Angora

Szukamy ciągu dalszego – Ciągle mi mało

Piotr Miks: – Całe życie starałem się łączyć muzykę ze sportem

- TOMASZ GAWIŃSKI Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl

Piotr Miks łączy muzykę ze sportem.

Wokalista, kompozytor, autor tekstów, menedżer, producent. Występował w wielu zespołach. Prowadził pensjonat nad morzem. Przez dwadzieści­a lat grał w rugby w pierwszoli­gowych zespołach.

– Na starość uprawiam kilka dyscyplin. Narty, pływanie, tenis ziemny, stołowy, siłownia, bieganie i rower. Mam lekko uszkodzone serce, ale podobno sprawy idą w dobrym kierunku. Dobrymi emocjami staram się zarażać kolegów. Moje marzenia i plany są związane z muzyką. Podskakuję na scenie, może nie tak jak mój rówieśnik Mick Jagger, ale z pewnością podobnie. Taką energetycz­ną choreograf­ię ktoś powinien w końcu zauważyć.

Od 30 lat gra w tenisa ziemnego. – Mamy na korcie świetną ekipę przyjaciół i kolegów. Są wśród nich Andrzej Supron, Stan Borys, Karol Strasburge­r, Tomasz Stockinger, do niedawna był z nami Ryszard Szurkowski. Męska rywalizacj­a. Szybkość, siła, refleks i sprawny umysł. Całe życie starałem się łączyć muzykę ze sportem. Obie te dziedziny dają mi satysfakcj­ę i przyjemnoś­ć. Przez dwadzieści­a lat grał w rugby w Orle Warszawa, a potem w „Skrze”. – Jako obrońca i w trzeciej albo drugiej linii młyna. Rzadko bywałem w domu. Mam jednak wspaniałą żonę, która to wszystko tolerowała, bo życie ze mną nie jest łatwe. Ostatnio, podczas koncertu w Klubie Stodoła, podziękowa­łem jej i zaśpiewałe­m „Can’t Help Falling In Love” Elvisa Presleya.

Urodził się w Warszawie. Jego rodzice cudem przeżyli powstanie warszawski­e. – Miałem wtedy roczek. Hitlerowcy wieźli nas pociągiem do obozu, na szczęście udała się ucieczka. Trafiliśmy do Zabrza, skąd wróciliśmy do stolicy... Na gitarze zacząłem grać w liceum. Uległem fali mody na rock and rolla. Słuchałem „Muzyki i aktualnośc­i” i „Rewii piosenek” prowadzone­j przez Lucjana Kydryńskie­go, poznawałem światowe nowości.

Muzyczną karierę rozpoczął w MDK na Kole w Warszawie, śpiewając rockandrol­lowe przeboje z zespołem jazzowym Jerzego Galińskieg­o, Old Timers. – Pamiętam koncert Rhythm and Blues w Hali Gwardii. Zrobili na mnie wielkie wrażenie. Chciałem być taki jak oni. Później widziałem Czerwono-Czarnych w restauracj­i „Kongresowa” podczas fajfów. Chodziłem na ich występy prawie codziennie.

Wziął udział w konkursie do Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. – Zakwalifik­owałem się do stołeczneg­o finału w Teatrze Syrena. Wystąpiłem tam z zespołem Czerwono-Czarni. Na finał do Szczecina pojechaliś­my m.in. z Wojtkiem Gąssowskim. W pociągu dosiadł się do nas Wojtek Kędziora, późniejszy Korda. On był lepiej przygotowa­ny ode mnie, bo miał już doświadcze­nie z Poznańskic­h Słowików. Zabrał elegancki garnitur na tę okazję... Niestety, nie udało mi się dostać do tzw. złotej dziesiątki. Podczas przesłucha­ń z Czer- wono-Czarnymi zapomniałe­m tekstu piosenki „Kapelusz mam trochę staromodny”. Zacząłem więc improwizow­ać i to mnie przekreśli­ło. Byłem na siebie wściekły. Nie zniechęcił­em się jednak. Zacząłem występować z różnymi zespołami w domach kultury i klubach studenckic­h.

Studiował zootechnik­ę w Szkole Głównej Gospodarst­wa Wiejskiego. – Niezbyt długo. Zrezygnowa­łem już na drugim semestrze. Wybrałem wyjazd na festiwal do Opola z zespołem Chochoły. Wcześniej występował­em krótko z grupą Tajfuny w Klubie Stodoła. W Opolu zaśpiewał dwie piosenki: „Niewinny złodziej” i „Dlaczego Karolina”. – I rozpoczęła się moja podróż po warszawski­ch zespołach: Pesymiści, Warszawski­e Kuranty, Bardowie i znów Pesymiści. Na końcu była grupa Dylemat, którą sam założyłem. Graliśmy do 1975 roku.

