Moralność bijąca po oczach
Polska jest dziś krajem wyjątkowego wzmożenia moralnego, wyrażającego się biciem na ulicach osób, które nie żyją tak, jak tym o wysokich standardach etycznych wydaje się, że powinny. W obronie wiary napada się na ulicy, żyje bez ślubu, obrzuca innych obelgami, czyli prowadzi normalne życie pobożnego człowieka – ale czy to wszystko się da łatwo pogodzić?
Aby to zrozumieć, sięgnęliśmy po inne niż zazwyczaj lektury. Dopiero czytając gazety natchnione religijnie, można zdać sobie sprawę, przed jakimi wyzwaniami stawia człowieka wierzącego nowoczesność i jakie perfidne nieraz dylematy mogą zatruwać i mącić jasne – wydawałoby się – wskazania moralne. Niestety, pouczenia, jakich udziela miesięcznik Cuda i Objawienia (gdzie – jak sam ocenia – „zamieszczamy cenne wskazówki”), raczej wzmagają wątpliwości i zaburzają orientację, niż pomagają.
Z odpowiedzi na pytanie Moniki Kowalskiej z Wrocławia: „Chcę poślubić brata męża, czy to coś złego?” wynika, że nie jest to złe, o ile ten mąż wcześniej umarł. Ale tylko samoistnie. Nie powinno mu się w tym pomagać. „Jeśli w żaden sposób nie spiskowała pani przeciw niemu z jego bratem”, można poślubiać. „Jeśli dwoje ludzi ma czyste sumienia i chcą założyć katolickie małżeństwo, nie ma przeszkód w zawarciu go (...). Złośliwe uwagi mogą być dla was nawet dodatkową motywacją, aby doprowadzić swój zamiar do szczęśliwego zwieńczenia w postaci ślubu”. Małżeństwo – ale tylko katolickie – jest dobrym sposobem, aby zrobić komuś na złość.
Na marginesie pojawiają się scholastyczne spory, czyją pani Monika będzie żoną po swoim i mężów zmartwychwstaniu: pierwszego czy drugiego; sprawa rozwiązałaby się sama, gdyby któreś z nich nie dostąpiło zmartwychwstania, co w tym przypadku może się zdarzyć i w tym już głowa pani Moniki.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że „cenne wskazówki” redakcji koncentrują się głównie na zacieraniu śladów. Oto panią Marię Strzelińską z Rymanowa, która znalazła na ulicy portfel, a w nim 300 złotych, i sobie je zatrzymała, teraz gryzie sumienie i upewnia się, „czy wystarczy spowiedź?”. „Skoro wydała pani już znalezione pieniądze, ale zachowała portfel, wciąż można zwrócić własność” – piszą bez wiary Cuda i Objawienia. Ale – podsuwa lepsze rozwiązanie i dodaje otuchy redakcja – „jeśli jednak już pozbyła się pani portfela”, to już tylko „oprócz wyznania grzechu na spowiedzi warto pomodlić się za tę osobę i również w ten sposób jej duchowo wynagrodzić n ie do końca (podkreślenie moje – MO) roztropny czyn”.
Osoba, która straciła na naszą rzecz 300 złotych, powinna nam być wdzięczna za wsparcie jej moralne, a my (tzn. akurat p. Maria z Rymanowa) wychodzimy z tego ubogaceni jednocześnie i materialnie, i moralnie!
Chodzenie do spowiedzi dużo rozwiązuje, trzeba tylko najpierw się pozbyć portfela.
Dużo mniej jednoznaczna jest odpowiedź na dylemat nurtujący panią Iwonę Janotę z Międzydrojów: „Synowa robi sobie operacje plastyczne. Grzeszy?”. O dziwo, zmartwienie redakcji dotyczy raczej tego, że synowa może uzyskać „kiepski efekt wizualny”. „Trzeba pilnować, by nie popaść w przesadę i by się w sztuczny sposób zwyczajnie nie oszpecić” – przyjmuje raczej punkt widzenia kosmetyka. Na dalszy plan schodzi „popadanie w próżność”. Tyle że popadaniu w próżność zapobiegłoby przecież oszpecenie, nie wiadomo więc, dlaczego ono akurat budzi większe obawy. To, że grzechem jest oszpecanie się, nie wynika przecież z jakichś przesłanek doktrynalnych; żadne przykazanie nie mówi: „Nie będziesz się oszpecać”, która to czynność nie dość, że religijnie obojętna, to jeszcze może być przecież nawet pomocna nieco w realizacji przykazania „Nie cudzołóż”.
W zupełnej rozterce zostawia się panią Kamilę Siemoniak z Jaworzna, która nie ochrzciła dziecka dla dobra rodziny, bo nie zgadza się na to mąż. Redakcja namawia: „Powinna pani do skutku podnosić ten temat”, uważając, że to polepszy ich małżeństwo. Czym jednak ma go przekonać, jeśli sama redakcja przyznaje, że nie wie, co się dzieje bez chrztu? „Nie wiemy dokładnie, co się dzieje z dziećmi, które umierają bez chrztu” – przyznaje nieoczekiwanie. (Nie wiadomo wprawdzie, dlaczego miałyby od tego zaraz umrzeć; tylko podsuwa się p. Kamili z Jaworzna taką możliwość). „Jedna z koncepcji rozważanych przez teologów mówi o tym, że nie mogąc cieszyć się pełnią Bożej obecności, w pewnym sensie cierpią. Być może zamknięte jest przed nimi niebo”. Ewentualność, że coś dzieje się „być może” i „w pewnym sensie”, nie jest jednak najsilniejszym argumentem w kłótniach rodzinnych, do których redakcja usilnie zachęca.
Jak widać, przystosowywanie biblijnych nakazów do codziennego życia prowadzi na manowce moralne. I to nawet same drogowskazy, pokazujące nam drogę. Po pouczeniu, że wszyscy powinni brać ślub, choćby i ze szwagrem, redakcja spuszcza z tonu, godzi się z realiami i prezentuje ze zrozumieniem, a nawet pewnym podziwem aktorkę, która po 19 latach opuściła męża, a znalazła sobie „konferansjera z Kanady”. Imienia konferansjer nie ma, więc może jeszcze nieochrzczony.
Cudem jest, jak to wszystko trzyma się kupy. Nigdy jeszcze nie czułem się tak skołowany moralnie – tak to się u mnie objawiło.