Lis w Kórniku?
Piłkarki nożne pierwszoligowej Kotwicy Kórnik grają swój ostatni mecz, najważniejszy. Mecz przeciw dawnemu trenerowi, który – jak twierdzą – przez lata wykorzystywał je seksualnie.
Piłkarki nożne kontra trener.
Dziewczyny z Kotwicy rozsierdził styl. Jeśli prezes chciał ich drużynę rozwiązać, mógł to zrobić po ludzku: zaprosić, porozmawiać, podać przyczyny. To prawda, że piłkarkom nożnym, które z takim trudem zdobyły po latach upragniony awans na zaplecze Ekstraklasy, od początku sezonu nie szło. Były ostatnie w tabeli, a kłopoty ze skompletowaniem zespołu na mecz nie były rzadkością. Nic dziwnego: dziewczyny, które musiały łączyć piłkę z pracą i studiami, grały praktycznie bez finansowego wsparcia – klub zwracał jedynie parę złotych za dojazdy z oddalonego o 20 km Poznania. Ale słaba frekwencja to nie powód, by tak je potraktować – ot, po prostu przesłana z początkiem roku informacja o oświadczeniu klubu na internetowej stronie. W skrócie: od dziś drużyny nie ma, a jeśli chcecie dalej kopać piłkę, to z drugim zespołem grającym w trzeciej lidze. – Normalnie kpiny! To był moment, w którym poczułyśmy, że drugi raz tracimy godność – tłumaczy Maja. – I wszystko się z nas wylało.
Pierwsza była Agnieszka. „Klub Kotwica Kórnik nie zasługuje, by być reprezentowanym przez osoby dyskryminujące zawodniczki. Przez osobę, która (...) traktuje swoje podopieczne, również młodzież, jako kandydatki do romansów, nachalnie próbując nawiązać zdecydowanie niesportową zażyłość. Drogi Trenerze, myślę, że powinieneś się cieszyć, że twój przypadek jeszcze nie wylądował w sądzie, ale wszystko jest możliwe. Jestem przekonana, że prędzej czy później to nastąpi (...). O pewnych rzeczach trzeba mówić głośno, aby po pierwsze – osoby szukające pomocy znalazły ją i odważyły się mówić, po drugie – aby zapobiegać”. Internetowe oświadczenie piłkarki uruchomiło lawinę, której nikt się nie spodziewał.
Dla drużyny wszystko
Kiedy Agnieszka parę lat wcześniej trafiła do Kotwicy, wszystko jej się podobało: – Profesjonalne podejście, III liga, pasja i zabawa. Trener chciał, żebyśmy go traktowały po koleżeńsku, mówiły do niego „po przezwisku” zamiast „panie trenerze”. Żebyśmy byli drużyną i sobie ufali. Wszystko zała- mało się, kiedy wracaliśmy z imprezy kończącej sezon po awansie do drugiej ligi. Miałam wtedy 21 lat. W aucie brakło miejsc, a że do miasta trzeba było wrócić, wpakowaliśmy się do samochodu wszyscy. Wyszło tak, że musiałam usiąść trenerowi na kolanach. Nie ja jedna – ktoś siedział na kolanach u kogoś innego – zupełnie normalna sytuacja. Przestała być normalna, gdy trener wsunął rękę pod moją bieliznę i zaczął dotykać mnie w miejscach intymnych. Koleżanki tego nie widziały, a mnie sparaliżowało. Nie potrafiłam nic zrobić. Gdy samochód stanął, bo ktoś wysiadał po drodze, otworzyłam drzwi i wskoczyłam na wolne miejsce. Na drugi dzień trener napisał do mnie, że przeprasza i zapytał: „Czy wszystko było OK?”. Odpisałam, że nigdy tego nie zapomnę i że bardzo mnie skrzywdził. Przez kolejne lata chciałam, żeby ta sytuacja została wymazana z mojej pamięci, ale te jego palce nie chciały z moich intymnych miejsc zniknąć. Wstyd, strach i bezradność. Biłam się z myślami: dlaczego nie reagowałam, czemu do tego dopuściłam? Trafiłam na terapię psychologiczną, która trwa do dziś.
Maja zaczęła dostawać po treningach od trenera Grzegorza dziwne SMS-y. – Kiedy wracałam zimą do domu, pisał, że „może mnie ogrzać”. Albo że „żałuje, że ma żonę”. Później była sytuacja u trenera w domu, kiedy trafiłyśmy tam po oficjalnej klubowej wigilii, po zamknięciu restauracji. Podszedł w pokoju do mnie, klepnął w tyłek i zaproponował „stosunek we troje” z inną z koleżanek. Propozycja miała brzmieć jak głupi żart, ale gdybym się zgodziła, toby skorzystał. Nie wiedziałam, jak zareagować. Relacja trener – zawodniczka to jest relacja wychowawcza i taka sytuacja nigdy nie powinna się zdarzyć.
Kamila miała wtedy 17 lat i trudną sytuację rodzinną: – Było mi smutno, wycofałam się. Widział, że duszę coś w sobie i wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Mówił, że mogę mu zaufać, że „przecież jesteśmy kumplami”, mogę się wyżalić, będzie mi lżej. Kawa, potem piwo – „przecież nikt nie musi się dowiedzieć”. Pierwsze zbliżenie miało miejsce u niego w mieszkaniu. Usiadł obok, objął mnie i w pewnym momencie pocałował. Byłam sparaliżowana, nie potrafiłam go odepchnąć, choć wiedziałam, że nie jest OK. Mówił, że to będzie nasza tajemnica. Później miałam z nim kilka zbliżeń intymnych, kilka razy mnie też dotykał. – Myślała pani, że to coś na kształt związku? – Dawał mi powody, żebym tak myślała. Dziś wiem, że było zupełnie inaczej, że zostałam wykorzystana. Dusiłam to w sobie, nikomu nie mówiłam. Bałam się, że kiedy dziewczyny się dowiedzą, zaczną mnie oceniać, być może odrzucą. A drużyna była wtedy dla mnie niemal wszystkim.
Rozgrywane przez trenera
Pierwszy zwrot nastąpił dwa lata temu, kiedy dziewczyny z Kotwicy wspólnie uznały, że trener Grzegorz nie nauczy ich lepiej grać w piłkę. Maja: – Stagnacja, brak rozwoju, marazm. To były podstawowe powody, dla których wspólnie uznałyśmy, że pójdziemy do władz klubu, żądając zmiany trenera. O molestowaniu wówczas nie rozmawiałyśmy i jedna z nas nie wiedziała, co przydarzyło się drugiej. Coś tam krążyło, Agnieszka powiedziała dziewczynom, co ją spotkało, ale część zawodniczek zlekceważyła sygnał.
Zaskoczony prezes odwołał Grzegorza R. i oddał piłkarki pod opiekę nowej trenerki, ale były trener pozostał członkiem zarządu władz klubowych. Maja: – To był w praktyce hamulec, który długo powstrzymywał nas przed upublicznieniem sprawy. Jeśli we władzach Kotwicy jest trener Grzegorz i jego kolega – koordynator sekcji, który uczestniczył w prywatnych imprezach – to ich wpływ na „być albo nie być” naszej drużyny był oczywisty. Kto wie, jak by się sprawy potoczyły, gdyby nie dotarły od nas informacje o tym, że trener dobiera się nie tylko do nas, ale też do juniorek. Do najmłodszych dziewczyn.
Jola trafiła do Kotwicy w 2009 r., miała 13 lat: – Zaczęło się rok później. Najpierw były SMS-y od trenera, potem spotkania. Mówił, że musimy się ukrywać. Gdy jechaliśmy do jego domu, kazał mi schylać się w aucie i potem cichcem przechodzić przez garaż, żeby jego mama nas nie widziała. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że zależy mu na mnie. Zapewniał, że chce się ze mną spotykać, a gdy będę pełnoletnia, stworzymy normalny związek. Wtedy miałam dopiero skończone 14, on 27. Dziś wiem, że traktował mnie jak obiekt seksualny i wykorzystał fakt, że był dla mnie kimś bardzo ważnym, autorytetem. Trwało to dwa lata, a kiedy zaczęło mu się nudzić „normalnie”, bez żenady zaproponował mi stosunki z trzecią osobą. Mówił, że nasz związek przetrwa tylko wtedy, jeśli na takie rzeczy się zgodzę. Odmówiłam, to mnie przerosło. Ale zmanipulował mnie tak bardzo, że przez lata bałam się o tym powiedzieć. Bałam się odrzucenia przez dziewczyny, przez klub. Nie chcę robić z siebie ofiary, ale nie chcę też by skrzywdził jakąkolwiek inną dziewczynę. Dziś ma 37 lat, a wiem, że próbował nawiązywać kontakty z dziewczynami 13-, 14-letnimi.
