Nasz dziennikarz Tomek Zimoch idzie do Sejmu
Rozmowa z TOMASZEM ZIMOCHEM, prawnikiem, komentatorem sportowym, kandydatem Koalicji Obywatelskiej w wyborach do Sejmu i dziennikarzem ANGORY
– Grzegorz Schetyna, umieszczając twoją kandydaturę na pierwszym miejscu listy Koalicji Obywatelskiej, stwierdził, że w Łodzi konieczny jest powiew świeżości. Czy sześćdziesięcioletni celebryta spełnia ten warunek?
– Jesteś złośliwy jak zawsze. Nie jestem celebrytą.
–A kto występował w „Tańcu z gwiazdami”?
– Tomasz Zimoch, a nie żaden celebryta. Nie fotografuję się na ściankach, nie spotkasz mnie „na salonach”.
– Masz niekwestionowany dorobek dziennikarski. Jaki więc jest sens zaczynać teraz przygodę z polityką, która niszczy zarówno tych, co rządzą, jak i tych, co są w opozycji?
– Gdyby każdy tak twierdził, to bylibyśmy na politycznej pustyni. Nie uważam polityki za samo zło, nie idę też do niej dla kasy. Po pierwsze, mam z czego żyć, po drugie, w polskiej polityce, przynajmniej oficjalnie, nie ma dużych pieniędzy, a na pewno więcej można zarobić w innych dziedzinach. Przychodzi taki moment, że milczenie jest przyzwoleniem, a ja milczeć nie zamierzam. Idę do polityki jako przedstawiciel „gorszego sortu”.
– Kaczyński tymi słowami określił polityków, którzy skarżyli się na polskie władze w Berlinie i Brukseli.
– Ale te słowa weszły już na stałe do polskiej polityki i pokazują, jak władza traktuje opozycję.
– Mówisz, że milczenie jest przyzwoleniem, ale przecież dziś Polakom żyje się lepiej niż za rządów Platformy.
– Sprawy socjalne to nie wszystko. Dla mnie jako prawnika równie istotne jest łamanie konstytucji, zasad demokracji, niszczenie wymiaru sprawiedliwości. Dajmy każdemu żyć tak, jak chce, w ramach szeroko rozumianego porządku prawnego. Chcę mieszkać w wolnym, bezpiecznym kraju, gdzie nikt mi nie będzie narzucał swojego światopoglądu.
– Władza twierdzi, że demokracja ma się całkiem dobrze, a z szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości w 2015 roku niezadowolonych było 84 procent Polaków.
– Ale w wyniku „reform” PiS-u wymiar sprawiedliwości nie pracuje lepiej niż przed czterema laty.
– Gdyż zamiast powierzyć przygotowanie reformy fachowcom, prezes PiS dał wolną rękę Zbigniewowi Ziobrze i Bogdanowi Święczkowskiemu, którzy okazali się do tego nieprzygotowani merytorycznie i nie sprostali zadaniu.
– A może sprostali, bo chodziło o zastraszanie sędziów i całego społeczeństwa. A jednocześnie to podobno bardzo mściwi ludzie.
– Polacy na pewno nie czują się zastraszeni. Sędziowie chyba też nie, skoro decyzje o odwołaniu przez ministra kilku prezesów sądów oprotestowało przeszło 90 procent sędziów w tych sądach.
– Obstaję przy swoim. Podobne metody obecna władza stosuje także w mediach publicznych.
– Platforma też nie była święta. Tyle że robiła to mądrzej niż PiS, który zamiast skalpela stosuje maczugę. Przypomnę, że w czasach PO ze znanych dziennikarzy prawicowych w telewizji uchował się tylko Pospieszalski.
– Nie ma żadnej wątpliwości, że poziom mediów publicznych za rządów PiS się obniżył. Wcześniej nie było tak wielkiego upolitycznienia mediów, a przynajmniej nie było go w radiu. Wiem, co mówię, gdyż ja i moi koledzy braliśmy udział w kolegiach programowych i pamiętam, czym zajmowano się tam w latach rządów Platformy, a czym po 2015 roku. Tego nie da się porównać.
– Odszedłeś z radia. Może teraz chcesz się odegrać?
– To nie jest w mojej naturze. Jako dziennikarz w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” mówiłem tylko o łamaniu konstytucji, niedopuszczalnej weryfikacji dziennikarzy, o tym, że kiedyś Andrzej Rzepliński będzie bohaterem narodowym i po upływie trzech lat nie zmieniłem zdania.
–W USA, Niemczech, Francji, a nawet Rosji polityka staje się coraz bardziej sprofesjonalizowana. Już na studiach ktoś decyduje, że zostanie politykiem i zajmuje się tym do emerytury. Tymczasem w Polsce do polityki trafia wielu przypadkowych ludzi. Lekarzy, dziennikarzy...
– Ale prócz tych zawodowców w wielu krajach są parlamentarzyści, którzy nadal wykonują swój dotychczasowy zawód. Zawodowcy są potrzebni w każdej dziedzinie. Profesjonalizacja polityki nie jest niczym złym, ale w takim razie, dlaczego nikogo nie dziwi, że technik teatralny jest posłem już od pięciu kadencji i zajmuje bardzo ważne stanowisko szefa gabinetu politycznego premiera. Czy umiejętność podnoszenia kurtyny, przesuwania sceny albo przyklejania wąsów daje przygotowanie do pełnienia takich stanowisk?
– Po pięciu kadencjach już stał się profesjonalistą. –( śmiech). – Marek Suski nie jest tu żadnym wyjątkiem. Przypomnę, że studiów nie mieli także: Lepper, Bartoszewski, Mazowiecki, Kwaśniewski, Wałęsa, a za granicą – premier Wielkiej Brytanii John Major i Deng Xiaoping, jeden z najwybitniejszych polityków XX wieku. Polityka jest sztuką i żeby osiągać sukces, stopnie naukowe nie wystarczą. Trzeba mieć to coś.
– Pewnie Marek Suski to ma. Ale porównałeś go do takich postaci, że pan poseł może się zarumienić.
– Twoja kandydatura wywołała w łódzkiej Platformie wiele kontrowersji. Prezydent Hanna Zdanowska zrezygnowała nawet z udziału w sztabie wyborczym.
– Nie rozmawiałem z panią prezydent i nie znam szczegółów, ale podobno nie chodziło o mnie, ale o skład całej łódzkiej listy. To tylko dobrze świadczy o Koalicji Obywatelskiej, że były spory, różne zdania i różni kandydaci, bo w obozie rządzącym listy zatwierdza tylko jedna osoba. Gdy jednak taka lista została już przegłosowana, to powinno się postępować tak jak w sporcie, gdzie sporów z szatni nie wynosi się na boisko. Hanna Zdanowska jest w Łodzi prawdziwą instytucją, co przełożyło się na jej świetny wynik wyborczy. Powinna jednak pamiętać, że w lepszych i gorszych chwilach zawsze murem stała za nią cała Platforma, a siła jest w jedności.
– Głos Tomasza Zimocha można usłyszeć w łódzkich tramwajach i autobusach, kiedy zapowiada kolejne przystanki. Czy to zlecenie było wynikiem dobrych relacji z panią prezydent?
– Może to cię zdziwi, ale chociaż od lat kibicuję pani prezydent i na nią głosuję, to się nie znamy. – Mam w to uwierzyć? – Mam wrażenie, że do chwili, gdy pojawiła się kwestia mojego kandydowania, Hanna Zdanowska nawet nie wiedziała, że jestem łodzianinem.
– W Łodzi „jedynką” na liście PiS będzie Piotr Gliński. Jedni uważają, że to niepoważne, żeby dziennikarz sportowy rywalizował z wicepremierem, inni twierdzą, że właśnie taka jest istota demokracji.
– Ja tak na to nie patrzę. Z nikim nie rywalizuję, chcę tylko przekonać do swojej kandydatury mieszkańców mojego miasta. Nie jestem „spadochroniarzem”. W Łodzi się urodziłem, tu skończyłem szkołę, studia, odbyłem aplikację, tu mam groby rodziców. Ale jeżeli wicepremier lepiej ode mnie zna i rozumie problemy Łodzi, to czapki z głów.
–W wyborach samorządowych kandydat powinien znać każdą ulicę, każdy problem swojej miejscowości, ale w przypadku parlamentu, to chyba nie jest najważniejsze. Swego czasu z Łodzi kandydowali premierzy Miller i Belka i niewiele – albo może nic istotnego – zrobili dla tego miasta.
– Rzeczywiście, u wielu wyborców panuje przekonanie, że jak będą mieli swojego posła, to załatwi im lepsze drogi, zbuduje stadion albo park rozrywki. Tymczasem od jednego posła niewiele zależy. Ważny jest program partii lub koalicji, jaką reprezentuje. Nie tylko dla konkretnego miasta czy regionu, ale całego kraju. Na razie w demokracji nic lepszego jeszcze nie wymyślono.
– Po wygranych wyborach wstąpisz do Platformy?
– Nie wstąpię, będę tylko członkiem klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej. Ale zanim to się stanie, muszę przekonać do siebie wyborców i wygrać, a to nie jest wcale takie pewne.
– Żeby nie wejść do Sejmu z pierwszego miejsca na liście, musiałbyś – jak powiedział kiedyś Michnik – „po pijanemu przejechać na pasach zakonnicę w ciąży”.
– To są wybory i nigdy nie można być pewnym wygranej. Dlatego postaram się zaangażować w kampanię i osobiście przekonać do siebie moich krajanów.
– Przez lata prawie codziennie dojeżdżałeś pociągiem z Łodzi do Warszawy. Często teraz odwiedzasz swoje miasto?
– Tych podróży były tysiące. Poznawało się wielu ludzi, znałem wszystkich kolejarzy jeżdżących na tej trasie. Pamiętam pasażera, który jeździł do Warszawy pierwszym pociągiem o czwartej z minutami, a wracał ostatnim już w nocy. Tylko w sobotę kończył pracę o piętnastej. Zupełnie jak w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” Barei. Kiedyś nawet myślałem, żeby o tych podróżach napisać książkę. Teraz zaglądam do Łodzi, jak tylko mam na to czas.
– Przez 38 lat byłeś związany z Polskim Radiem. Marek Niedźwiecki napisał książkę „Nie wierzę w życie pozaradiowe”. A ty?
– Też tak kiedyś uważałem. Ale poza radiem toczy się normalne życie. Teraz wiem, że nie można całej swojej duszy i serca oddawać tylko pracy zawodowej. Ale to nie znaczy, że gdybym został wybrany, nie będę zaangażowanym posłem.
–W jakich komisjach będziesz działać?
– Bliskie mi są sprawy mediów, sportu i praworządności. – A co z dziennikarstwem? – Zawsze byłem dziennikarzem i to się nie zmieni.