Dzieci konkordatu
Luty jest czasem karnawałowych harców, więc i mnie dopadł ten nastrój beztroskiej radości przy muzyce z lat amerykańskiej prohibicji, kiedy skorzystałem z zaproszenia przyjaciół i razem z nimi wziąłem udział w „Balu gangsterskim”.
Oczywiście była to zabawa maskaradowa; pistolety i karabiny były atrapami, ale już alkohol (w rozsądnych ilościach) jak najbardziej prawdziwy, co z upływem czasu powodowało, że rozmowy, nawet jeszcze przed chwilą obcych sobie osób, stawały się bardziej szczere.
W trakcie jednej z przerw od parkietowego szaleństwa stałem się mimowolnym świadkiem dysputy dwojga młodych ludzi. Tematem ich rozważań nie były moda ani inne sprawy, którymi ludzie w ich wieku zdają się żyć na co dzień, lecz polityka. Rozmawiali o Wiośnie, nowym podmiocie, który dopiero co pojawił się na scenie naszego politycznego tortu. „Nareszcie będzie inaczej i może to jest alternatywa dla tej zgranej płyty, a dla wielu młodych i nadzieja, że odejdą do lamusa historii dawne układy” – stwierdziła młoda kobieta, a jej koleżanka dodała: „Nienawidzę (tu wymieniła nazwę partii) i mam nadzieję, że wreszcie ich popędzą”. Nie wytrzymałem i zadałem pytanie: – Czy aż tak źle wam się żyje w ostatnim czasie? I zaraz zacząłem wyliczać osiągnięcia (także te prospołeczne) obecnie rządzących. „Jestem z Podkarpacia, pan wie, że to bastion..., ale ja i wielu moich rówieśników nie godzimy się na to, że... tak służalczo klęczy przed Kościołem, dlatego mówimy: Nie!”.
Kilka dni po ogłoszeniu Wiosny wszyscy „ważni” gracze naszej sceny politycznej zabrali głos, starając się oceniać szanse nowej formacji. Zabrakło tylko oceny wywołanych do tablicy przedstawicieli Kościoła, który chyba w największym stopniu winien być zaniepokojony większością nowinek,