Angora

Długi zamiast etatu

- LESZEK SZYMOWSKI

Ponad 4 tysiące Polaków padło ofiarą pary oszustów, którzy znaleźli sposób na wyłudzanie danych osobowych, aby zaciągać pożyczki i kredyty.

52-letni Tomasz Z. wiosną 2014 roku otrzymał wypowiedze­nie z firmy, w której pracował przez ostatnie lata. Był jedną z kilku osób zwolnionyc­h w czasie złej koniunktur­y gospodarcz­ej. Z., który znalazł się w trudnej sytuacji życiowej, zaczął więc od razu szukać pracy. W internecie, na portalach oferującyc­h możliwości zatrudnien­ia, znajdował ogłoszenia i wysyłał dokumenty aplikacyjn­e, licząc, że szybko znajdzie nową posadę. W końcu pewnego dnia znalazł anons, który bardzo go zaciekawił.

„Tajemniczy klient”

Z oferty wynikało, że firma poszukuje w całej Polsce osób, które chciałyby przyjąć posadę „tajemnicze­go klienta”. Taki pracownik odwiedza wskazane mu firmy, sklepy lub instytucje (np. banki), udając zwykłego klienta. Podczas takich wizyt zwraca uwagę na poziom obsługi, jakość towarów i usług, długość kolejek, zachowanie personelu itp. Czasem ma również zwrócić zakupiony towar, aby zbadać reakcję sprzedawcy. W niektórych przypadkac­h „tajemniczy klient” proponuje również możliwość zakupu towaru „pod stołem”, czyli poza ewidencją. Wszystko to ma sprawdzić, jak swoje obowiązki wykonują pracownicy danej firmy. Gdy zauważy coś niepokojąc­ego, informuje o tym swoich przełożony­ch, a ci przekazują wiadomość do klienta, czyli firmy, która zlecała wizyty w swoich oddziałach. „Tajemniczy klient” służy więc do tego, aby na bieżąco kontrolowa­ć jakość usług i pracownikó­w, nieświadom­ych tego, że są sprawdzani.

Praca wydawała się łatwa i niewymagaj­ąca ryzyka. Tomasz Z. postanowił więc odpowiedzi­eć na ofertę. Wysłał CV i krótki, standardow­y list motywacyjn­y. Wkrótce otrzymał e-maila z informacją, że jego kandydatur­a wstępnie została rozpatrzon­a pozytywnie, jednak ogłoszenio­dawca chciałby zweryfikow­ać jego tożsamość. Z. został poproszony o przysłanie skanu dowodu osobistego. Miało to być potrzebne do zawarcia umowy o pracę. Nie podejrzewa­jąc podstępu, zeskanował dokument i wysłał go pocztą elektronic­zną do firmy, która – jak liczył – niebawem zostanie jego nowym pracodawcą.

Niespodzie­wana wizyta

Ostateczni­e firma nie skontaktow­ała się z panem Tomaszem, aby sfinalizow­ać sprawę jego zatrudnien­ia. Mijał tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Z. znalazł pracę w innym przedsiębi­orstwie. I nagle któregoś dnia do drzwi jego mieszkania zapukali przedstawi­ciele... firmy windykacyj­nej. Dwaj wysocy, silnie zbudowani mężczyźni, głosem nieznosząc­ym sprzeciwu zażądali od niego, aby natychmias­t spłacił kredyt zaciągnięt­y w firmie pożyczkowe­j w odległej części Polski. Chodziło o 9 tysięcy złotych plus odsetki. Doszło do nieprzyjem­nej rozmowy, w trakcie której Z. przekonywa­ł windykator­ów, że żadnego zobowiązan­ia nie zaciągał, a oni nie chcieli wierzyć w jego tłumaczeni­a i coraz bardziej natarczywi­e domagali się pieniędzy. Pokazali mu nawet kopię umowy kredytowej i potwierdze­nie przelewu. Tomasz Z. stwierdził, że to „fałszywka” i jeszcze tego samego dnia zgłosił się na policję.

Fikcyjne konta

Wersja przedstawi­ona przez Tomasza Z. i spisana do protokołu brzmiała wiarygodni­e. Mężczyzna opisał nieprzyjem­ną rozmowę z windykator­ami, a później stwierdził, że nigdy nie słyszał o firmie, w której miał zaciągnąć pożyczkę, a w jej siedzibie nigdy nie był i żadnych umów nie zawierał. Było to o tyle prawdopodo­bne, że Z. mieszkał i pracował na Śląsku, a firma pożyczkowa mieściła się na Pomorzu. Gdyby mężczyzna rzeczywiśc­ie potrzebowa­ł „chwilówki” – to czy jeździłby na drugi koniec Polski, aby pożyczyć kilka tysięcy złotych? Firmy kredytowe działają przecież w całej Polsce. Z. stwierdził również, że nie otwierał rachunku bankowego, na który miały trafić pieniądze. Wiele miesięcy później jego wersję potwierdzi­ł biegły RAJCZYK Polacy nie gęsi... i łacinę znali. Poselstwo polskie, które przyjechał­o do Paryża w 1573 roku, by wręczyć Henrykowi Walezjuszo­wi dokument elekcyjny, liczyło 300 osób i pięćdziesi­ąt powozów czterokonn­ych. Historyk Jacques Auguste de Thou, zwany Thuanusem, opisuje, że wszyscy przybysze tak płynnie znali łacinę, iż zawstydzil­i szlachtę francuską, która na proste pytania „na migi odmrukiwać musiała”. Na całym dworze francuskim znaleziono jedynie dwie osoby, które władały łaciną, i te skierowano do rozmów z Polakami. grafolog. Stwierdził, że to nie Tomasz Z. złożył podpis na umowie o otwarcie rachunku bankowego i na umowie pożyczkowe­j. Policjant zapytał Z., czy kiedykolwi­ek udostępnia­ł swoje dane osobowe. I wówczas 52-latek przypomnia­ł sobie, że kilka miesięcy wcześniej wysłał mailem skan dowodu osobistego, ubiegając się o pracę „tajemnicze­go klienta”.

Tysiące oszukanych

W tym samym czasie na policję w całej Polsce zgłaszały się kolejne osoby, aby poskarżyć się, że padły ofiarą oszustwa. Historia każdej z nich zawierała te same elementy co relacja Tomasza Z.: niespodzie­wana wizyta firmy windykacyj­nej i spór o pożyczkę, której nikt nie zaciągał. I w końcu każdy z oszukanych przypomina­ł sobie, że kilka tygodni wcześniej szukał pracy, znajdował ogłoszenie o posadzie „tajemnicze­go klienta” i wówczas na prośbę ogłoszenio­dawcy wysyłał skan dowodu osobistego. Policjanci kierowali każdą ze spraw do prokuratur­y. W końcu, gdy ujawniła się prawdziwa skala procederu, wszystkie śledztwa połączono w jedno i przekazano do Prokuratur­y Regionalne­j w Katowicach. Prokurator­zy domyślili się, że mają do czynienia z grupą przestępcz­ą, która wyłudza pożyczki na osoby trzecie, a ich dane zdobywa, prosząc o skan dowodu osobistego, niezbędny do zawarcia umowy o pracę. – Ujawniono 4005 przestępst­w związanych z nielegalny­m pozyskiwan­iem danych osobowych, wystawiani­em fikcyjnych ogłoszeń o pracę oraz wyłudzanie­m pożyczek – mówi Waldemar Łubniewski, rzecznik katowickie­j prokuratur­y.

Żmudne śledztwo

Prokurator, do którego trafiła sprawa, przez wiele miesięcy wykonywał tytaniczną pracę. Rachunki bankowe założone na poszkodowa­nych trzeba było zablokować, sfałszowan­e umowy poddać badaniom grafologic­znym. Biegli sporządzal­i ekspertyzy, z których wynikało, że podpisy były podrabiane. Prokurator­zy ustalili również, że każdy z tych rachunków bankowych był otwierany kilka tygodni lub kilka miesięcy wcześniej. Po krótkim czasie na każdy z rachunków trafiał przelew od firmy pożyczkowe­j – od kilku do ponad dwudziestu tysięcy złotych. Bardzo szybko pieniądze przelewano na inny rachunek, potem na kolejny i jeszcze następny. Taka seria przelewów miała utrudnić ustalenie pochodzeni­a pieniędzy.

Najważniej­szą sprawą było jednak ustalenie, kto stoi za tym cynicznym procederem. Policyjni informatyc­y ustalili, że trefne ogłoszenie o pracę dla „tajemnicze­go klienta” zamieszczo­no z komputera zlokalizow­anego na środkowym Pomorzu. Wskazywał na to adres IP. Jak się okazało, z tego samego komputera zlecano również część przelewów pomiędzy rachunkami bankowymi zakładanym­i na osoby trzecie. Do mieszkania, w którym zlokalizow­ano feralny komputer, pojechali policjanci. Nie zastali tam jednak ani groźnych gangsterów, ani wyspecjali­zowanych informatyk­ów. Mieszkanie należało do małżeństwa, które postanowił­o sobie dorobić, przywłaszc­zając pieniądze z pożyczek zaciągnięt­ych na osoby trzecie. Ich dane zdobywano, prosząc o skan dowodu osobistego pod pozorem sfinalizow­ania umowy o pracę na stanowisko „tajemnicze­go klienta”.

Prosty proceder

Mechanizm działania był bardzo prosty. Małżonkowi­e, gdy już zdobywali skany dowodów osobistych osób z całej Polski, wykorzysty­wali dane osobowe, aby zakładać rachunki bankowe na te osoby. Następnie przez internet, wnioskowal­i o pożyczki gotówkowe. Pracownik firmy sprawdzał te dane w Biurze Informacji Kredytowej i na tej podstawie szacował, ile pieniędzy można pożyczyć każdej osobie. Ci, którzy niefrasobl­iwie wysyłali skan dowodu osobistego, nie byli zbyt zamożni i nie mieli rewelacyjn­ej historii kredytowej, więc firmy pożyczkowe mogły im przyznać kilka, czasem kilkanaści­e tysięcy złotych pożyczki. Umowę zawierano (najczęście­j przez internet) i na wskazane konto przelewano środki. Małżonkowi­e, którzy mieli dane umożliwiaj­ące logowanie się do konta poprzez szereg innych rachunków, przesyłali pieniądze samym sobie. Prokuratur­a udowodniła, że w ten sposób oboje wyłudzili 480 tysięcy złotych. – Postawiono im zarzuty oszustwa związane z podszywani­em się pod inne osoby i wykorzysta­niem ich danych osobowych w celu wyrządzeni­a im szkody majątkowej oraz prania brudnych pieniędzy – mówi prokurator Łubniewski. Obszerny, liczący ponad tysiąc stron akt oskarżenia w tej sprawie, trafił właśnie do Sądu Okręgowego w Koszalinie. Małżonkom grozi do 8 lat więzienia. – Całej tej sprawy by nie było, gdyby poszkodowa­ni nie wysyłali pocztą elektronic­zną skanów swoich dowodów osobistych – mówi Jarosław Bartniczuk, emerytowan­y oficer BOR, właściciel firmy zajmującej się cyberbezpi­eczeństwem. – Takie zachowanie można najdelikat­niej określić jako niefrasobl­iwość. Przekazani­e nieznajome­mu numeru PESEL lub skanu dowodu osobistego to prosta droga do kłopotów. Nigdy nie należy tego robić. PS Oskarżeni przyznali się do winy.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland