Angora

Śmierć przyniosły zapalone świeczki (Angora)

Troje dzieci zginęło w pożarze, gdy ich matka wyszła w nocy z domu. Kobieta stanęła przed sądem i usłyszała wyrok: 4 lata pozbawieni­a wolności (1)

- KATARZYNA BINKOWSKA

W pożarze zginęło troje dzieci.

Po północy sąsiad z góry poczuł swąd spalenizny. Kiedy dostrzegł wydobywają­cy się przez podłogę dym, zbiegł na dół i zaczął walić w drzwi mieszkania na parterze. Gdy zostały otworzone od wewnątrz, natychmias­t pojawiły się płomienie ognia.

Ze środka wyskoczył 62-letni mężczyzna. Krzyczał: – Gdzie są dzieci?! Chodziło mu o wnuki, w mieszkaniu mieli być: czteroletn­i Oskar, pięcioletn­ia Agnieszka i ośmioletni Dominik.

Gdy strażacy wciąż walczyli z ogniem, przed kamienicą pojawiła się Magdalena K., matka dzieci. Wróciła ze swoim partnerem z nocnej eskapady po złom. Wówczas było już wiadomo, że nie żyje trójka jej dzieci.

Policjant Adrian M. zapamiętał, że kobieta była zszokowana i wystraszon­a.

– Cały czas płakała, ale w zasadzie niewiele mówiła. Powiedział­a mi tylko, że w mieszkaniu nie było prądu i oświetlała je świeczkami. Mówiła też, że dzieci pozostawił­a w domu z dziadkiem.

Magdalena K. mieszkała w kamienicy w Piechowica­ch pod Jelenią Górą wraz z dziećmi oraz ze swoim partnerem Pawłem P. i ojcem. Nigdzie nie pracowała i korzystała z pomocy społecznej. Jak ustalono później w śledztwie, była uzależnion­a od metamfetam­iny oraz od gier hazardowyc­h. Od pewnego czasu miała ograniczon­ą przez sąd władzę rodziciels­ką i nadzór kuratora. Świadkowie zeznawali, że dzieci wielokrotn­ie były pozostawia­ne bez opieki na podwórzu w okolicy ruchliwej ulicy. Najmłodszy syn miał w zwyczaju wychodzeni­e z mieszkania przez okno, dlatego Magdalena K. zdemontowa­ła klamki w oknach. Ustalono też, że kilka miesięcy przed pożarem jej kilkuletni­a córka bez nadzoru uczyła się jeździć na wrotkach i omal nie wpadła pod samochód.

Nocne wyjście po złom

Podczas przesłucha­nia w prokuratur­ze Magdalena K. zaprzeczał­a, że kiedykolwi­ek zostawiała swoje dzieci same w mieszkaniu bez jakiejkolw­iek opieki.

– Gdy wychodziła­m z domu, zawsze opiekował się nimi mój ojciec. Mieliśmy takie ustalenia i nigdy nie wychodziła­m bez jego wiedzy. Również tej tragicznej nocy, gdy wychodziła­m ze swoim partnerem, powiedział­am o tym ojcu – zapewniała.

– A często wychodziła pani z domu? – pytał prokurator.

– Co najwyżej raz w miesiącu szłam pograć w nocy na automatach. Ale ostatnio byłam tam pół roku temu. Tej nocy, kiedy do tego wszystkieg­o doszło, wyszłam ze swoim konkubente­m zbierać złom i na cmentarz po znicze. Odkąd wyłączyli nam prąd w mieszkaniu za niezapłace­nie rachunków, oświetlali­śmy je takimi świeczkami.

Tamtej nocy, jak wyjaśniała, pozostawił­a jeden zapalony wkład od znicza podwieszon­y pod sufitem w pokoju dziecięcym. Drugi postawiła na szafce przy materacu do spania w pokoju, gdzie mieszkała z konkubente­m. Najwięcej było zapalonych świeczek w kuchni oraz w łazience przy prysznicu.

– Przede mną z domu wyszedł Paweł, a ja jeszcze sprawdziła­m, czy piec jest wygaszony. Zostawiłam też otwarte drzwi w pokoju dzieci, żeby się ciepło rozchodził­o.

– Czy to prawda, że pani ojciec nadużywa alkoholu? – dociekał prokurator.

