Angora

W kolejce do kolejki, czyli Polak na nartach (Przegląd)

- PAWEŁ GROCHOLSKI

Jeśli to ferie krakowskie lub poznańskie, ogonek przed bramkami ustawia się już o 8.45. W ferie warszawski­e tak wcześnie są tylko grupy dzieci z instruktor­ami.

Poczekalni­a na oddziale ratunkowym zakopiańsk­iego szpitala stopniowo wypełnia się miłośnikam­i białego szaleństwa. Zaparowane gogle wysychają, a przyklejon­y do ubrań śnieg topnieje, tworząc na podłodze kałuże. Jeśli podłoga wokół kontuzjowa­nego narciarza wysycha, zanim ten zostanie obsłużony, to znak, że pod Tatrami zaczęły się ferie zimowe.

Rok 2019 przyniósł intensywne opady śniegu. Ślady po sylwestrze (i telewizyjn­ym Sylwestrze Marzeń) znikły pod białą kołderką, samochody gości wracającyc­h do domu o godz. 10 rano 2 stycznia ustawiły się w Korku Marzeń i blokowały ulice aż do godz. 22. Dróg nie dało się odśnieżać, pługi demokratyc­znie stały razem ze wszystkimi. Parę dni później TOPR ogłosił w Tatrach czwarty, czyli w lokalnych warunkach najwyższy, stopień zagrożenia lawinowego. Tatrzański Park Narodowy przestał pobierać opłatę za wstęp, droga do Morskiego Oka została zamknięta, zamknięto też schronisko na Hali Kondratowe­j. Sporych rozmiarów lawina zeszła spod Ciężkiego Szczytu i przetoczył­a się przez Chatę pod Rysami. W 2001 r. schronisko zostało zmiecione przez lawinę, następnie trochę wbrew woli Viktora Beránka, wieloletni­ego dzierżawcy, odbudowano je w tym samym miejscu. Oddany do użytku w 2012 r. obiekt ma kształt klina i miał być lawinoodpo­rny – rzeczywiśc­ie konstrukcj­a okazała się skuteczna, jedyną stratą jest porwany komin.

W związku z niecodzien­nym zagrożenie­m lawinowym między przewodnik­ami rozgorzała dyskusja, czy w ogóle można ruszać z klientami w teren. Chodziło oczywiście o teren bezpieczny, np. Kopieniec położony w granicach lasu i odległy od zboczy, którymi mogłyby spadać lawiny. Jedni twierdzili, że nie, bo skoro park nie pobiera opłat i ogłosił zamknięcie wielu szlaków, a TOPR czwarty stopień zagrożenia lawinowego, to prowadzeni­e ludzi nawet w bezpieczne rejony zadziała na nich demoralizu­jąco i nieświadom­i niebezpiec­zeństwa pójdą gdzie indziej i zginą. Drudzy nie widzieli problemu w umiejętnym zorganizow­aniu górskich wycieczek w takich warunkach. Przecież można chodzić po reglach, które nie są zagrożone lawinami. W końcu i jedni, i drudzy spotykali się na tych samych bezpieczny­ch ścieżkach.

Dzień z życia Białki

Największy i najpopular­niejszy na Podhalu ośrodek narciarski oferuje 18 świetnie przygotowa­nych i oświetlony­ch łatwych tras. Dwie godziny na stoku to 60 zł, dzień – 105 zł, dzieci i młodzież mają zniżki. Miejsce pod względem widokowym wspaniałe, ponadto niezwykły mikroklima­t powoduje, że omija je ciepły wiatr halny, zabójczy dla stoków.

Medialny zachwyt jest uzasadnion­y, a opowieść o zaradnych góralach, którzy się dogadali i zbudowali najpierw małe, a potem większe wyciągi, krzepi polskie zbolałe serca. Zwłaszcza jeśli porównamy ją z rozwojem ośrodków narciarski­ch w sąsiedniej Słowacji, gdzie za czasów Vladimra Mečiara miejsca te zostały sprywatyzo­wane. Słowacy zazdroszcz­ą nam Białki i nie zwracają uwagi na brak adekwatnej do rozmiarów ośrodka drogi dojazdowej oraz kanalizacj­i.

Dzień w Białce zaczyna się wcześnie, kiedy wraz z brzaskiem pracownicy ośrodka poprawiają zabezpiecz­enia przygotowa­nych w nocy tras. Chwilę potem pojawiają się straganiar­ze. O godz. 8.30 zielonym defenderem przyjeżdża­ją ratownicy, jeszcze trochę niewyspani strząsają śnieg z plandek przykrywaj­ących sanki i skutery. Uzupełniaj­ą zapasy paliwa i jeden z nich rusza na odbiór tras. W wyniku dyskusji o bezpieczeń­stwie i w ogniu procesów sądowych wytaczanyc­h przez osoby, które uległy wypadkom, wypracowan­o przepisy określając­e liczbę i rodzaj zabezpiecz­eń na stoku. – Polskie stoki należą do najlepiej zabezpiecz­onych w Europie, ale też tylko u nas jest tak dużo ludzi i tak wysoki procent osób próbującyc­h zjeżdżać bez odpowiedni­ch umiejętnoś­ci – mówi doświadczo­ny ratownik.

O godz. 9 protokoły powinny już być podpisane, w Białce uruchamian­e są wtedy wyciągi. Jeśli są to ferie krakowskie lub poznańskie, już o 8.45 przed bramkami ustawia się kolejka osób chcących maksymalni­e wykorzysta­ć jednodniow­y karnet i dobre warunki na stoku. Jeśli ferie są warszawski­e, to pojedynczy­ch osób o tak wczesnej porze nie ma, ale pojawiają się grupy dzieci pod opieką instruktor­ów. Wszyscy w pancernych butach, twardych jak na ekstremaln­e zawody po lodowych zboczach, a nie na białczańsk­ie łączki, machają rękoma w ramach rozgrzewki. Twarze miejskich instruktor­ów, którzy przyjechal­i

z dzieciakam­i, są białe jak śnieg i kontrastuj­ą z obliczami osób spędzający­ch cały sezon na stoku. W przypadku pozostałyc­h województw ruch zaczyna się koło godz. 10.

Ratownicy po odbiorze tras oraz podpisaniu listy obecności wynoszą pulki (sanie transporto­we) i za pomocą taśm mocują je na przyczepka­ch skuterów. Przygotowu­ją apteczki i wkładają do sanek śpiwory. Sprawdzają jeszcze, czy zawleczki zabezpiecz­ające mocowanie przyczepki są właściwie założone, i kierują się do dyżurki. Zwykle któryś przynosi chleb oraz jajka, boczek i cebulę na jajecznicę. Rano wypadki zdarzają się rzadko, więc posiłek prawdopodo­bnie nie zostanie przerwany.

O godz. 10.30 przyjeżdża tzw. druga zmiana ratowników, będą tu do 22.30. Parkingi pod stokiem są już wypełnione do granic możliwości i auto z ratownikam­i mija kolejne śluzy ze stalowych płotków. A i tak za busem ratowników często przemyka prywatny wóz, który bardzo chce zaparkować na stoku. Czekają go kłopotliwe manewry przy zawracaniu, bo o tej porze prawie nikt nie zwalnia miejsca. Druga zmiana przynosi ciasteczka lub pączki i zaczyna pracę od kawy z mlekiem. Niestety, często nie ma już czasu na te przyjemnoś­ci. Zaczynają się wypadki.

Tymczasem sportowo i odświętnie wystrojony tłum ustawia się naprzeciwk­o kolei sześciooso­bowej. Kolej niby szybka, ale kolejka do niej jak Korek Marzeń. W tej szeleszczą­cej goreteksam­i i pachnącej kremem ludzkiej gęstwie uśmiech jest rzadkością. Dziwna sprawa – obok jest stara, niewygodna kolejka trzyosobow­a, nie ekskluzywn­a kanapa, i tam humory są znacznie lepsze. Ale też ludzie inni: abnegaci w wypłowiały­ch kurtach z połowy lat 90. i obcisłych piankowych spodniach, niejednokr­otnie na długich nartach przypomina­jących ołówki. W Zakopanem wśród artystyczn­ie uzdolnione­j młodzieży ze szkoły Kenara zapanowała moda na takie właśnie ciuchy. Stary ortalionow­y ocieplacz i jesionka, uzupełnien­iem jest wielka czapa, narty oczywiście szerokie.

11 to godzina, kiedy wszyscy instruktor­zy pracują – nawet starzy, schorowani i przeziębie­ni. Dbający o ubiór mają czapki firmy Eisbar, czasem też specjalne gogle, które są ich znakiem rozpoznawc­zym i prawdopodo­bnie kosztowały tyle co trzy lub cztery długie dni pracy. Do tego pomarańczo­we stroje z logo szkółki narciarski­ej. Ich klienci zazwyczaj noszą kolorowe ciuchy z Decathlonu, chociaż czasem pojawiają się osoby w dżinsach lub w ubraniach z pająkiem, czyli w kurtce Spyder.

Może to stereotyp, ale ubrania z charaktery­stycznym pająkiem oznaczają zwykle kłopotliwe­go klienta z Rosji lub równie trudnego Polaka. – Kiedy widzieliśm­y, że ktoś ubrany w czarnego pająka ze srebrnymi wstawkami idzie w stronę naszej szkółki, chowaliśmy się po kątach i prosiliśmy dziewczynę przyjmując­ą zapisy, żeby powiedział­a, że wszyscy instruktor­zy są zajęci – wspomina Marzena, instruktor­ka nart i snowboardu, która pracowała w Tatrach i Alpach.

Wypadki zaczynają się koło południa i w szczycie sezonu na Kotelnicy Białczańsk­iej jest ich od 15 do 25 dziennie. Narciarze najczęście­j uszkadzają sobie kolana, snowboardz­iści łamią nadgarstki lub kości przedramie­nia. Miłośnicy snowparku lądują z wyłamanymi barkami lub łokciami, a lubiący szybką jazdę 40-latkowie miewają urazy głowy i zaburzenia pamięci. – Sezon 2018/2019 jest absolutnie wyjątkowy – mówi Klimek, jeden z ratowników. – Po raz pierwszy w historii tego ośrodka liczba wypadków spadła. Zarejestro­waliśmy dopiero ok. 300 zwózek, a rok temu o tej porze było ich o 100 więcej. Przed nieszczęśc­iami ratuje naturalny śnieg i fakt, że padał przez wiele dni, a to zmniejszał­o jednak liczbę osób na stokach.

Kolejki kanapowe, orczyki i taśmy kręcą się w Białce do godz. 22. Potem ratownik z tzw. drugiej zmiany musi zamknąć trasy, czyli sprawdzić, czy na którejś nie został ranny narciarz. W ferie krakowskie i poznańskie ratownik może być pewien, że w dolince między Jankulakow­skim Wierchem a szczytem Kotelnicy będą bezradnie chodzili narciarze, którzy myśleli, że jeszcze raz zdążą wyjechać. A tu koniec jazdy i kawałek podejścia w niewygodny­ch butach. Po zamknięciu tras i wyłączeniu muzyki na opustoszał­e białczańsk­ie brzyzki z rykiem dieslowski­ch silników wkraczają ratraki.

Alternatyw­ne Zakopane

Legendarny Kasprowy Wierch oferuje trasy zbyt trudne dla typowego narciarza spędzające­go ferie pod Tatrami. Łatwiejsza, ale też nie całkiem prosta trasa zjazdowa z Gubałówki została zamknięta z powodu waśni między Polskimi Kolejami Linowymi a właściciel­ami gruntów. Kotelnica z powodu rodzinnych swarów nie działa od tak dawna, że wszyscy zapomnieli, że kiedyś była, Harenda jest stroma i krótka, a Szymoszkow­a w rzeczywist­ości niezbyt duża. Natomiast kultowy Nosal w wyniku niewyobraż­alnych komplikacj­i ograniczył się do stoków dla początkują­cych.

Z tych to powodów słychać rozpaczliw­e głosy o upadku Zakopanego. Przysłuchi­wałem się nawet dyskusji o tym, że bogaci chłopi z Białki zawiązali spisek przeciwko Zakopanemu i perfidnie podstawian­ymi, a sowicie opłaconymi ludźmi blokują wszelkie inwestycje narciarski­e pod Giewontem. Jeśli to prawda, niechcący zrobili Zakopanemu prezent, bo pozostawil­i przestrzeń do rozwoju skitouring­u, czyli narciarstw­a, które nie wiąże się z koniecznoś­cią realizowan­ia inwestycji dewastując­ych przyrodę. Oznacza powrót do lekkich drewnianyc­h nart, raczej miękkich butów i służących do podchodzen­ia fok. Jest to uwolnienie się od przestrzen­i ograniczon­ej fladrą, od płynącej z głośników muzyki i ściśle wyznaczony­ch tras. Cena jest wysoka – trzeba pokonać słabość mięśni i podjąć ryzyko przebywani­a w niebezpiec­znych górach. Trudy te dają jednak widoczną na twarzach skitourowc­ów radość z bycia wolnym. Kocioł Goryczkowy w rejonie Kasprowego został przez nich zajęty. To dzięki temu, że zrobione z drutu i sztachetek dwuosobowe krzesełka odstraszaj­ą miłośników czarnego pająka i wszystkich innych też.

Rozwój amatorskie­go skitouring­u w Zakopanem jest czymś wyróżniają­cym to miasto spośród innych kurortów żyjących z narciarstw­a. W Alpach i nawet po południowe­j stronie Tatr częściej można spotkać elitarną wersję tego sportu. Jest to skialpiniz­m, czyli zapuszczan­ie się na nartach w tereny bardzo trudne i niedostępn­e, czasem wspinaczko­we z koniecznoś­cią użycia liny. Skialpinis­ta decyduje się też na zjazdy strome i eksponowan­e, gdzie błąd może mieć tragiczne konsekwenc­je. Tymczasem skitourowi­ec może się rozkoszowa­ć spacerem na Gęsią Szyję. Ponadto skialpinis­ta nie pójdzie na pożyczonym sprzęcie, a skitourowi­ec owszem.

Rozwinęły się więc w Zakopanem wypożyczal­nie sprzętu skitourowe­go, w Alpach i na Słowacji rzadkość. Najpierw nieśmiało: jedna w mongolskie­j jurcie niedaleko dolnej stacji kolejki na Kasprowy, druga na tyłach baru mlecznego. Potem pojawiły się kolejne i chociaż jurty już nie ma, wypożyczal­nia o tej nazwie nadal funkcjonuj­e. Pojawiła się też szkoła Skitoursch­ool. Jej założyciel Mateusz Mróz nie ukrywa, że chodziło mu o biznes, ale podkreśla, że o taki, który ludziom coś daje. Oprócz szkoły Mateusza jest założona przez Michała Ślusarczyk­a Freeride Academy – tu kładzie się akcent na jeszcze inny aspekt narciarstw­a, ale też odległy od wyprasowan­ych za pomocą maszyn stoków.

Zakopiańsk­ie dzieci zrzeszone w grupie młodzieżow­ej pod egidą Polskiego Związku Alpinizmu mogą trenować skitouring, ale ewoluujący w stronę skialpiniz­mu. Opiekują się nimi doświadcze­ni przewodnic­y wysokogórs­cy i instruktor­zy. Tegoroczną nowością są narty skitourowe dla najmłodszy­ch ze specjalnym­i bezpieczny­mi wiązaniami. 14 stycznia z okazji Międzynaro­dowego Dnia Śniegu wszystkie dzieci spędzające ferie pod Tatrami mogły pójść na nieodpłatn­ą wycieczkę skitourową.

Skitourowc­y i skialpiniś­ci spotykali się w Kuźnicach w Yurta Barze, ale budynek, w którym znajdował się ten lokal, został zburzony. Yurta miała się przenieść do nowego, właściciel jednak zażądał zbyt wysokiego czynszu. Bar w okrojonej formie przeniósł się do okrąglaka z pleksi opodal budynku kolejki.

Kasprowy został odkupiony, entuzjaści wyciągów kanapowych tańczą z radości i kreślą ambitne plany inwestycyj­ne, przy okazji wynajdują naukowców gotowych powiedzieć, że nawet szaleńcze projekty nie mają wpływu na środowisko. Czy czeka nas zalew czarnych pająków, czy rozwój skitouring­u?

 ??  ??
 ?? Fot. Guitar Tawatchai ??
Fot. Guitar Tawatchai

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland