Bohaterskie zachowanie strażaka po służbie
(Gazeta Olsztyńska) Uratował życie tonącym.
29 lipca przed południem wózek z dzieckiem zjechał do Jeziora Ełckiego. Zrozpaczona matka wzywała pomocy i rzuciła się do wody. Sama nie umiała pływać. Jedyną osobą na promenadzie był w tamtej chwili Grzegorz Ramotowski. Biegał – bo lubi – dla zdrowia, dla utrzymania formy. W uszach miał muzykę, nie słyszał krzyku...
Dostrzegł jedynie wózek toczący się w kierunku wody i biegnącą za nim, wymachującą rękami kobietę. Bez chwili zastanowienia rzucił się na pomoc, choć w tamtym momencie brakowało mu około 200 metrów do miejsca dramatu.
Gdy dobiegł do krytycznego punktu, miał do uratowania już dwa życia – przypięte do wózka dziecko i matkę malucha, która w instynktownym i rozpaczliwym odruchu jako pierwsza wbiegła do wody. Sama nie umiała pływać.
– Włączył mi się automat. Widziałem, że dzieje się coś nienaturalnego. W pierwszej kolejności myślałem oczywiście o dziecku. Jezioro w tamtym miejscu jest głębokie, sam nie czułem gruntu pod stopami. Co gorsza, matka dziecka również zaczęła się topić i bezwiednie chwytała mnie w próbie ratowania własnego życia – tłumaczy nam pan Grzegorz.
Ludzie zaczęli się schodzić dopiero wtedy, gdy zorientowali się, że wydarzyło się i dzieje coś zagrażającego ludzkiemu życiu.
– Próbowałem jak najszybciej wydostać się z wody. Jeszcze w jeziorze udało mi się wykonać u dziecka 3 – 4 uciśnięcia klatki piersiowej. Przekazałem wtedy malucha innym świadkom zdarzenia i zacząłem ratować matkę – relacjonuje starszy aspirant Straży Pożarnej w Ełku.
– Kobieta pływała jak spławik – szła na dół, odbijała się, wyłaniała z wody, chwytała powietrze, na pewno kilka razy tak zrobiła. No ale ja nie mogłem pomóc dwojgu naraz. Musiałem wybrać – albo jedno, albo drugie – tłumaczy Grzegorz Ramotowski.
Zgodnie z relacją pana Grzegorza już na brzegu konieczna była kontynuacja sztucznego oddychania u malca. Dziecko po prostu nie oddychało. Szczęśliwie szybko zaczęło nabierać różowych kolorów, płakać, z czasem stawało się coraz spokojniejsze.
Matka chłopca nie mogła normalnie oddychać z powodu ataku paniki – twierdziła, że się dusi. Strażak spokojnie wyjaśnił jej, co powinna robić, by zapanować nad swoim ciałem. Świadkowie dramatu wezwali pogotowie ratunkowe, które zaopiekowało się kobietą z dzieckiem.
Jak się okazuje, wezwanie zaopatrzonej w profesjonalny sprzęt pomocy także nie było łatwe. Przypadkowi przechodnie byli turystami i nie potrafili dokładnie określić, gdzie się znajdują. Szczęśliwie wszystko się udało.
W ten sposób strażak i ratownik medyczny z Ełku w jednym stał się bohaterem. Nawet jeśli nie chce.
– Każdy, kto byłby na moim miejscu, tak by zrobił – mówi nam Grzegorz Ramotowski.
Jest lekko onieśmielony i sprawia wrażenie zmęczonego szumem medialnym wokół niego. Nie rozumie, dlaczego nagle wszyscy do niego dzwonią, chcą się spotkać, robić zdjęcia.
– Lubię swoją pracę. Po prostu ją wykonuję: działanie, a nie roztrząsanie. Czuję się dobrze, młodo, mam chęć pomagania – wyjaśnia z uśmiechem na twarzy pan Grzegorz.
Jest strażakiem od 20 lat. Mógłby już przejść na emeryturę, ale nie chce. Dodatkowo pracuje jako ratownik medyczny w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym przy Szpitalu Wojskowym w Ełku.
– Bycie strażakiem umożliwiło mi zdobycie kwalifikacji ratownika medycznego. Komendant zezwolił mi nabierać doświadczenia jako ratownik, by móc udzielać profesjonalnej pomocy w sytuacji, kiedy straż pożarna przyjeżdża jako pierwsza na miejsce zdarzenia – tłumaczy ełcki strażak bohater. To pierwsze tego typu zdarzenie w życiu Grzegorza Ramotowskiego. Ma żonę i dwoje dzieci – jedno dorosłe, drugie prawie. Strażak, zapytany o podejście rodziny do jego zawodu, wyjawia nam: – Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Po prostu żyjemy, działamy. Rodzina rozumie, że jestem strażakiem, że zdarzają się ekstremalne sytuacje – mówi pan Grzegorz.