Wyborcze panopticum (Angora)
Gdańszczanie wybiorą swojego prezydenta.
Monarchista, prawicowy anarchista, „czerwony korsarz”, członek Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, przedstawicielka narodowców, wnuczek sławnej babci, ważna urzędniczka i właściciel sklepu z oknami postanowili ubiegać się o fotel prezydenta Gdańska.
Z powodu zabójstwa Pawła Adamowicza, 3 marca odbędą się wybory na prezydenta Gdańska. Do walki zgłosiło się ośmiu kandydatów. To, że Aleksandra Dulkiewicz, obecnie komisarz miasta, była I zastępczyni poprzedniego prezydenta zgłosi swój udział i będzie faworytką wyborów, było oczywiste. Jednak gdy PiS oraz Platforma zgodnie oświadczyły, że nie wystawią własnych kandydatów, na scenie pojawili się niekonwencjonalni pretendenci.
Listę tych barwnych postaci otwiera Sławomir Ziembiński, „czerwony korsarz”, który latem paraduje po Starówce w czerwonym operetkowym kostiumie. Zazwyczaj jedno oko ma przesłonięte „korsarską” opaską, jest obwieszony biżuterią, zapewne „zdobyczną”, a w ręku trzyma replikę pistoletu skałkowego lub całkiem rzeczywisty kordelas. W mediach korsarz był oskarżany o agresję, burdy i nieodpowiednie zachowanie wobec turystów (portal B2-biznes.pl, naTemat). Cudzoziemców zaczepiał w niekonwencjonalny sposób: Hände hoch! Stempel Piraten bitte! („Gazeta Wyborcza”).
– To, że PiS i PO nie wystawiły własnych kandydatów, to klasyczna ustawka, a ich prawdziwym kandydatem jest pani Dulkiewicz, gdyż Gdańskiem od 20 lat rządzi PO-PiS – zapewnia Ziembiński.
– Dlatego kandyduję. Od 13 lat jestem szefem fundacji, a prócz tego dziennikarzem. Ale media wypisują o mnie bzdury, fałszywe opinie na mój temat wygłaszają. A ja nie jestem żadnym awanturnikiem, tylko zwykłym człowiekiem. Mam stopień kontradmirała w Polskich Drużynach Strzeleckich. Niech oni wariata ze mnie nie robią.
Piotr Walentynowicz to wnuk Anny Walentynowicz, legendy „Solidarności”. W poprzedniej kadencji z listy PiS został radnym, ale ani w samorządzie, ani w polityce kariery nie zrobił. Imał się różnych zajęć. Był taksówkarzem i czasem gdańszczanie zamawiali kurs jego dacią, żeby dowiedzieć się czegoś o pani Annie:
– Nie zgadzam się z panującą narracją, jakoby pani Dulkiewicz należało się stanowisko prezydenta w formie spadku, gdyż gdańszczanie zagłosowali na Pawła Adamowicza, nie na panią Dulkiewicz, a do niedawna większość mieszkańców nawet nie znała jej nazwiska. Dlatego postanowiłem kandydować. Nie chcę krytykować pani Dulkiewicz, gdyż musiałbym krytycznie wypowiedzieć się o śp. Panu Adamowiczu, co mogłoby być potraktowane jako mowa nienawiści. Chcę walczyć z „układem gdańskim”, chociaż wiem, że mam niewielkie szanse, ale lepiej podjąć walkę i przegrać, niż nie walczyć. Do tej pory wielu gdańszczan nie głosowało na prawicę, gdyż byli zniesmaczeni działaniami Janusza Śniadka (były przewodniczący „Solidarności”, poseł PiS – przyp. autora). Ale za pięć lat będzie lepiej.
Andrzej Kania – „Tramway” (cokolwiek to znaczy) – jest „prawicowym anarchistą”. Trójmiejskie media raz piszą o nim jako o bezrobotnym, innym razem jako o szefie portalu Gdańsk24.pl. W grudniu opublikował na Facebooku „Rafałowi Trzaskowskiemu wyrok śmierci za zdradę ojczyzny” („Gazeta Wyborcza”, naTemat). Sporą popularność wywołał jego wpis w internecie, postulujący podwyższenie płacy minimalnej do 3100 zł („Gazeta Wyborcza”). Kiedyś był związany z Kukiz’15, teraz postanowił działać na własną rękę.
Adam Stankiewicz, właściciel sklepu z oknami, zawiązał komitet wyborczy o intrygującej nazwie: „Gdańsk to nie Palermo – da się ulepszyć”. Kandydat nie chciał wyjaśnić, skąd ta nazwa. Czy Gdańsk według niego jest podobny do Palermo z powodu położenia nad morzem, zabytków, a może mafii, czy też nie jest podobny, bo u nas nie ma mafii i mamy inny klimat?
Dorota Maksymowicz-Czapkowska to absolwentka zarządzania, a także „żona i mama, piastunka domowego ogniska”, jak pisała o sobie w materiałach wyborczych. Gdyby ktoś uważał, że to za mało, żeby zostać prezydentem dużego miasta, informujemy, iż pani Maksymowicz jest także wiceprezesem i skarbnikiem Narodowego Frontu Polski. Brzmi poważnie, zwłaszcza że szefem NFP jest sam Wojciech Olszański, znany lepiej jako Aleksander Jabłonowski. Ale nie książę Jabłonowski, wojewoda nowogródzki i stolnik wielki litewski, gdyż ten nie żyje już od kilkuset lat, tylko aktor, którego ostatnią rolę mogliśmy podziwiać na YouToubie, gdy w polowej rogatywce on i trzej inni działacze nagrali pod ambasadą Iranu filmik, w którym radzili naszym władzom: „ODPIE***LCIE SIĘ OD IRANU” i zapewniali, że Polacy nie pójdą na żadną nową wojnę.
Zupełnie inną opcję reprezentuje Marek Skiba, właściciel firmy budowlanej, działacz katolicki, członek Ruchu Światło-Życie, członek Diecezjalnej Diakonii Społecznej oraz Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, który jest przeciwko gdańskiemu Modelowi na rzecz Równego Traktowania oraz programowi edukacji seksualnej („Dziennik Bałtycki”).
Grzegorz Braun, publicysta, reżyser głośnego dokumentu o agencie Bolku, „Plusy dodatnie, plusy ujemne” (muzyka: Jean-Michel Jarre), znany ze swoich antysystemowych poglądów, ubiegał się już o najwyższe urzędy. W ostatnich wyborach prezydenckich w 2015 roku na 11 kandydatów uzyskał 8. miejsce, zdobywając 124 tys. głosów. Dlaczego jednak ten prawicowy polityk związany z Wrocławiem zdecydował się kandydować na drugim krańcu Polski?
– W Gdańsku w tragicznych okolicznościach zmieniła się sytuacja polityczna i byłoby grzechem zaniedbania, żeby tego nie wykorzystać – twierdzi kandydat. – Trzeba mówić głośno o zasadach, jakich powinniśmy się trzymać. Najważniejszą z nich jest zasada suwerenności państwa polskiego i polskiej rodziny, a w obu tych kwestiach w Gdańsku w ostatnich dekadach zarysowały się poważne wątpliwości.
Wszystko w rękach Sądu Najwyższego
Gdy komitety wyborcze zbierały po 3 tys. podpisów koniecznych do zarejestrowania swoich kandydatów, okazało się, że komitet Aleksandry Dulkiewicz ma taką samą nazwę jak stowarzyszenie, co jest niezgodne z prawem. Dlatego uchwałą Państwowej Komisji Wyborczej dotychczasowy Komitet Wyborczy Wyborców „Wszystko dla Gdańska” stał się Komitetem Wyborczym Wyborców „Wszystko dla Gdańska” Aleksandry Dulkiewicz. PKW zdecydowała
też, że podpisy zebrane pod dawnym szyldem nie straciły ważności.
Komitet Grzegorza Brauna nie zgodził się z tą decyzją i złożył skargę do Sądu Najwyższego
– W tej kampanii zastosowano już wobec mnie różne brudne chwyty i jest paradoksem, że mnie, monarchiście, przypadło w udziale występowanie w obronie demokracji, mimo że sama demokracja raczej mnie brzydzi. Robię to (skarga do Sądu Najwyższego – przyp. autora), gdyż zasad należy przestrzegać i w żadnym wypadku nie należy godzić się na zmianę reguł gry w trakcie rozgrywki. Zobaczymy, czy Sąd Najwyższy stanie po stronie „układu gdańskiego”, czy po stronie prawa.
– Komitet pani Dulkiewicz został zarejestrowany z naruszeniem prawa – mówi Stefan Hambura, adwokat reprezentujący Grzegorza Brauna. – Nie ma żadnej wątpliwości, że gdańszczanie składali podpisy pod listą komitetu, którego nazwa jest inna niż ta, pod szyldem której pani Dulkiewicz wystartuje w wyborach. Zmiana nazwy jest niewielka, ale to nie ma żadnego znaczenia, gdyż w prawie nawet jeden przecinek może nadać przepisom inny sens. Naszym zdaniem podpisy, które złożył komitet pani Dulkiewicz, są nieważne i powinny być zebrane na nowo od chwili, gdy zmieniono nazwę komitetu. Po tej precedensowej uchwale PKW każdy będzie mógł zmieniać nazwę, jak będzie chciał. Dlatego została złożona skarga do Sądu Najwyższego. Teraz się okaże, czy Polska jest państwem prawa.