Ostatni mecz
Ostatnie dwa lata piłkarek z Kotwicy to istny emocjonalny roller coaster. Ambitna walka zaowocowała triumfem, a latem dziewczyny pod wodzą nowej trenerki świętowały wejście do I ligi – dla amatorskiego zespołu to osiągnięcie bez precedensu. Jednocześnie drużyna padła ofiarą własnego sukcesu. Ani klub, ani piłkarki nie były przygotowane na walkę w kolejnym sezonie z zawodowcami. Klub narzekał na brak zaangażowania zawodniczek, dziewczyny na brak wsparcia władz Kotwicy. Gdy po zimowej rundzie piłkarki z Kórnika zamykały ligową tabelę, zapadła decyzja o rozwiązaniu drużyny. – Mieliśmy kłopoty z frekwencją, a część zawodniczek nawet nie odbierała telefonów od trenerki. Jeśli nie wystawię w pierwszej lidze zespołu na mecz, klub płaci kilka tysięcy złotych kary. Trudna sprawa, ale nie mogliśmy dłużej ryzykować – prezes Andrzej Giczela, z zawodu żołnierz, mówi krótko i konkretnie, ale gdy przechodzi do sprawy trenera Grzegorza, głos mu się łamie. – Nie spodziewałem się oczywiście, że rozwiązanie drużyny wyciągnie na światło dzienne taką sprawę. O domniemanych zachowaniach trenera wobec zawodniczek nie miałem zielonego pojęcia. Wiem, że w takich sprawach absolutnie nie wolno obciążać dziewczyn odpowiedzialnością za długie milczenie, ale żałuję, że do mnie nie przyszły. Zareagowałbym natychmiast, bez skrupułów.
Tuż po internetowym oświadczeniu Agnieszki prezes Giczela poprosił piłkarki o spotkanie. Dziewczyny powiedziały o doświadczeniach swoich i koleżanek z młodszej drużyny. Maja: – Otrzymałyśmy kolejne sygnały. Do 13-latki pisał wiadomości w stylu „pokaż mi język”, 12-latkę chwytał za kolano, proponował jakieś przytulanki, pisał, że jest jego ideałem.
Prezes Giczela: – Dowiedziałem się o półprywatnych imprezach w domu u trenera, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Zawodniczki pokazały SMS-y, oględnie mówiąc, nie do przyjęcia, bardzo brzydkie. Poradziłem, że jeśli mogą, niech zgłoszą to do prokuratury. Gdy to zrobiły, natychmiast zawiesiłem Grzegorza R. w funkcji członka zarządu. – Próbował pan z nim rozmawiać? – Oczywiście. Nie chciał na ten temat nic mówić. – Zastanawiał się pan, jak to możliwe, że przez tyle lat władze klubu nic nie wiedziały? – No pewnie, ale daję słowo, że myślę o tym od kilkunastu dni i naprawdę nic nie wskazywało na takie skłonności trenera. – W imprezach w jego domu uczestniczył koordynator sekcji, który nadal jest w zarządzie. Dlaczego on nie powiedział panu o takich nieformalnych i – jak pan dziś mówi – niestosownych spotkaniach? – Pytałem, nie potrafił odpowiedzieć. Mówił, że na tych imprezach nie dostrzegł żadnych podejrzanych zachowań. Z całą pewnością dzisiejsza sytuacja wymaga reorganizacji władz, a ja sam zamierzam poddać się ocenie szefów stowarzyszenia, którzy zdecydują, co dalej z Kotwicą. Sprawa jest dramatyczna: trenuje tu dziś około trzystu dziewczyn, a rodzice ufali nam, że ich dzieci są bezpieczne. Jedna taka sprawa postawiła na krawędzi klub z 90-letnią tradycją. Co będzie dalej, nie wiem.
Maja: – Nie ufamy klubowym władzom. Dochodzą do nas sygnały, że na spotkaniach z rodzicami mówią, że „nie wiedzą, komu zależy na szumie medialnym” i żeby na wyrost „nie oceniać trenera”. Myślę też, że nie wszystkie dziewczyny zgłosiły się do nas. Niektóre mają dziś rodziny i pewnie wyparły z pamięci dawne zdarzenia. Nas jednak ta sprawa scaliła. Jesteśmy blisko siebie i w jakiś sposób jesteśmy drużyną. Mimo że oficjalnie jej nie ma.
Śledztwo
Doniesienie o popełnionym przez trenera Grzegorza przestępstwie złożyło pięć zawodniczek Kotwicy. Prokurator w Środzie Wielkopolskiej prowadzi tzw. czynności sprawdzające, a piłkarki – zgodnie z prawem – zostaną przesłuchane tylko raz – przed sądem i w obecności psychologa. Trener Grzegorz R. nie chciał z nami rozmawiać. Jego kolega, koordynator sekcji i do dziś członek zarządu Kotwicy Kórnik, również.