Szukamy ciągu dalszego – Bez romantycznych wyobrażeń
Bożena Adamek stworzyła wiele niezapomnianych kreacji.
Stworzyła wiele niezapomnianych kreacji. I to zarówno na ekranie, jak i w teatrze. Wystąpiła w kilkudziesięciu filmach, zagrała w wielu spektaklach teatralnych. Piękna, zmysłowa i zawsze młoda. Podczas egzaminu na studia usłyszała, że ma wygląd anioła, ale głos... dziwki. Grała zwiewne dziewoje, księżniczki, kochanki, dziś występuje w rolach matek, ciotek i babć. Od kilku lat nie pojawia się już w filmie, lecz nie zwolniła tempa pracy. Cały czas występuje na teatralnych deskach, jest także pedagogiem. Spełnia się w roli babci.
Niedawno obchodziła 40-lecie pracy artystycznej i 40-lecie małżeństwa. Jej mężem jest reżyser Włodzimierz Nurkowski. Poznali się na studiach i do dziś są razem.
Przez długie lata jawiła się jako typowa amantka liryczna. – Buntowałam się przeciwko temu. To była tzw. moja aktorska szuflada. Chciałam grać nie tylko amantki, także role charakterystyczne. I na szczęście grałam bardzo różne role. W filmie Mariusza Grzegorzka „Rozmowa z człowiekiem z szafy” wystąpiłam, w roli psychopatycznej matki, która swoim zachowaniem niszczy psychikę syna.
Od dwóch lat jest na emeryturze, ale na etacie w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. – Wciąż jestem czynną aktorką. Przez 30 lat bardzo dużo grałam w filmie, w teatrze i telewizji. Teraz mam niewiele propozycji. No cóż, przybyło mi lat, inaczej wyglądam. A najbardziej martwi mnie to, iż mało występuję na macierzystej scenie. Chciałabym ciągle być w zawodzie, a nie siedzieć i czekać, że coś spadnie mi z nieba. Niestety, taką sytuację zawdzięcza sama sobie, gdyż kilkakrotnie odmówiła różnych propozycji. – Wydawało mi się, iż są nie dla mnie, że nie są wartościowe. Nie podobały mi się. A dziś, jak człowiek się nie pcha, nie przypomina o sobie, nie zabiega, to o nim zapominają. Byłam trochę rozpieszczana, bowiem przez wiele lat pracy propozycje przychodziły same, nie musiałam o nic prosić, zabiegać. Gdy kilka razy zrezygnowałam, to może wydawałam się wybredna, kapryśna i telefon zamilkł. Nie mogę jednak tak bardzo narzekać, bo mimo że nie pojawiam się w telewizji, to gram w Krakowie.
Opowiada, że dwie ostatnie jej role, w które się wciela, dają jej wielką satysfakcję. – Jedna z nich to Donna Anna na deskach Opery Krakowskiej w spektaklu „Teresica” w reżyserii Freda Apkego. Przez dwie godziny jestem narratorem i jednocześnie postacią dramatu. To był dla mnie prawdziwy sprawdzian, czy nie grozi mi skleroza. Nauczyłam się ogromnej ilości tekstu. Śpiewacy śpiewają, a ja cały czas opowiadam, dialoguję, komentuję.
Podkreśla, że był to dla niej ważny egzamin nie tylko z pamięci, ale i z kondycji aktorskiej. – I jak sądzę, dobrze ten egzamin zdaję. Gram na pełnym gazie i nie jestem bardziej zmęczona niż w młodości, gdy grałam tak duże role. Występuje w tym spektaklu od trzech sezonów. Druga satysfakcjonująca ostatnia rola to postać matki panny młodej w „Konformiście 2029” w Teatrze Łaźnia Nowa w Nowej Hucie. – To moja pierwsza demencyjna staruszka, w tej roli dubluję się z Hanną Bieluszko. Gramy postać bardzo sformalizowaną i właściwie śmieszną. Można się tym trochę bawić, ale potrzebny jest dystans i oczywiście prawda. Zawsze, gdy jest mocno charakterystyczna postać, trzeba mieć wyczucie, na ile się można odważyć, by siebie zbytnio nie ośmieszyć, a zaistnieć wyraziście.
Urodziła się w Zaklikowie, na pograniczu Lubelszczyzny i Podkarpacia. – Mieszkała tam moja babcia. Do dziś spędzam w tym domu wszystkie wakacje. Młodość spędziła w Lublinie. Chodziła do szkoły muzycznej i dzięki temu była przyzwyczajona do publicznych występów. Jeszcze w liceum podjęła decyzję, że nie będzie jednak pianistką, lecz aktorką. – Miałam malutkie dłonie. Nie byłabym pianistką, a nie chciałam być nauczycielką muzyki. Miałam duży temperament, nie wytrzymałabym siedzenia przy fortepianie.
Myślała, aby pójść na medycynę, lecz ten pomysł szybko spalił na panewce. Zgłosiła się bowiem na konkurs do roli Nel w spektaklu dla dzieci „W pustymi i w puszczy” w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie. I go wygrała. – Grając tak dużą rolę w państwowym zawodowym teatrze, mogłam przyjrzeć się pracy aktorów. I podjęłam świadomą decyzję, że będę zdawać do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Nie miałam romantycznych wyobrażeń o tym zawodzie. Jeździłam z aktorami po małych miejscowościach. Występowaliśmy przed najróżniejszą publicznością. Widziałam życie teatru od każdej strony.
Na tyle to życie jej się spodobało, że swoją przyszłość zaczęła wiązać z tym zawodem. – Wiele się wtedy nauczyłam od aktorów, na przykład koncentracji i umiejętności zapanowania nad rozkrzyczaną młodzieżą na widowni. To mnie wciągnęło. Zobaczyłam, że to ciężka praca, że trzeba dużo z siebie dać, aby był efekt. Poza tym miałam przy wyborze tekstów na egzamin najlepszych konsultantów.
– Widziałam blaski i cienie tego zawodu. Świetni aktorzy grający ze mną nie robili wielkich karier, byli w prowincjonalnym teatrze, tułali się, by zagrać w jakimś zimnym domu kultury, za dość marne pieniądze. Ale byli zgraną trupą. Nie narzekali. To wciągający zawód, trzeba go kochać, by wytrzymać jego kaprysy. Pokazywanie kondycji człowieka na scenie to piękny cel w życiu. Nigdy jednak nie podobało mi się gwiazdorstwo. I nigdy nie chciałam być gwiazdą. Zawsze drażniło mnie rozbuchane ego niektórych aktorów. Epatowanie sobą, zabieganie o ciągłą uwagę, o poklask, by ciągle być na językach. To nie mój świat.
Uwielbia natomiast aktorów wyciszonych i skromnych. – I kilku takich poznałam. Na przykład wspaniałą Wandę Łuczycką, z którą grałam w filmie wyreżyserowanym przez Wojciecha Żółtowskiego „W cieniu nienawiści”, czy opiekuńczą Ryszardę Hanin, z którą występowałam w telewizji.
Świadoma i z pewnym już teatralnym doświadczeniem pojechała do Krakowa, by zdać do PWST. Nie była pewna, bo złożyła także papiery na filologię rosyjską na UMCS w Lublinie. I wbrew pozorom, na egzaminie do Szkoły Teatralnej nie było łatwo. – Miałam problemy. Komisja stwierdziła bowiem, że mam „buzię anioła, a głos dziwki”. I zastanawiali