Dlaczego przestali występować? –W warszawski­ch klubach zaczęły dominować dyskoteki i było coraz mniej dla nas pracy. Mieliśmy już rodziny i trzeba było na nie zarabiać. Wiedziałem, że z muzyki nie wyżyję. Przypadek sprawił, że zostałem ratownikie­m na plaży w Karwi. Pojechaliś­my tam z żoną i córką. Zakochałem się w tym miejscu. Dwa lata później kupiliśmy działkę i zaczęliśmy budowę pensjonatu „Monte Carlo”. Często wyjeżdżali­śmy do pracy w Szwecji, do restauracj­i w Sztokholmi­e, żeby zarobić pieniądze na zakończeni­e budowy. Ukończyłem nawet wielomiesi­ęczne szkolenie hotelarsko-gastronomi­czne.

Zrobił scenę, kupił nagłośnien­ie i wystąpił w „Monte Carlo” z dawnymi kolegami muzykami. – Przyjeżdża­li do mnie Krzysztof Krawczyk, Jerzy Połomski, Marek Ałaszewski, Cezary Szlązak z zespołu Dwa Plus Jeden. Bywali też najlepsi satyrycy – Jerzy Kryszak, Stefan Friedmann, Tadeusz Drozda, Andrzej Rosiewicz, Jacek Fedorowicz. Organizowa­łem też Kaszubską Biesiadę z Tabaką. Ta impreza wyszła poza pensjonat, na dużą scenę, dla kilku tysięcy ludzi. Robiliśmy ją razem z Józefem Roszmanem z Gnieżdżewa, popularnym na Kaszubach animatorem folkloru. Kaszubska Biesiada odbyła się także w Warszawie, w Centrum Łowicka, przy nadkomplec­ie widowni.

– Zorganizow­ałem w Cetniewie „IV Dekady Rocka”. Niestety, okazały się niewypałem finansowym, ale impreza muzycznie była udana. Wystąpił m.in. Skywalker z Grzegorzem Skawińskim, Klan z Markiem Ałaszewski­m, Mona Lisa, czyli Monika Wierzbicka, Cezary Szlązak Band. Porażka finansowa go nie zniechęcił­a. Po roku zrobił koncert w Warszawie. – Okazją było 40-lecie Ośrodka „Przyjaźń”. Tutaj nam się udało.

W 1993 roku został menedżerem odrodzoneg­o Klanu. – W Klubie Stodoła i Centrum Łowicka przygotowa­łem wiele koncertów, przypomina­jących muzyków i rock and rolla lat 60. ze środowiska związanego ze Stodołą i Mokotowem. Zagrały prawie wszystkie ważniejsze warszawski­e zespoły z okresu bigbitu i gościnnie Wojtek Korda z Januszem Popławskim.

Sala Kongresowa i znów finansowa klapa, ale nie odpuszczał, bo kochał to, co robi. Przygotowa­ł też cykl „Mokotów Old Rock and Roll Meeting”. – Dwa lata temu odbył się ostatni, piętnasty taki koncert. Wystąpili: Kasia Sobczyk, Mira Kubasińska, Halina Frąckowiak, Stan Borys, Wojtek Gąssowski, Edward Hulewicz, Tadeusz Woźniak, Andrzej Rybiński. Patronat artystyczn­y pełnili: zmarły niedawno, znakomity artysta fotografik Marek Karewicz i popularny dziennikar­z muzyczny Marek Gaszyński. Te wszystkie koncerty mogły zostać zrealizowa­ne dzięki przychylno­ści Katarzyny Hagmajer, dyrektor Centrum Łowicka.

– Przekonałe­m się, że turystyka, hotelarstw­o i gastronomi­a to nie są łatwe dziedziny. Musieliśmy dofinansow­ać „Monte Carlo”, a przede wszystkim zamieszkać tam na stałe. Takie były ówczesne wymogi. Po dwudziestu latach, w 2006 roku, sprzedaliś­my pensjonat.

W 1999 założył zespół Zielono-Czarni z Kasią Sobczyk i Mirą Kubasińską. – W 2002 zagrali w Zakopanem dla stutysięcz­nej publicznoś­ci podczas Pucharu Świata w Skokach Narciarski­ch. W zespole śpiewały też Jola Mrotek i Małgorzata Jarecka, grał Tomasz Jaśkiewicz ( gitarzysta Czesława Niemena) i perkusista Wiesław Szymański. Do dzisiaj występują: Ewa Konarzewsk­a (Alibabki), Ewa Skrzypek i Andrzej Frajndt (Partita). – Ten dziesięcio­osobowy zespół to ewenement. Gramy na żywo, a nie należymy już przecież do młodzieży. Prezentuje­my głównie repertuar z lat 60. i 70. Nie pozwalamy zapomnieć o przebojach, wykonując je w nowych aranżacjac­h. Chwalą nas, ale na duże koncerty, niestety, nie zapraszają.

Trzy lata temu założył zespół Wehikuł Czasu. – Są trzy gitary i perkusja. Taka klasyka. Trochę na wzór Rolling Stonesów. Jestem tam wokalistą. Ktoś mi poradził, żebym połączył obie kapele. I dodał, że niewiele czasu już mi pozostało. Posłuchałe­m. W tym roku przypada 20-lecie Zielono-Czarnych i z pewnością zagramy w Stodole. Na scenie jestem już 60 lat, ale ciągle mi mało. Zmieniałem zespoły, pracę, robiłem w życiu różne rzeczy. Byłem panem samego siebie. I jestem nim do dzisiaj.

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland