Trzej pancerni bez psa i pordzewiały Rudy
Michał Fiszer komentuje.
Pomysł wyremontowania i przeprowadzenia drobnej modyfikacji 318 przestarzałych już czołgów T-72 za 1,75 miliarda złotych zdumiewa, ale niewykluczone, że po prostu nie mamy innego wyjścia. Zwłaszcza że chcemy zwiększać liczebność Wojsk Lądowych, choć nie stać nas na zakup przyzwoitego sprzętu dla dodatkowych żołnierzy.
Pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałem o czołgu T-72. Był rok 1983, a wychwalane wówczas T-72 były w WP już od blisko pięciu lat. Służyłem już wtedy w wojsku i wpajano nam, że T-72 to najlepszy czołg na świecie. Jak wielce były te pompatyczne oświadczenia przesadzone, przekonaliśmy się zaledwie osiem lat później.
Mówiono nam na przykład, że T-72 ma automat ładowania armaty. Naciskasz przycisk, hydrauliczne szast-prast i armata załadowana nowym nabojem. A w zachodnich czołgach wciąż armatę ładuje czwarty czołgista. Silny jak Gustlik Jeleń, który ładował armatę Rudego. Zapomniano tylko dodać, że w amerykańskim Abramsie czy niemieckim Leopardzie amunicja mieści się w oddzielonym pancerzem magazynie z tyłu wieży. A w T-72 jest załadowana do obrotowej „karuzeli” automatu ładowania, tuż pod nogami dwóch czołgistów w wieży, metr za plecami kierowcy w kadłubie. Trafiony T-72 wygląda jak pożar w chińskiej fabryce fajerwerków. Cała wieża odlatuje gdzieś w bok wraz z nieżyjącymi już czołgistami, a z dziury w kadłubie buchają piękne kolorowe płomienie z girlandami świszczących odłamków fruwających we wszystkie strony. Dobrze, że czołgistów jest tylko trzech... Psa nie ma, bo w T-72 jest tak ciasno, że chyba tylko ratlerek by się zmieścił, ale istnieje obawa, że zmiażdży go obracająca się karuzela automatu ładowania. Albo hydrauliczny podajnik wsunie go do lufy zamiast naboju.
Kawał ładnej historii
Pierwsze T-72 dostarczone z ZSRR w 1978 r. trafiły do Wyższej Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych im. hetmana Stefana Czarneckiego w Poznaniu (20 sztuk), a kolejne do 11. Drezdeńskiej Dywizji Pancernej im. Jana III Sobieskiego w Żaganiu (obecnie 11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej, patron bez zmian). Jako druga formacja bojowa otrzymała je 20. Warszawska Dywizja Pancerna im. marszałka Rokossowskiego ze Szczecinka (dawno już nie istnieje). Obie dywizje dostały już wozy produkcji polskiej.
Produkcja w Hucie Łabędy w Gliwicach zaczęła się w pamiętnym 1981 r. Klepano je przez 10 kolejnych lat z niewielkimi tylko ulepszeniami jako T-72M i T-72M1, które były eksportową, czyli nieco zubożoną odmianą radzieckiego T-72A, pochodzącego z pierwszej połowy lat 70. Nowszych odmian na eksport nie wysyłano, choć w latach 80. T-72A wyszły już z produkcji w Niżnym Tagile, w Uralskiej Fabryce Wagonów, w której wagony były produkcją uboczną. Powstawał tu już znacznie ulepszony T-72B i T-72BW wyposażony m. in. w analogowy komputer celowniczy. Starsze czołgi radzieckie modernizowano do wersji T-72AW. Literka „W” oznaczała zastosowanie nowoczesnego wówczas pancerza reaktywnego. Polskie T-72 nigdy go nie otrzymały – ani wówczas, ani przez 30 lat eksploatacji w III RP. I w ramach obecnej modernizacji też takiego pancerza nie dostaną. Nadal będą miały oryginalne „karoserie” pochodzące z pierwszej połowy lat 80. Bo wozy z późniejszej produkcji zostały już dawno przebudowane na PT-91 Twardy, powstałe w latach 1995 – 2002, znacznie lepsze niż wypudrowane za prawie dwa miliardy złotych obecne „odnowione T-72”.
Do dziś w Wojsku Polskim T-72M stanowią wyposażenie czterech batalionów: dwóch w Żaganiu z 34. Brygady Kawalerii Pancernej (z 11. Dywizji), jednego w Żurawicy z 21. Brygady Strzelców Podhalańskich i jednego w Morągu z 20. Bartoszyckiej Brygady Zmechanizowanej (16. Dywizja Zmechanizowana). Nadają się one do szkolenia, ale nie do walki.
Ich wartość bojowa jest bliska zeru. Są uzbrojone w armatę, za pomocą której nie da się niszczyć czołgów używanych w armii Rosji, mają one bowiem zbyt odporne pancerze. Oryginalne T-72 nie mają nawet układu kierowania ogniem, lecz celownik optyczny z dalmierzem laserowym, z lampowym układem sterowania stabilizacją armaty. Pamiętają państwo lampy elektronowe? Jeśli nie, to zapytajcie dziadka, na pewno miał takie radio lampowe, na którym potajemnie słuchał Radia Wolna Europa. Celność ognia T-72 zależy od celowniczego, który w porównaniu z Jankiem Kosem z „Czterech pancernych...”, ma do dyspozycji ów dalmierz laserowy i stary prymitywny przyrząd do obserwacji w podczerwieni, a poza tym celuje dokładnie tak samo, wprowadzając dane do strzelania pokrętłami i kierując krzyż celownika na cel, z głupią nadzieją, że trafi.
Kiedy w 1991 r. Amerykanie przeprowadzili operację Desert Storm, liczne irackie T-72, notabene w większości produkcji polskiej, nie odegrały żadnej roli. Były za to masowo niszczone, najpierw przez lotnictwo, a w czasie trzydniowego alianckiego natarcia także na ziemi przez amerykańskie M1 Abrams i rakiety przeciwpancerne TOW. Na przykład w bitwie 73 Easting 26 lutego 1991 r. amerykański 2. Rozpoznawczy Pułk Pancerny i brygada pancerna z 1. Dywizji Piechoty zniszczyły 160 irackich czołgów (słownie: sto sześćdziesiąt), w większości T-72 z elitarnej irackiej Dywizji pancernej Tawakalna z Gwardii Republikańskiej. Przy stracie trzech Abramsów. Słownie: trzech.
Bitwa ta była prawdziwą kompromitacją radzieckiej techniki pancernej i taktyki działań, której wyuczono irackich dowódców. Ujawniła ona wszelkie wady T-72 – małą odporność pancerza, jeśli przeciwnik używa nowoczesnej amunicji, niezdolność do prowadzenia ognia na większe odległości (podczas gdy T-72 były rozstrzeliwane z daleka), słaba skuteczność ognia w ruchu wobec marnego stabilizatora armaty.
Nasz krajowy skansen
Posiadane przez nas T-72M są dokładnie takie same jak te irackie z 1991 r. Różnią się głównie kolorem – zamiast żółtopiaskowego mają zielono-brązowe łaty. Dzięki temu są ładniejsze, ale tak samo guzik warte. Cztery bataliony T-72 mają razem nieco ponad 200 czołgów. A MON chce zmodernizować 318. Zapewne brakujące wozy zostaną odebrane Agencji Mienia Wojskowego. Ku rozpaczy kolekcjonerów z różnych państw świata, którzy już ciułali pieniądze, by sobie taki czołg kupić do swojej kolekcji muzealnych pojazdów wojskowych.
Polska prasa napisała, że zgodnie z umową podpisaną 22 lipca, czołgi zostaną wyposażone w: „nowoczesne urządzenia naprowadzania, nawigacji, obserwacji, a także w nowoczesną łączność cyfrową”. Cud-miód! Kiedy jednak tylko specjalistyczna prasa zaczęła drążyć, to okazało się, że dowódca i kierowca dostaną pasywne urządzenia do obserwacji w podczerwieni opracowane już jakiś czas temu w Przemysłowym Centrum Optyki (PCO), zaś celowniczy ma dostać kamerę termowizyjną KLW1 Asteria również produkcji PCO, służącą mu do celowania. Czołg ma też zostać wyposażony w nowe cyfrowe radiostacje, pozbywając się starego radzieckiego radia. Pewnie jakiś GPS też zamontują, czyli „nowoczesne urządzenie nawigacji”. Już słyszę Hołowczyca: „Za 50 metrów, przeciwpancernym ładuj!” I na tym mniej więcej koniec. Nie zostanie zamontowany ani System Kierowania Ogniem (choć PT-91 Twardy już 20 lat temu dostały polską Drawę), ani pancerz reaktywny Erawa, ani też system samoobrony Obra. Wszystkie te przydatne gadżety opracowane w Polsce trafiły do PT-91 Twardy, który dostał też nowy silnik produkowany przez nieistniejące już zakłady PZL-Wola. Nie słychać też nic o nowej amunicji, która jednak będzie musiała być opracowana. Obecnie używana niedługo stanie się niebezpieczna w użyciu, ale dla naszych czołgów, w żadnym razie dla wroga. Oczywiście, będzie to kolejny wydatek.
Po co to wszystko?
Po co my te wszystkie czołgi remontujemy, pakujemy w nie ciężkie pieniądze? Z jednej strony, nie mamy innego wyjścia. Lepiej mieć cokolwiek niż zupełnie nic, a na nic porządniejszego nas po prostu nie stać. Lepszy stary karabin niż osadzona na sztorc kosa.
Naszym największym błędem jest formowanie kolejnej dywizji, dla której nie ma sprzętu, a musi zostać wyposażona w takie właśnie protezy, jak wypucowane za prawie dwa miliardy złotych T-72. Moim zdaniem, powinniśmy dać solidne uzbrojenie tym żołnierzom, którzy już są. Za dobrze znam historię wojen, by nie pamiętać przypadków bezsensownego wysyłania ludzi na rzeź, bez żadnych rezultatów. Dziś wojny wygrywają doskonale wyposażeni i świetnie wyszkoleni żołnierze, jak dwie amerykańskie dywizje, które wtargnęły do Bagdadu w 2003 r., zostawiając za sobą masy trupów bohaterskich irackich obrońców niemających z nimi żadnych szans.
Sama myśl o tej nieszczęsnej modernizacji, przypomina mi mojego kolegę, który trafił do nas z Wojsk Lądowych, a który na pytanie, gdzie służył, prężył się na baczność, trzaskał obcasami i odpowiadał: 24. Pułk Czołgów Średnich! Wyczyszczonych i popsutych!