Zdobycie 3 tys. podpisów, co jest niezbędne, żeby wystartować w wyborach, okazało się zbyt trudne aż dla pięciu kandydatów. I na placu bojów pozostali tylko: Grzegorz Braun, Aleksandra Dulkiewicz i Marek Skiba.
– Nie udało się. Zebrałem tylko 1000 podpisów. Wiedziałem, że szanse są niewielkie, gdyż nie mam żadnych struktur. Podpisy zbierało kilku moich znajomych i przyjaciół, a to nie wystarczyło – mówi z żalem Walentynowicz.
– Walczyłem do końca. Do 24. moi ludzie dowozili podpisy, ale się nie udało. Dostałem informacje, że zabrakło niespełna 300 – twierdzi Ziembiński. – Myślę, że dojdzie do drugiej tury, w której zmierzą się pani Dulkiewicz z panem Braunem.
– Bez poważnego zaplecza zdobycie 3 tys. podpisów okazało się niemożliwe. Ale trzeba się z tym pogodzić – ubolewa Stankiewicz. – Ci, którzy przewidują zwycięstwo pani Dulkiewicz w pierwszej turze, mogą się zawieść. Jeżeli pan Braun poprowadzi z taktem swoją kampanię, to wszystko jest możliwe.
Jak go zwał, tak go zwał
Sąd Najwyższy ma tydzień na rozpatrzenie skargi (termin upływa 12 lutego). Zanim to jednak zrobi, dał trzy dni Państwowej Komisji Wyborczej na odniesienie się do treści skargi (termin upływa 11 lutego).
– Uchwała PKW była, moim zdaniem, słuszna – twierdzi prof. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego. – Nazwa komitetu jest bowiem jednym, ale nie esencjalnym elementem tego zgłoszenia. Dla tożsamości komitetu ma bowiem największe znaczenie osoba kandydująca w wyborach, a ta się nie zmieniła. Inaczej mówiąc: jak go zwał, tak go zwał, byle kandydata miał. Dlatego PKW stanęła na stanowisku, że podpisy zebrane pod poprzednią nazwą komitetu powinny zostać uznane za złożone prawidłowo. Jednak takie stanowisko PKW oznacza, że artykuł 95 par. 3 Kodeksu wyborczego traci swoje znaczenie. A to może stworzyć niebezpieczny precedens.
Podobno już po złożeniu skargi przez komitet Grzegorza Brauna wolontariusze Aleksandry Dulkiewicz zebrali kolejne podpisy, już pod zmienioną nazwą komitetu. Jeżeli tak się stało, to wszelkie zawiłe prawne spory i interpretacje nie będą miały znaczenia i skarga zostanie oddalona.
Ale jeszcze przed jej rozpatrzeniem można postawić pytanie, czy obowiązujące procedury mogą wypaczać wynik wyborów? Na stronach Delegatury Krajowego Biura Wyborczego w Gdańsku jest wykaz ośmiu komitetów wyborczych kandydatów, którzy chcieli brać udział w przedterminowych wyborach na stanowisko prezydenta Gdańska, i których zawiadomienia o ich utworzeniu zostały przyjęte przez Komisarza Wyborczego. Są tam adresy komitetów i nazwiska pełnomocników (wyborczych oraz finansowych), jednak nie ma telefonów. Biuro delegatury odmawia ich podania (mimo że komitety nie broniły ich udostępnienia mediom).
Katarzyna Kułakowska z Krajowego Biura Wyborczego stwierdziła, że zgodnie z pismem Państwowej Komisji Wyborczej nie ma upoważnienia do podawania numerów telefonów do pełnomocników komitetów wyborczych.
Siedziby komitetów ulokowały się w różnych, często dość egzotycznych miejscach: prywatnych domach, mieszkaniach na osiedlach odległych od centrum, na zapleczu niewielkich warsztatów. Dziennikarz spoza Gdańska nie miał nawet teoretycznej szansy skontaktowania się ze sztabami, nie mówiąc o samych kandydatach. Z jednym wyjątkiem. Aleksandra Dulkiewicz, która pełni funkcję komisarza, ma do swojej dyspozycji cały aparat urzędniczy: sekretarki, rzecznika, a także ogólnodostępną stronę internetową z wieloma numerami telefonów. Co to oznacza? To, że wszyscy kandydaci, poza panią komisarz, mieli i mają utrudnione kontakty z dziennikarzami (zwłaszcza z mediów ogólnopolskich) i za ten stan rzeczy odpowiada Państwowa Komisja Wyborcza. Niech Wojciech Hermeliński, przewodniczący PKW, powie, ile podpisów mogli z tego powodu stracić Andrzej Kania, Dorota Maksymowicz-Czapkowska, Adam Stankiewicz, Piotr Walentynowicz, Sławomir Ziembiński i czy czuje się za to odpowiedzialny?