Uwiodła go macierzanka
Jego zioła znają w Chinach i USA
Powiedzieć, że zioła to moje hobby, to za mało – śmieje się Mirosław Angielczyk, szef Darów Natury i Ziołowego Zakątka. Z Korycin, niewielkiej wsi na Podlasiu, co roku na polski i zagraniczny rynek trafiają tysiące ton ziół. Dziś pracują tam setki osób. A na początku, tworząc firmę, sam zbierał zioła, sam pakował i sam woził pociągiem do Warszawy. W plecaku i dwóch torbach. Co tydzień!
Koryciny to niewielka wieś obok Dziadkowic. Żeby do niej dojechać, trzeba skręcić z głównej drogi i przejechać jeszcze dobre kilka kilometrów.
Dziś miejsce to tętni życiem. Jest tu suszarnia, pakowalnia ziół, sklep dla tych, którzy je zbierają po lasach (a takich ludzi jest już około dwóch setek!), oczywiście biuro, ale też cały kompleks starych przedwojennych chat. A tam – wystawy, sklep, pokoje gościnne, karczma, miejsca do organizowania warsztatów. No i ogród botaniczny – oczko w głowie właściciela.
Rocznie Dary Natury i Ziołowy Zakątek odwiedza nawet 60 tysięcy gości! Nie zawsze tak było.
Z babcią na wyprawę
Mirosław Angielczyk wspomina Koryciny z czasów swojego dzieciństwa. Inni ludzie, inne obowiązki, inaczej płynący czas. Ale jedno się nie zmieniło. To zawsze była wieś pachnąca ziołami.
Babka, rumianek, mięta, macierzanka, żubrówka... Podlaskie lasy i łąki pełne były roślin. A ludzie wiedzieli, gdzie je zbierać, kiedy i jak stosować. Poza tym – zioła można zbierać nawet dziewięć miesięcy w roku. Zarobek więc był nie do pogardzenia.
Zbierali i starzy, i młodzi. Choć młodzi najczęściej nie chcieli.
– A dla mnie to było największe szczęście! – podkreśla Mirosław Angielczyk. Uwielbiał zapach roślin. Powoli poznawał ich znaczenie i właściwości. I doceniał nastrój, jaki panował przy ich zbieraniu, segregowaniu, suszeniu.
– Zwykle chodziłem z babcią i jej koleżankami. Opowiadały sobie różne rzeczy, wspominały młodość. Dużo też przy tym mówiły, na co które zioło działa, co stosowano, co kiedyś jedzono, co zwierzętom przynoszono. Dużo można było się nauczyć – opowiada Angielczyk.
Gdy pojechał na studia do Warszawy, do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, nie miał już możliwości, by zająć się ziołami. Został więc stałym bywalcem sklepów zielarskich. Chodził, oglądał, napawał się zapachami... Nic nie kupował – bo po co? Miał przecież zioła, które sam nazbierał.
Ale zaczął rozmawiać z właścicielami. Zainteresował ich ten klient nie klient. Rozmawiali o ziołach, roślinach, wymieniali się książkami. A on? Skończył studia i musiał podjąć decyzję, co dalej.
– Studenci na rolnictwie byli przygotowywani, by kierować PGR-ami. A gdy ja kończyłem studia, to rozpoczął się schyłek tych gospodarstw – mówi.
Ale miał już pomysł na życie. Bo właściciele sklepów z ziołami wciąż mu mówili, że mają kłopoty z dostawcami. Zarejestrował więc firmę i zaczął co tydzień kursować z Korycin do Warszawy. Wsiadał do pociągu z plecakiem i dwiema torbami wyładowanymi ziołami. Sam je zbierał, suszył, pakował we własnoręcznie posklejane ze zwykłego papieru torebki, sam wypisywał na nich nazwy.
Był rok 1990. I szybko okazało się, że tych warszawskich zamówień jest coraz więcej. A on wiedział, kto w wiosce jeszcze zbiera zioła. Pochodził po domach, porozmawiał z ludźmi. Przekonał, by zioła przynosili do niego, a nie do punktu skupu. Sam zajął się już organizacją, szukaniem możliwości zbytu. – Po roku zbudowałem pierwszy budynek. To był magazyn i pakowanie ziół – uśmiecha się.
Od tego czasu dużo się zmieniło – firma się rozrosła. Dziś Mirosław Angielczyk daje pracę kilku setkom osób. To pracownicy etatowi, praktykanci, osoby, które zbierają lub uprawiają zioła.
