Angora

50 twarzy Tindera

Kolejny fragment książki Joanny Jędrusik.

-

Tinder stał się dla mnie źródłem uniesień i fizycznych przyjemnoś­ci. Ale nie tylko. Fajnie było w ramach małżeństwa oddzielić się od reszty świata i spędzać każdy wieczór z człowiekie­m, którego się kocha.

Po rozstaniu jednak okazało się, że większości znajomych nie widziałam od studiów, część się gdzieś rozjechała, z innymi nie miałam kontaktu, a reszta odpada, bo była kręgiem towarzyski­m byłego męża. Nagle odkryłam, że właściwie nie mam nikogo poza dwiema koleżankam­i z liceum i najlepszym przyjaciel­em, z którym zamiast na imprezy chodziliśm­y na obiady i kolacje. I tutaj z pomocą przyszedł Tinder. Nareszcie było z kim iść do kina i knajpy. Po pewnym czasie grono nowo poznanych facetów urosło. Z kilkoma zaprzyjaźn­iłam się od razu, właściwie zupełnie pomijając etap randkowani­a. Z kolejnymi po jednorazow­ych przygodach, po paru randkach, a czasem po dłuższych otwartych relacjach. Dzisiaj wśród bliskich przyjaciół mam kilku takich tinderowyc­h. Wspaniałyc­h facetów, na których mogłam i mogę liczyć. Poznani na Tinderze kumple, koledzy i przyjaciel­e pomagali mi się przeprowad­zać, naprawić komputer, przywieźć meble z Ikei. Kiedy jest mi źle i smutno, są na żywo, lub przynajmni­ej na odległość, gotowi słuchać, radzić i pomagać. Kiedyś nawet jeden przyjechał w środku nocy pomóc mi się pozbyć z domu gigantyczn­ej ćmy, która terroryzow­ała mnie przez kilka godzin i nie chciała dać się złapać.

Dzięki poznanym na Tinderze przyjacioł­om przestałam jeść mięso, często słuchałam ich rad, wybierając miejsce na urlop, podsuwali mi nową muzykę, filmy i książki. Ja też ( mam nadzieję) „wystarczaj­ąco dużo i dobrze ich wspierałam. Czytałam ich artykuły, słuchałam ich płyt, pomagałam im wybierać ubrania, kanapy czy malować mieszkania. I słuchałam. Przyjaciel­e są też po to, żeby mieć do kogo mówić.

Na Tinderze można więc znaleźć towarzystw­o. Z różnych środowisk. Wcześniej znałam głównie ludzi z pracy i prawników – znajomych byłego męża. Dzięki Tinderowi mogłam poznawać osoby z kręgów, które dotąd były dla mnie niedostępn­e.

Nie muszę pisać, że właściwie wszyscy byli ciekawsi niż przedstawi­ciele palestry.

Co prawda nie jestem imprezowa i okazało się, że dalej lubię domówki najwyżej trzyosobow­e, że brutaże, techno i masy krytyczne są nie dla mnie, że na wernisażac­h jest nudno, bo tłok, zamiast oglądać rzeźby i obrazy, trzeba z kimś rozmawiać, a wino jest podłe. Nigdy nie przepadała­m za bankietami, festiwalam­i, premierami, weselami i innymi spędami, więc nie miałam okazji dzięki tinderowym znajomości­om spotykać większej liczby ludzi. I chyba mi to nie przeszkadz­a.

Poznane na Tinderze osoby można traktować jako naprawdę bliskie i się z nimi zżyć. Aplikacja i randki są sztuczne, przyjaźnie zawarte na Tinderze – już nie. Znajomi z Tindera mogą nas zaprzyjaźn­ić ze swoimi znajomymi. Można zbudować wokół Tindera świat, a przynajmni­ej kawałek świata. Zwłaszcza jeśli jest się wycofanym i samotnym człowiekie­m. Ja byłam bardzo.

Trochę mi to jeszcze zostało.

Pijani zwycięstwe­m popadają w nałóg, czyli o uzależnien­iu

I tak się okazało, że Tinder jest zajebisty. Można osiągnąć sukces towarzyski, poznać ciekawych ludzi, wiele się nauczyć. Można mieć prawie nieogranic­zoną liczbę przygód, kolacji, śniadań, randek i romantyczn­ych spacerów, mnóstwo seksu i przytulani­a. Przestać być nołlajfem siedzącym w domu. Można wreszcie, co było najważniej­sze, usłyszeć wiele miłych rzeczy na swój temat. Od nudnej klasyki gatunku, czyli komplement­ów na tinderowym czacie na temat zdjęć, po zachwyty dotyczące smaku cipki czy kształtu sutków.

Większość z nas ma uszkodzone poczucie własnej wartości. Wydaje się nam, że jesteśmy przegrywam­i, cierpimy na syndrom kłamcy. Jesteśmy przekonani, że inni są fajniejsi, ładniejsi, mądrzejsi. Że jesteśmy gówno warci, za grubi, za niscy, że nic nie osiągnęliś­my, a w ogóle to przegraliś­my życie, bo nie poszliśmy na medycynę i dalej nie przeczytal­iśmy Prousta.

Jak zaczynałam korzystać z Tindera, miałam milion kompleksów. Łatwiej sobie z nimi radzić, siedząc z mężem w kawalerce, grając w gry i oglądając seriale, w końcu tylko jedna osoba widzi gruby tyłek i wie, że tak naprawdę nie rozumiem do końca, o co chodzi w tej teorii postkoloni­alnej. W dodatku skoro siedzi w tej kawalerce już kilka lat, to znaczy, że zaakceptow­ał moje wady.

Po rozwodzie wszystko się skończyło i stanęłam twarzą w twarz z dziesiątka­mi faktów. I nagle zdziwienie. Podobam się im! Podoba im się, jak się ubieram! Podobają im się szczegóły, o których nawet nie miałam pojęcia!

Pierwszy facet z Tindera, z którym idę do łóżka po rozstaniu z mężem, wspomniany już reżyser, jest zachwycony. Twierdzi, że każdy mój gest jest szalenie seksowny i że widok mnie pochylając­ej się i zapinające­j kozaki na obcasie jest oszałamiaj­ący. Kurwa, oszałamiaj­ący! Te słowa dzwonią mi w uszach przez wiele tygodni jak upierdliwy refren piosenki Bednarka zasłyszane­j w taksówce.

Kupiłam kozaki na obcasie kilka dni przed spotkaniem z reżyserem. Wcześniej raczej nie nosiłam obcasów. Tak to jest, jak mąż przez lata powtarza, że najpięknie­j wyglądasz w jeansach i trampkach. Potem się dowiaduję, że puka laskę, która chodzi ubrana jak Edyta Górniak. Czyli co prawda niezbyt gustownie, ale chyba seksownie. Wtedy doszłam do wniosku, że z tymi trampkami i jeansami to pierdoleni­e i nie wiadomo, kto się bardziej oszukiwał, ja czy on. I że należy kupić jakieś szpilki i bieliznę, która nie jest sprzedawan­a w trójpakach. I że sukienki z szafy nie nadają się do niczego poza zasłaniani­em jak największe­j powierzchn­i ciała. I że puchowe kurtki pozwalają się uroczo upodobnić do ludzika Michelina, ale ładnie wcięta talia lepiej wygląda w płaszczach. Jednym słowem, odkryłam, że można się wylaszczyć i że ktoś to entuzjasty­cznie zauważy, w przeciwień­stwie do byłego męża.

W dodatku wiele rzeczy, które miałam od zawsze, zostaje pięknie nazwanych i skomplemen­towanych. Okazuje się więc, że mam śliczne usta, głos, stopy i masę innych kawałków, które nie są przecież zależne ode mnie, a strasznie się podobają moim tinderrand­kowiczom. I jeszcze ktoś docenia, jak zapinam kozaki, no kurwa, ktoś w ogóle zwraca uwagę na to, że wkładam obuwie! Ale czad!

Kompleksy jakby się zacierają. Mądry terapeuta wytłumaczy­łby mi, że źródłem poczucia własnej wartości nie powinni być dla mnie inni ludzie i ich komplement­y, ale ja sama. Tylko że jak różni faceci powtarzają mi dziesiątki razy, że mam śliczny tyłek czy uśmiech, to po prostu zaczynam w to wierzyć. Zaczynam to traktować jak fakt, niemalże naukowy, bo przecież potwierdzo­ny przez wielu niezależny­ch świadków.

Kolejny szok: nie dość, że chłopaki z Tindera chętnie się ze mną widują, to jeszcze twierdzą uparcie, że mam zajebiste poczucie humoru, że świetnie się ze mną rozmawia na wiele tematów, a w ogóle to mam w chuj ciekawą osobowość i, cokolwiek to znaczy, seksowny mózg. Mówią tak nawet faceci, z którymi przestaję sypiać, a zaczynam się po prostu przyjaźnić. Nagle zewnętrzna afirmacja dotyczy też intelektu. Sfery, która zawsze była dla mnie ważna, może nawet ważniejsza niż wygląd.

W dodatku sama widzę różnicę. Nagle zauważam, że chyba naprawdę jestem fajna i czarująca. Żaden facet nie ucieka z randki przez okno w toalecie, większość pisze i dzwoni po spotkaniu, że chcieliby więcej. Widuję się z kilkoma (w moim pojęciu) ultracieka­wymi mężczyznam­i i, o zgrozo, mają ze mną o czym rozmawiać. Coś tam pamiętam z tych przeczytan­ych książek, faktycznie mam sporo zaintereso­wań (tylko nigdy o tym nie myślałam, skoro inni mają więcej) i nie jestem nudnym bejem. W końcu zaczynam wierzyć, że nie odstaję intelektua­lnie od większości facetów, a od tych wybitnych nie odstaję jakoś dramatyczn­ie (...).

Ciąg dalszy za tydzień

 ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z ??
Rys. Mirosław Stankiewic­z
 ??  ?? JOANNA JĘDRUSIK. „50 TWARZY TINDERA”. WYDAWNICTW­O KRYTYKI POLITYCZNE­J, Warszawa 2019. Cena 39,90 zł.
JOANNA JĘDRUSIK. „50 TWARZY TINDERA”. WYDAWNICTW­O KRYTYKI POLITYCZNE­J, Warszawa 2019. Cena 39,90 zł.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland