Ciao Italia
Oj, tak. Było w Atlancie na bogato. Niczym powtórka z sylwestra. Fajerwerki i prawdziwe ognie rozświetliły olbrzymią scenę w kształcie litery „M” na stadionie miejscowej futbolowej drużyny Atlanta Falcons. Wszystko działo się w przerwie finału NFL, czyli Narodowej Ligi Futbolowej. O jej mistrzostwo rywalizowały drużyny New England Patriots z Foxborough oraz Rams z Los Angeles. Pierwsza pokonała drugą 13:3!
Wydarzenie obfitowało w duże liczby i ciekawostki. Nie tylko sportowe, bo również frekwencyjne, promocyjne i muzyczne. Mimo że w finale NFL chodzi w pierwszej kolejności o rezultat sportowej rywalizacji, towarzyszące jej atrakcje mają nie mniejsze znaczenie. Już fakt, że mecz ogląda w telewizji ponad 100 mln widzów, może budzić respekt. A jeśli dodać do tego, że spożywają oni podczas transmisji 1,35 mld kurzych skrzydełek – nie licząc innych amerykańskich kulinarnych specjałów i napojów – to ta liczba może przyprawić o zawrót głowy. Jeżeli komuś trudno sobie wyobrazić taką liczbę skrzydełek – uznawanych w USA za „maskotkę” Super Bowl, jak nazywany jest finał NFL – to pomoże kalkulacja przeprowadzona przez amerykańską Narodową Radę ds. Kurcząt (National Chicken Council). Wyliczono – jak podaje „National Post” – że gdyby te skrzydełka złączyć, to można by okrążyć nimi trzy razy kulę ziemską.
Z okazji finału znane firmy prześcigają się w wymyślaniu atrakcyjnych spotów reklamowych. Niektóre w trakcie transmisji mają premiery. Podczas gdy kibice oglądają mecz, osoby nieinteresujące się futbolem śledzą relację w oczekiwaniu na reklamy. Nic dziwnego, że za jednorazową emisję półminutowego spotu trzeba było w tym roku zapłacić telewizji CBS, posiadającej prawa do transmisji meczu, 5,25 mln dolarów (według „Sporting News”).
Nie mniejszym zainteresowaniem niż mecz cieszą się występy gwiazd w jego przerwie. Śpiewają najsłynniejsi wykonawcy, chociaż nie zawsze tak było. W początkowych latach imprezy (pierwszy finał NFL rozegrano w 1967 roku) widzów zabawiały głównie orkiestry i chóry. Czasami dołączali do nich bardziej lub mniej znani wykonawcy, jak zespół The Rockettes i Chubby Checker w 1988 roku czy New Kids on the Block (1991) i Gloria Estefan (1992). Dopiero od 1993 roku, kiedy na estradę stadionu Rose Bowl w kalifornijskiej Pasadenie wyszedł Michael Jackson, część muzyczna imprezy nabrała blasku. Tym bardziej że słynnemu bohaterowi albumu „Thriller” towarzyszył chór złożony z 3500 dzieci śpiewających „We Are the World”. Następne muzyczne przerwy w meczu nie mogły być gorsze. Po Jacksonie podczas finałów NFL występowały takie sławy jak m.in. grupa U2 (2002), Paul McCartney (2005), The Rolling Stones (2006), Bruce Springsteen (2009), The Who (2010) i Madonna (2012).
Astronomiczna liczba telewidzów oglądających transmisję i bajońskie sumy za emisję reklam sugerują pokaźne gaże dla artystów. Tym bardziej że chodzi o estradową czołówkę. Tak jednak nie jest. Mimo popularności imprezy wykonawcy w ogóle nie są nagradzani. Najwyżej otrzymują zwrot kosztów związanych z organizacją występu oraz pokrywane są ich wydatki. Tak przynajmniej informują „Thrillist” i „Fox Business”. Te wydatki jednak nie są małe, bo – jak podaje „Forbes” – w przypadku koncertu Beyoncé w 2013 roku wyniosły 600 tys. dolarów, a organizacja występu Katy Perry dwa lata później pochłonęła 10 mln.
Artyści zyskują, bo promują siebie i swoje płyty. Ubiegłoroczny występ Justina Timberlake’a zwiększył sprzedaż jego nagrań o 534 proc., natomiast z okazji koncertu Lady Gagi w przerwie finału NFL w 2017 roku melomani kupili o 1000 proc. więcej jej płyt.
Tym razem gwiazdą imprezy był zespół Maroon 5. Wykonawca jak najbardziej na czasie, bo lider tej grupy, Adam Levine, zagrał w filmie o estradowej parze, a to temat jak najbardziej aktualny. Nie chodzi jednak o obraz „Narodziny gwiazdy”, ale o melodramat „Zacznijmy od nowa”. W nim też jest o debiutującej piosenkarce (gra ją Keira Knightley) i o starszym od niej producencie próbującym nagrać jej płytę. W tej roli Mark Ruffalo. Natomiast Levine gra samego siebie – choć na ekranie inaczej się nazywa – czyli piosenkarza, który zabiega o względy debiutantki.
Ekranowym hitem – śpiewanym przez niego oraz Knightley – jest piosenka „Lost Stars”, nominowana w 2015 roku do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. Levine z grupą Maroon 5 wykonali ją na gali rozdania Oscarów. Utworu zabrakło w programie występu na stadionie w Atlancie. Za to odliczyły się inne hity.
Przystojny Włoch ma na koncie ponad dwa miliony sprzedanych płyt, ale kariery na miarę Erosa Ramazzottiego nie zrobił. Może dlatego, że trudno określić gatunek muzyczny, w jakim nagrywa piosenki. Do worka wrzuca elektroniczno-popowe brzmienia, czasem rocka, sporo latino. Nie stroni także od romantycznych ballad. Odkryto go w 2009 roku, kiedy został zwycięzcą włoskiej edycji programu The X Factor. Potem przyszły występy w San Remo, na Eurowizji, z sukcesikami, bez fajerwerków. Najnowsza płyta „Atlantico” jest bardzo melodyjna, taneczna, tylko brakuje jej jednego: hitu, który zawojowałby świat. Mimo że w Polsce ma wielu fanów, pozostaje jedynie kolejnym sympatycznym przedstawicielem „włoszczyzny”. Perdonare (wybacz), Marco.
Sony. Cena ok. 40 zł.