Jego firma co roku wypuszcza w świat tysiące ton ziół. Jak mówi właściciel, bazują na około 400 rodzajach surowca. Czyli po prostu tyle jest gatunków przetwarzanych tu ziół. Sprzedawane są jako przyprawy, mieszanki przypraw, herbatki. Kupują głównie Polacy. Ale 20 proc. trafia na eksport – głównie do Stanów Zjednoczonych, trochę też do Chin, a ostatnio nawet do Moskwy.
Kiedy marzenia się spełniają
To nie koniec. Bo Dary Natury wytwarzają też oleje tłoczone na zimno, sosy, konfitury, powidła, soki owocowe, warzywne i roślinne, mieszanki kąpielowe. W kilku kupionych lub wynajętych budynkach po dawnych szkołach urządził dodatkowe suszarnie ziół, pakowalnie, przetwórnie warzyw i owoców.
Mirosław Angielczyk jest też współwłaścicielem niewielkiego browaru Stara Szkoła we wsi położonej nieopodal Korycin. Warzą tam piwa – a jakże! – ziołowe. Dzięki temu w karczmie w Ziołowym Zakątku można się napić piwa żołędziowego, pokrzywowego, perzowego, pszenicznego z rumiankiem...
– I wchodzimy powoli w branżę kosmetyczną – zapowiada Mirosław. Właśnie postarał się o dotację z funduszy unijnych. Bo na ziołach się zna – i tu służy swoją wiedzą, ale opracowanie receptur kosmetyków woli powierzyć specjalistom. To mają być ekologiczne szampony, balsamy, kremy...
Budowa już się rozpoczęła.
Całość ma stanąć do końca przyszłego roku. Część ścian ma być ze szkła, by goście, którzy odwiedzają jego ogród botaniczny, mogli z podwórka przyglądać się całej produkcji.
No właśnie! Przecież jest jeszcze ogród botaniczny. I cały Leśny Zakątek, który stanowi drugi trzon firmy. To ponad 20 hektarów powierzchni, mnóstwo starych domów, miejsca noclegowe, warsztaty, sklepik, karczma...
–W pewnym momencie mówiło się, że Unia zakaże sprzedaży ziół. Że będą obostrzenia, problemy – wspomina początki Ziołowego Zakątka. Wtedy jeszcze zajmował się tylko ziołami. Zatrudniał sporo osób, z wieloma współpracował. – I się zastanawiałem, jak będą robić jakieś problemy, to co ja z tymi ludźmi zrobię, jaką dam im pracę? Pomyślałem, żeby coś jeszcze wymyślić, co będzie takim bezpiecznikiem – opowiada Mirosław Angielczyk.
I przyznaje, że było to spełnienie jego marzeń: – Bo chciałem mieć swój taki ogród ziołowy, gdzie zgromadzę to, co miałem ponasadzane w różnych miejscach, przy różnych budynkach, taką kolekcję ziół. Chciałem je zebrać w jednym miejscu, uporządkowanym.
Obok ogrodu powstały miejsca noclegowe, karczma.
– To jedna firma – mówi o Darach Natury i Ziołowym Zakątku jej właściciel. Przyznaje, że zimą częściej jest w tej pierwszej. Ale gdy jest ciepło, nie sposób go znaleźć w biurze. – Pracownicy muszą mnie ścigać po polach – śmieje się. Przyroda, zioła to jego życie, dzieciństwo, spełnienie marzeń i sposób na życie. Bo choć kieruje ogromną firmą, podejmuje decyzje finansowe, od których zależy los wielu ludzi, opracowuje nowe produkty i wdraża kolejne pomysły na rozwój przedsiębiorstwa, nie może się powstrzymać od zajrzenia do swego ukochanego ogrodu botanicznego.
–U mnie na pierwszym miejscu zawsze będzie macierzanka. To wspomnienie dzieciństwa. Trzeba ją lekko poszturchać, wtedy tak pięknie pachnie... – tłumaczy.
Mówi, że uwielbia też poziomkę. – Nie tylko dla smaku, ale też dla jej zalet prozdrowotnych. Pokrzywa. Niby taka zupełnie zwyczajna... – na Mirosława Angielczyka czekają kolejni kontrahenci. Ale zapytany o zioła, nie potrafi odmówić kolejnych minut rozmowy.