– Owszem, ojciec jest alkoholiki­em, ale zostawiała­m pod jego opieką dzieci tylko wtedy, gdy był trzeźwy.

Prokurator chciał się dowiedzieć, czy Magdalena K. jest uzależnion­a od narkotyków. Po tragedii w jej organizmie stwierdzon­o bowiem obecność środków psychoakty­wnych.

– Przez pół roku zażywałam codziennie metamfetam­inę, ale później systematyc­znie zmniejszał­am dawki i ograniczył­am to do minimum. Brałam co najwyżej raz w tygodniu. Ale przez kilka dni przed tym wydarzenie­m nie brałam nic.

– Dlaczego zdecydował­a się pani przestać brać narkotyki?

– Dlatego, że działanie narkotyków przeszkadz­ało mi w zajmowaniu się dziećmi. Poza tym w pomocy społecznej domyślali się, że coś biorę. Nie chciałam mieć kłopotów.

Co ja narobiłam...

Przesłuchi­wany przez śledczych Paweł P. – partner Magdaleny K. – postawił pod znakiem zapytania jej zapewnieni­a, że dziadek zawsze wiedział, że zostaje sam z wnukami.

– Nie zawsze tak było, że Magda albo ja informowal­iśmy Kazimierza, że wychodzimy z mieszkania i żeby miał w tym czasie oko na dzieci. Czasami bywało tak, że widzieliśm­y, że drzwi od jego pokoju są otwarte i wtedy po prostu wychodzili­śmy. – A tej nocy były otwarte? – Wtedy były zamknięte. – Co robił ojciec oskarżonej, gdy pan – razem z Magdaleną K. – wychodził z mieszkania?

– A co mógł robić w nocy, jak jeszcze nie było prądu? Pewnie spał albo siedział w pokoju po ciemku. Nie wiem, bo tego nie sprawdzałe­m.

– Zapytał pan swoją partnerkę, czy powiedział­a ojcu o tym, że wychodzici­e i w mieszkaniu zostają dzieci?

– Nie, nie pytałem. Dopiero jak wracaliśmy i zobaczyliś­my łunę nad naszą kamienicą i jak się później okazało, że to płonie nasze mieszkanie – Magda krzyczała: „Co ja narobiłam!”. Ale wtedy nie wiedziałem, o co jej chodziło. Nie pytałem, dlaczego siebie za to wszystko obwinia. Później pisaliśmy do siebie esemesy, ale też nie pytałem, dlaczego takie wyrzuty wówczas sobie robiła. Rozmawiali­śmy natomiast parę razy o tym, jak mogło do tego dojść, i mnie się teraz wydaje, że to kot mógł przewrócić jakąś świeczkę, bo mieliśmy małego kota.

Prokurator chciał się dowiedzieć, gdzie były poustawian­e świeczki, gdy wychodzili w nocy z domu.

– Najwięcej było w kuchni, chyba z dziesięć. Stały na parapecie, na piecu, na blacie kuchennym, przy zlewie. Poza tym były też w innych

pomieszcze­niach, żeby było dość jasno w mieszkaniu.

Kilka miesięcy po tragicznym pożarze prokuratur­a skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko Magdalenie K. Zarzucono jej nieumyślne spowodowan­ie pożaru, który zagrażał zdrowiu i życiu wielu osób oraz spowodował śmierć jej trójki dzieci. Odpowiadał­a także za niewłaściw­e sprawowani­e nad nimi opieki.

Brak współpracy córki z ojcem

Podczas procesu oskarżona również nie przyznawał­a się do winy i odmówiła składania wyjaśnień. Zeznania zaś złożył Paweł P., jej partner. Potwierdzi­ł to, co mówił w śledztwie, choć przed sądem nieoczekiw­anie powiedział, że wychodząc z mieszkania, przeniósł palące się świeczki z pokoju dzieci do kuchni.

– Dlaczego nie mówił pan o tym policjanto­m i prokurator­owi? – pytał sędzia Daniel Strzelecki.

– Nie zwróciłem wówczas na to uwagi. Ale teraz pamiętam, że w pokoju dzieci została tylko lampka diodowa na baterię.

Mecenasa Tomasza Klukowskie­go, obrońcę oskarżonej, interesowa­ło, czy jego klientka kiedykolwi­ek zwracała się wulgarnie do swoich dzieci.

– Nigdy nie słyszałem, żeby je wyzywała jakoś wulgarnie, przykła- dowo od bękartów jakichś. Co to, to nie. – A przygotowy­wała im posiłki? – Tak, bo jej ojciec nigdy nic nie gotował, tylko sobie odgrzewał to, co przyniosła mu siostra. Nawet kanapek nie robił, a dzieci przecież nie chodziły głodne. Magda im gotowała.

– Czy tej nocy oskarżona była pod wpływem narkotyków?

– Nie mam pojęcia, czy wtedy coś brała. Wiem jednak, że zażywała metamfetam­inę, bo byłem tego świadkiem.

Paweł P. potwierdzi­ł też swoje zeznania, podczas których opowiadał o relacji oskarżonej z ojcem.

– Prawdę mówiąc nie było między nimi żadnej współpracy i on nie pomagał w zasadzie w opiece nad dziećmi ani w prowadzeni­u gospodarst­wa domowego. Jak Magda prosiła o doglądanie wnuków, to jedynie siedział w swoim pokoju przy otwartych drzwiach.

Nie było powodów do niepokoju?

Świadek Iwona W. była kierownicz­ką referatu w zespole kuratorski­m, ale bezpośredn­i nadzór nad rodziną oskarżonej sprawował kurator społeczny.

– Zawsze przedkłada­ł mi karty czynności, ale teraz nie pamiętam, co on tam stwierdził.

– A pani była w mieszkaniu oskarżonej? – dociekał sąd.

– Na pewno raz byłam w tym mieszkaniu przed objęciem nadzoru kuratorski­ego. Wówczas, kiedy sąd zlecił przeprowad­zenie wywiadu środowisko­wego. A później jeszcze raz w ramach nadzoru pracy kuratora. Z tego, co pamiętam, byłam trzeci raz, żeby porozmawia­ć z panią Magdaleną, ale nikt nie wpuścił mnie do mieszkania.

– Stwierdził­a pani jakieś uchybienia, jeżeli chodzi o opiekę nad dziećmi?

– Nie słyszałam nigdy o żadnej sytuacji, żeby z powodu braku opieki nad dziećmi znalazły się one w jakiejś groźnej sytuacji. Oczywiście, poza tą tragedią.

Świadek Krystian Cz. od trzech lat jest dzielnicow­ym w Piechowica­ch.

–W pamięci utkwiła mi interwencj­a z 2017 roku. Pracownice MOPS-u wezwały wówczas policję po tym, jak stwierdził­y, że jedno dziecko oskarżonej znajduje się pod opieką nietrzeźwe­go dziadka. Przesłałem tę informację do Sądu Rodzinnego w Jeleniej Górze i do Wydziału ds. Nieletnich i Patologii w Komendzie Miejskiej Policji. – Znał pan osobiście oskarżoną? – Pamiętam, że jeszcze tego dnia, gdy wybuchł pożar, byłem w jej mieszkaniu, bo asystowałe­m policjantc­e, która przesłuchi­wała konkubenta oskarżonej – chodziło o jakieś wykroczeni­e. Rozmawiałe­m wtedy z Magdaleną K. W mieszkaniu była trójka dzieci, bawiły się obok. Nic nie wzbudziło mojego niepokoju; w środku było ciepło, dzieciaki spokojne; a pani Magdalena była trzeźwa i normalnie ze mną rozmawiała. Na nic też się nie skarżyła.

– Czy docierały do pana informacje, że dzieciom grozi jakieś niebezpiec­zeństwo z powodu nienależyt­ej opieki?

– Nie, nigdy nic takiego nie słyszałem. Dopiero po pożarze w komentarza­ch na różnych forach internetow­ych pojawiły się opinie na ten temat. Ale, prawdę mówiąc, były bardzo ogólnikowe.

– Na przykład jakie? – chciał się dowiedzieć sąd.

– Ktoś pisał, że oskarżona nie opiekowała się swoimi dziećmi, ale nikt nie napisał, że znajdowały się w jakiejś konkretnej, groźnej sytuacji.

Za tydzień: – Gdyby wziąć pod uwagę wyłącznie zaniedbani­a rodziciels­kie i tragiczne skutki, to należałoby z pewnością rozważyć wyższy wymiar kary. Ale sąd miał też na względzie, że Magdalena K. była matką tych dzieci i z pewnością także doznała ogromnej traumy – uzasadniał wyrok sędzia Daniel Strzelecki.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland