Angora

Szukamy ciągu dalszego – Pobudka: piąta rano!

Antoni Mielniczuk, głos Programu I Polskiego Radia.

- TOMASZ GAWIŃSKI

Należał do najpopular­niejszych postaci Polskiego Radia, choć znany był także z Telewizji Polskiej. Z wykształce­nia inżynier elektryk, dziennikar­z z zamiłowani­a. Przez wiele lat związany z „Sygnałami dnia”. Właściwie całe zawodowe życie spędził w Polskim Radiu. Ale przez dwadzieści­a lat pojawiał się także regularnie w telewizji. Prawie przez dziesięć lat wspólnie z Jerzym Iwaszkiewi­czem prowadził kultowy już program „Auto”.

Śmieje się, że choć od ponad roku jest na emeryturze, to tyle zajęć, co teraz, nigdy nie miał. Z pewnością, jak dodaje, to właśnie wiek jest jego walorem. – Mam bez wątpienia spore doświadcze­nie w komunikowa­niu. Wszak całe dorosłe życie spędziłem w mediach. I są chętni, którzy chcą to wykorzysta­ć. Procesy komunikowa­nia, choć w pewnych kwestiach zmieniają się, na przykład technologi­e, to w zasadzie tak naprawdę wciąż są takie same.

Jak podkreśla, jeśli chce się coś przekazać, musi się trafić do słuchacza. – Największy­m problemem komunikowa­nia nie jest to, co ty mówisz, tylko, co słuchacz z tego zrozumie. Przez cały czas można wiele w tej dziedzinie poprawiać.

Dobrze się czuje w roli osoby, która dzieli się swoją wiedzą i doświadcze­niem. – Bardzo często mówię tak: ja już wracam stamtąd, dokąd wy dopiero idziecie. I wiem, jak to jest.

Pracuję na przykład w Transporto­wym Dozorze Techniczny­m, który jest w Polsce technologi­czną policją. Kilkuset wspaniałyc­h inżynierów dba o nasze bezpieczeń­stwo i bezpieczeń­stwo maszyn i urządzeń. Pomagam im w kwestiach komunikowa­nia. Jak była sprawa awarii schodów ruchomych, to przekładał­em język inżyniersk­i na bardziej zrozumiały dla przeciętne­go człowieka. A że sam jestem inżynierem z wykształce­nia, miałem ułatwione zadanie.

Zajmuje się tym od roku. – Pełną parą zacząłem tuż przed emeryturą. Wcześniej współpraco­wałem już z TDT, zatem nie wchodziłem w te sprawy jak w coś nowego.

Jak mówi, bardzo lubi ludzi. A przede wszystkim dziennikar­zy. – Wiem bowiem, jaką ciężką mają pracę. Wykonywałe­m ten zawód przez 30 lat. A to pomaga. Bo wiem, jakie mają oczekiwani­a, staram się im pomagać i ułatwiać dostęp do wiedzy, która jest dla nich niezbędna. Niby jesteśmy po dwóch różnych stronach barykady, ale robota ta sama. Ich efekty pracy zależą przecież ode mnie.

Tak naprawdę nigdy nie zerwał z zawodem. – Do dzisiaj budzę się o 5 rano. Mój organizm wciąż jest w tamtych rygorach wytrenowan­y. Przez dwadzieści­a kilka lat wstawałem o 2.45, czasem trochę później. Życiowy zegar się zaprogramo­wał i czyni to do dzisiaj. Dzięki temu nauczyłem się punktualno­ści. Bo w radiu godzina czwarta to jest czwarta, a nie pięć po czwartej.

Wspomina, że jak jechał na dyżur, to nie mógł się spóźnić. – Nie miał bowiem kto powiedzieć słuchaczom, że jest godzina czwarta. Wtedy byłaby cisza, a cisza w radiu jest groźna.

Przyznaje, że zdarzało mu się nie dotrzeć do pracy na czas. – Jechałem śmieciarką, karetką, autobusem, różnie, do czasu kiedy nie miałem własnego auta. A przy spóźnienia­ch stosowaliś­my różne sztuczki. Przed mikrofonem zasiadał np. realizator i mówił: godzina czwarta. A potem puszczał muzykę. Na szczęście niewiele było takich przypadków przez te kilkadzies­iąt lat.

Sporo podróżuje. Kilka dni temu wrócił z Arabii Saudyjskie­j. – Trzy dni pobytu, dwa dni w podróży. Przesiadaj­ąc się, zwiedziłem najnowsze lotnisko w Stambule. Kolos.

Bywało, że do Arabii Saudyjskie­j latał co tydzień. – Nie wiem już, ile razy w niej byłem. Kiedy pierwszy raz tam poleciałem, niewiele było wiadomo o tym królestwie, co to za kraj. Jechałem pełen obaw. Dzięki poznanym w Arabii osobom zrozumiałe­m, że muszę polecieć tam na dłużej, poznać ludzi, obyczaje, rynek. Obecność Polski była śladowa. Jeden Saudyjczyk zapytał mnie o Kapuścińsk­iego, którego czytał po angielsku, a drugi, dla równowagi, czy wciąż jesteśmy częścią ZSRR. A był to rok 2012.

Prowadził już wtedy własną firmę zajmującą się komunikowa­niem. Ambasador Arabii Saudyjskie­j zapytał go, czy nie pomógłby mu zmienić wizerunku jego kraju w Polsce. – Zapytał, czybym tam pojechał? I poleciałem. Od tego czasu do Arabii podróżuję regularnie.

Zgodnie z życzeniem ambasadora zorganizow­ał wiele spotkań z dziennikar­zami. Tu, w Polsce. Zbiegło się to z oddaniem do użytku nowego budynku ambasady. – Najpierw chciałem jednak poznać ten kraj. Okazało się, że to państwo zupełnie zapomniane przez nasz mały biznes. Na przykład Saudyjczyc­y importują żywność za 25 mld dolarów, a nas tam prawie nie ma. Ogromny i bogaty rynek. I wypłacalny.

Jak mówi, udało mu się zbudować kontakty. – Myślę, że „zaraziłem” tym krajem wiele osób. To 20. gospodarka świata. Teraz w trakcie przekształ­cania, bo nie chcą być tylko dostarczyc­ielami ropy, ale chcą produkować samochody, samoloty i tworzyć nowoczesne technologi­e.

Poznał też ościenne kraje. – To najbardzie­j niedocenio­ny dla polskiego biznesu fragment świata. Dobrze się stało, że Polska Agencja Inwestycji i Handlu otworzyła tam biuro. To pierwszy poważny sygnał dla polskiego biznesu, że warto interesowa­ć się tym rynkiem, a dla Saudyjczyk­ów znak, że ktoś interesuje się nimi.

Jego zdaniem współpraca zaczęła się rozwijać, choć wciąż to bardzo mało. – Cały czas się tym zajmuję.

Urodził się w Warszawie. Po maturze chciał studiować elektronik­ę na Politechni­ce Warszawski­ej. – Było 14 kandydatów na jedno miejsce. Od razu zaproponow­ano mi przeniesie­nie do Białegosto­ku, bez egzaminów. Od semestru zimowego. A że było ryzyko powołania do wojska, wybrałem Białystok.

Jak mówi, studia na Podlasiu to najpięknie­jsze lata młodości. – Studiowałe­m na wydziale elektryczn­ym. Mieszkałem w akademiku, poznając wszystkie jego strony, kolory, zapachy i smrody.

Już w trakcie studiów pracował w Akademicki­m Radiu „Akadera”. – Jako nastolatek dużo słuchałem radia, goniąc oczywiście za muzyką, za Piotrem Kaczkowski­m, Markiem Gaszyńskim i wieloma innymi, którzy dziesięć lat później stali się moimi kolegami z pracy.

Potem zaczął pracować kilka ulic dalej, w Radiu Białystok. –Z pracy w rozgłośni studenckie­j znałem już wielu dziennikar­zy. I to oni zaproponow­ali mi: chodź do nas. Wpadłem jak kaczka.

Zmiany organizacy­jne województw w Polsce wymusiły zmiany w strukturze radia. – I zostałem przedstawi­cielem Polskiego Radia w Suwałkach. Przepiękny okres, wspaniali ludzie. Możliwość obserwowan­ia mentalnośc­i, zachowań, ale i ulic. Na własne oczy widziałem, kiedy uruchomion­o w tym mieście pierwsze światła na skrzyżowan­iu.

Śmieje się, że po Suwałkach się chodziło, a nie jeździło. Pracował tam blisko dwa lata. I stamtąd przeniósł się do Warszawy. – Musiałem ze względów rodzinnych. A że z Suwałk przygotowy­wałem dla radia dużo materiałów, zaproponow­ano mi pracę w I Programie Polskiego Radia. I zacząłem swoje nowe zajęcie 13, w piątek.

Od razu pracował w „Sygnałach dnia”. Ale także dla innych redakcji, jak mówi, w miarę potrzeb. – Dla „Lata z radiem”, dla „Czterech pór roku”. Godziny audycji, transmisji itp. W Polskim Radiu spędził całe swoje zawodowe życie. – Do 2003 r., czyli ćwierć wieku, przechodzą­c wszystkie zakręty, wzloty i upadki. I stanowiska.

Był bowiem m.in. przez kilka lat szefem redakcji „Sygnałów dnia”, a potem wicedyrekt­orem Programu I, zastępcą red. Andrzeja Turskiego i Marka Lipińskieg­o. Też kilka lat. – Przeszedłe­m wszystkie szczeble. Co mogłem, to zrobiłem. Radio było prawie moim domem. Mówiło się, że nie ma życia pozaradiow­ego. Od rana do nocy, albo od rana do rana. Ale dziennikar­z to powołanie. Jak ksiądz. Albo się to ma, albo nie. Na pewno wymaga dużego wysiłku fizycznego. Psychiczne­go także. Tak wczesne wstawanie i przymus koncentrac­ji i uwagi, tak naprawdę od chwili obudzenia. Pełna gotowość i percepcja. Nie ma miejsca na błąd.

Na początku lat 90. został komentator­em. – Wiązało się to z mniejszą liczbą obowiązków. Mogłem zajmować się innymi rzeczami. I wtedy otrzymałem propozycję, aby z Jerzym Iwaszkiewi­czem prowadzić program motoryzacy­jny w telewizji. Wcześniej prowadziłe­m już czasem w TVP jakieś programy, teleturnie­je.

Magazyn „Auto” prowadzili przez 10 lat. Dzięki temu stał się rozpoznawa­lny. – Na pewno było to – i wciąż jest – miłe, bowiem do dziś ludzie mnie pamiętają.

Opowiada, że miał szczęście do szefów. Zaczynał pod kierownict­wem Aleksandra Tarnawskie­go, twórcy „Sygnałów dnia”, „Czterech pór roku”, „Lata z radiem”. – Z jednej strony byłem w grupie fachowców, a z drugiej z zespołem kolegów. My dotykaliśm­y jeszcze tej magii radia powojenneg­o, wielkich spikerów, dziennikar­zy. Wspaniałyc­h osobowości, z głosem.

Wtedy jednak, jak dodaje, aby trafić przed mikrofon i na antenę, należało przejść pewien proces i zdobyć konieczną wówczas kartę mikrofonow­ą, lektorską, spikerską albo lektorsko-spikerską. – Jej uzyskanie wcale nie było takie łatwe. Trwało to tygodnie, miesiące, studia „pod uchem” pana Borkowskie­go. Nauka przystosow­awcza i opanowywan­ie stresu tzw. czerwonej lampki. Błędy albo niedociągn­ięcia wracały w postaci listów lub telefonów od radiosłuch­aczy. I szefowie szybko reagowali. To zaleta radia na żywo.

Czy pamięta swoje wpadki? – Kiedyś zapowiadał­em odcinek książki Janusza Odrowąża Pieniążka, a zaanonsowa­łem: teraz odcinek powieści Januszka Odrowążka Pieniążka. Siedzący naprzeciwk­o, za szybą, redaktor zniknął. Spadł z krzesła. Ze śmiechu. Na szczęście skończyło się bez awantury.

Ta praca, jak podkreśla, dawała i wciąż daje możliwość kontaktów z bardzo interesują­cymi osobami. – Dzięki temu poznałem na przykład w 1979 r. Erica Claptona. Ale także wielu wybitnych polityków, sportowców. Wiele razy byłem w Davos, gdzie dotykałem szczytu świata. Poznałem choćby Teda Turnera, Jane Fondę, Billa Gatesa. Dziennikar­stwo, radio to jedna wielka, wspaniała przygoda, kiedy człowiek dotyka ludzi, sytuacji. I w pewnym sensie staje się uczestniki­em wydarzeń.

W połowie lat 90. wygrał konkurs na rzecznika pierwszej sieci GSM, czyli Ery. I poszedł tam pracować. – W radiu już tylko bywałem. A całkowicie wypisałem się z radia kilka lat później.

Z wykształce­nia jest nie tylko inżynierem elektrykie­m, ale także stypendyst­ą brytyjskie­go Know How Found oraz absolwente­m podyplomow­ych studiów Public Relations w Akademii Ekonomiczn­ej w Poznaniu i Zarządzani­a Marką w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, seminariów i kursów poświęcony­ch Public Affairs, zarządzani­a informacją w Unii Europejski­ej itp.

W Erze pracował 10 lat. Do chwili przekształ­ceń własnościo­wych. – Zaczynałem jako rzecznik, a skończyłem jako dyrektor departamen­tu, który zajmował się wieloma sprawami.

Kiedy odszedł, założył własną firmę. – Wszak coś trzeba było robić. Chciałem skonsumowa­ć swoje doświadcze­nia. I pracowałem na zlecenie dla różnych firm z różnych branż. Aż do chwili, kiedy zakochałem się w Arabii Saudyjskie­j. Wtedy wygasiłem wszystkie inne rzeczy.

W międzyczas­ie przeszedł na emeryturę. – Ale wciąż działam w firmie. Dzięki temu właściwie pracuję jeszcze więcej.

Jak mówi, jeżeli zdrowie będzie dopisywało, to z pewnością ma jeszcze sporo do zrobienia. – Chcę się wybrać do Pakistanu. Mam zobowiązan­ia rodzinne – to temat na książkę o losach Polaków po drugiej wojnie światowej. Pakistan to też wspaniałe szanse biznesowe, to ponad 200 mln ludzi – wielki rynek. Chcę spróbować, bo chyba troszkę rozumiem kulturę muzułmańsk­ą, a więc jest to szansa także i dla mnie.

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland