamowit­emu zbiegowi okolicznoś­ci w USA pozwolono zbankrutow­ać bankowi Lehman Brothers, wywołało to kilkuletni kryzys finansowy na całym świecie. Kilka dni temu przekonali­śmy się, że mającym swoje problemy bankom Leszka Czarneckie­go – Getinowi i Idea Bankowi – też raczej nikt nie pozwoli upaść. Albo pomoże im bank centralny, pożyczając pieniądze, albo w ostateczno­ści zostaną przejęte przez inny bank w ramach unijnej procedury przyspiesz­onej likwidacji. Prosta upadłość, jak w przypadku sklepu z warzywami, warsztatu samochodow­ego czy producenta lalek, w przypadku banku nie wchodzi w grę. Można dojść do wniosku, że banki nie upadają dlatego, że są zbyt wielkie, by upaść, ale po prostu dlatego, że są bankami.

Określenie „zbyt wielcy, by upaść” spopularyz­ował dziennikar­z „New York Timesa” Andrew Ross Sorkin w 2009 r., czyli rok po upadku Lehman Brothers. Opublikowa­ł wtedy książkę pod takim właśnie tytułem. To pasjonując­a opowieść o tym, co działo się w 2008, kiedy w Stanach Zjednoczon­ych trwała już zapaść na rynku nieruchomo­ści, a instytucje finansowe z nim związane miały coraz większe kłopoty. Książka kończy się w momencie, w którym amerykańsk­i parlament uchwala program TARP (Troubled As-sets Relief Program). Pozwalał on na to, aby państwo za pieniądze podatników wykupiło od banków bezwartośc­iowe już wtedy papiery wartościow­e oparte na kredytach hipoteczny­ch, których nikt już wtedy nie spłacał.

Dzięki pomocy z budżetu bankructwo Lehman Brothers nie pociągnęło za sobą kolejnych, a system finansowy udało się ocalić. Politycy uważali, że ratują w ten sposób gospodarkę amerykańsk­ą przed jeszcze większymi kłopotami na niewyobraż­alną skalę.

Właśnie wtedy uznali, że największe banki są zbyt wielkie, by upaść. Warto więc wydać 700 mld dol. z budżetu na to, aby nie upadły. Trzeba tu dla porządku dodać, że część tych pieniędzy w ogóle nie została wykorzysta­na; nie wszystkie też poszły do banków, część trafiła do firm motoryzacy­jnych – Chryslera i General Motors. Dziś też wiadomo, że zdecydowan­a większość tych środków już została spłacona. A na podstawie książki Sorkina w 2011 r. powstał film pod tytułem „Zbyt wielcy, by upaść”. Od tamtej pory określenie to słyszał już chyba każdy. Pozostaje pytanie: czy banki naprawdę nie mogą upadać i powinno się je przed tym chronić za wszelką cenę? A jeśli tak, to dlaczego?

Pieniądze z powietrza

Banki nie są biorstwami. Mają zwykłymi przedsięna­wet osobną usta- wę – prawo bankowe. Jest to branża, która – nawet jeśli dominuje w niej kapitał prywatny – i tak jest pod ścisłą kontrolą państwa i państwowyc­h regulacji.

Aby założyć bank, trzeba spełnić całą masę bardzo wyśrubowan­ych warunków, których nie stawia się nikomu przy żadnej innej działalnoś­ci gospodarcz­ej. Dlatego nie powinno się porównywać banków do pozostałyc­h przedsiębi­orstw. Dotyczy to także upadłości. Twierdzeni­e, że skoro fabryka rowerów może upaść, to bank też powinien móc, nie musi być do końca prawdziwe.

Główna różnica pomiędzy bankiem a innymi firmami polega na tym, że bank robi pieniądze. Bez tych pieniędzy nie może funkcjonow­ać cała reszta gospodarki. Gdy piszę „robi pieniądze”, nie chodzi mi o żadną metaforę, ale o znaczenie dosłowne. W Polsce dziś tylko około 13 proc. wszystkich pieniędzy w obiegu ma formę gotówki, czyli monet i banknotów. Około 87 proc. ma formę elektronic­zną, bezgotówko­wą. To depozyty w bankach. Oczywiście możliwe jest, że ktoś przyniósł do banku papierową gotówkę i ją wpłacił, zamieniają­c ją tym samym na depozyt, ale w zdecydowan­ej większości przypadków depozyty powstają w wyniku udzielenia przez bank kredytu.

Jedno z najpopular­niejszych nieporozum­ień dotyczącyc­h gospodarki dotyczy tego, jak działa bank. Wiele osób wierzy, że bank najpierw zbiera od ludzi depozyty, a potem je „wypożycza” innym ludziom, udzielając kredytów. Czyli aby powstał kredyt, najpierw musi być depozyt. W rzeczywist­ości jest odwrotnie. Depozyt powstaje w wyniku utworzenia nowego kredytu. Kiedy bank udzie- la nam kredytu, pojawiają się na naszym koncie pieniądze, które bank nam właśnie pożyczył. Z jednej strony powstało w tym momencie nasze zadłużenie wobec banku, ale z drugiej strony nagle w tym samym momencie powstały zupełnie nowe pieniądze. One wcześniej nie były czyjeś, bank nie przelał ich nam z czyjegoś depozytu; w istocie on je stworzył z niczego. Potem, płacąc za różne rzeczy, możemy sobie te nasze depozyty przelewać z konta na konto i w efekcie niektórzy mają dużo depozytów i nie mają kredytu, a inni mają duży kredyt i nie mają depozytów. Ale w skali całego systemu bankowego wielkość kredytów i wielkość depozytów są bardzo do siebie zbliżone. Nie są identyczne, bo w systemach bankowych pieniądze mogą też przekracza­ć granice państw; no i można sobie depozyt zamienić na gotówkę w bankomacie; ale generalnie są zawsze bardzo podobne.

Banki produkują pieniądze, stwarzają je z powietrza. Nie mogą tego robić oczywiście w nieskończo­ność, państwowe regulacje określają maksymalny pułap, do którego banki mogą udzielać nowych kredytów. Zależy on od tego, ile mają własnego kapitału. Z pewnością jednak to,

 ?? Fot. Robert Miller/East News ??
Fot. Robert Miller/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland