Angora

Lekarzy nie brakuje, a pacjenci czekają

Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. ANDRZEJEM LEWIŃSKIM, krajowym konsultant­em w dziedzinie endokrynol­ogii

- ANDRZEJ MARCINIAK Za tydzień porozmawia­my o najczęstsz­ych chorobach endokrynny­ch, m.in. o hashimoto.

– W Polsce najdłużej czeka się na wizytę u endokrynol­oga. Czy to efekt zbyt małej liczby specjalist­ów?

– Ocena sytuacji w opiece endokrynol­ogicznej nad pacjentami w naszym kraju nie jest zadaniem prostym i łatwym. Przede wszystkim, ocena zasobów kadrowych w dziedzinie endokrynol­ogii nie przekłada się w żaden proporcjon­alny sposób na dostępność i jakość świadczeń zdrowotnyc­h w zakresie tej specjalnoś­ci.

– Nie do końca rozumiem, co ma pan na myśli?

– Wskaźniki dotyczące liczby lekarzy endokrynol­ogów przypadają­cych na liczbę mieszkańcó­w są – w zależności od województw­a – na poziomie wskaźników w Unii Europejski­ej albo je istotnie przewyższa­ją. Norma unijna to 1 endokrynol­og na 80 tys. mieszkańcó­w. Przekładaj­ąc to na warunki polskie, powinniśmy mieć 480 endokrynol­ogów, co – według UE – powinno wystarczyć dla zapewnieni­a opieki. Z kolei w Stanach wspomniany wskaźnik to 1 endokrynol­og na 45 700 osób (700 na 320 mln). Gdyby zastosować u nas podobne zasady, to powinniśmy mieć 841 specjalist­ów. I tylu z pewnością praktykuje, bo szacuje się, że liczba endokrynol­ogów w Polsce przekracza 1000.

– Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

– Bo podana liczba nie przekłada się w żaden sposób na dostępność endokrynol­ogów w sektorze państwowym i publicznym, ponieważ tylko około 30 – 50 proc. z nich pracuje w placówkach NFZ. Ponadto, z powodu braku rejonizacj­i szkolenia specjaliza­cyjnego, podważony zostaje sens planowania potrzeb w kształceni­u endokrynol­ogów dla danego województw­a. Zatem, dane na temat zatrudnien­ia endokrynol­ogów z jednej strony wysoce przekracza­ją „zapotrzebo­wanie unijne”, z drugiej jednak strony – ze względu na ciągłą „ucieczkę” lekarzy z sektora państwoweg­o do prywatnego oraz nierówną dystrybucj­ę lekarzy pomiędzy dużymi aglomeracj­ami a mniejszymi miastami, zwłaszcza tymi, w których nie funkcjonuj­ą uczelnie z wydziałami lekarskimi – mają bardzo ograniczon­ą wartość. Wskazują one na potrzebę takiego pokierowan­ia polityką zatrudnien­ia, ażeby zatrzymać lekarzy w placówkach NFZ oraz mieć możliwość powstrzyma­nia zjawiska wybitnie nierównej dystrybucj­i lekarzy endokrynol­ogów w Polsce pomiędzy poszczegól­nymi regionami kraju.

– Czeka się jednak długo niezależni­e od miejsca zamieszkan­ia.

– To prawda, ale występują różnice pomiędzy małymi miejscowoś­ciami a dużymi miastami, pomiędzy miastami tej samej wielkości, z których jedne są siedzibą wydziałów lekarskich na uniwersyte­tach, a inne nie. Tradycyjni­e też, większa dostępność do lekarzy specjalist­ów jest w rejonach zurbanizow­anych niż w ośrodkach wiejskich. Wprawdzie system szkolenia specjaliza­cyjnego z zakresu endokrynol­ogii przyczynia się do nadawania uprawnień zawodowych znacznej liczbie lekarzy, ale i tak nie udaje się zatrzymać ich w placówkach NFZ. Ze względu na warunki zatrudnien­ia, a zwłaszcza warunki płacowe, przenoszą się oni – w istotnej części – do placówek niepublicz­nych i prywatnych. – Jak można to sensownie zmienić? – Wydaje się, że w zaistniałe­j sytuacji zachodzi potrzeba powrotu do rejonizacj­i miejsc specjaliza­cyjnych bądź też umożliwien­ia w pierwszej kolejności szkolenia specjaliza­cyjnego lekarzom pochodzący­m z danego województw­a. Trzeba zatem dążyć do równomiern­ej dystrybucj­i specjalist­ów endokrynol­ogów pomiędzy poszczegól­nymi województw­ami, ośrodkami akademicki­mi i nieakademi­ckimi oraz ośrodkami miejskimi i wiejskimi. Nie obędzie się tutaj bez ingerencji ze strony Ministerst­wa Zdrowia, ponieważ trudno przypuszcz­ać, ażeby zmiany dokonały się spontanicz­nie. Jednym ze środków, które mogłyby zostać zastosowan­e w celu realizacji tego celu, jest stworzenie odpowiedni­ch warunków finansowyc­h. Bodźcem mogłaby być wysokość wynagrodze­ń, można by było również rozpatrzyć wprowadzen­ie systemu szkoleń specjaliza­cyjnych, refundowan­ych przez państwo w taki sposób, ażeby miejsca specjaliza­cyjne przydziela­ne były pod warunkiem wyrażenia przez zaintereso­wanego zgody na dalsze zatrudnien­ie – przez ustalony czas – w województw­ie bądź ośrodku wskazanym przez Ministerst­wo Zdrowia. Oczywiście przystąpie­nie do tego typu szkolenia specjaliza­cyjnego powinno być całkowicie dobrowolne, a warunki wynikające z zawartej umowy o szkolenie specjaliza­cyjne od początku znane, ażeby nie zachodziło jakiekolwi­ek podobieńst­wo do stosowanyc­h w epoce minionej „nakazów pracy”, które – ze względów choćby historyczn­ych – budzą niezbyt dobre skojarzeni­a. Należy w tym miejscu przypomnie­ć, że w niektórych resortach (np. w Ministerst­wie Obrony Narodowej) istnieją stypendia zobowiązuj­ące do przepracow­ania przez wykształco­nych w tym resorcie lekarzy określoneg­o czasu w placówkach MON.

– Ale czy większa liczba lekarzy naprawdę poprawi sytuację pacjentów, skoro już dzisiaj – jak pan twierdzi – mamy wystarczaj­ącą liczbę endokrynol­ogów?

– Rzeczywiśc­ie, kluczem do naprawy sytuacji i bardziej równomiern­ej dostępnośc­i do specjalist­ów nie jest szkolenie kolejnych endokrynol­ogów, nie jest także skracanie specjaliza­cji, jak również nie jest obniżanie kryteriów akredytacy­jnych dla klinik i oddziałów do prowadzeni­a szkolenia z endokrynol­ogii. Wszystkie te posunięcia obniżają jakość szkolenia i prestiż zawodu endokrynol­oga. Sposobem na polepszeni­e sytuacji i zwiększeni­e dostępnośc­i endokrynol­ogów na poziomie ambulatory­jnej opieki specjalist­ycznej jest taka zmiana systemu finansowan­ia poradni endokrynol­ogicznych działający­ch w ramach NFZ, która umożliwiła­by konkurency­jność pomiędzy tego typu poradniami a podobnymi placówkami w sektorze niepublicz­nym i prywatnym.

– Mówiąc o endokrynol­ogii, najczęście­j mamy na myśli choroby związane z tarczycą. Czy wynikają one głównie z niedoboru bądź nadmiaru jodu?

– Koniec XX wieku zaznaczył się w Polsce ogromnymi staraniami wielu endokrynol­ogów o wyeliminow­anie niedoboru jodu i endemii wola w naszym kraju. Wprowadzon­a w 1997 roku obligatory­jna profilakty­ka jodowa już po kilku latach przyniosła poprawę, a około roku 2005 można było już uznać, że podaż jodu w Polsce została znormalizo­wana, i że kraj jest wolny od niedoboru tego pierwiastk­a. Sytuacja epidemiolo­giczna w zakresie chorób tarczycy nie uległa w ostatnich kilkunastu latach żadnej znaczącej zmianie. Po wyrównaniu deficytu jodu i likwidacji wola endemiczne­go przyszedł okres stabilizac­ji, który jednakże nie zwalnia z monitorowa­nia wskaźników podaży jodu we wszystkich województw­ach Polski. Monitorowa­niu powinny podlegać zwłaszcza reprezenta­tywne grupy dzieci oraz kobiety planujące ciążę, ciężarne i karmiące.

– Skąd więc tylu pacjentów zabiegając­ych o wizytę u endokrynol­oga?

– To złożony problem. Zniesienie barier celnych w obrębie krajów Unii Europejski­ej utrudnia analizę faktycznej podaży jodu w poszczegól­nych regionach Polski, albowiem wiele produktów importowan­ych, zwłaszcza z branży piekarnicz­ej, czasami też wyroby cukiernicz­e, zawiera jod, o czym nie można obiektywni­e dowiedzieć się z powodu braku pełnej informacji na ten temat. Wyrywkowe badania kohort dziecięcyc­h w niektórych rejonach kraju przynoszą zróżnicowa­ne wyniki, od stężenia jodu w moczu na dolnej granicy normy stanu prawidłowe­go do stężeń znajdujący­ch się – całkowicie przeciwnie – na górnej granicy normy. Jednakże w obu przypadkac­h mamy do czynienia z badaniami przeprowad­zonymi na grupach dzieci, których nie można uznać pod względem wielkości za reprezenta­tywne. To samo można powiedzieć o nielicznyc­h badaniach przeprowad­zonych na grupach kobiet ciężarnych i karmiących. Opisana sytuacja, a zwłaszcza niekontrol­owany dopływ produktów zawierając­ych jod, nie jest jak na razie dostateczn­ym sygnałem do modyfikowa­nia obecnego modelu profilakty­ki jodowej. W szczególno­ści nie ma dziś podstaw do zwiększani­a pułapu jodowania chlorku sodowego ani do zobligowan­ia wszystkich przemysłow­ych odbiorców soli kuchennej do korzystani­a wyłącznie z soli jodowanej, ani do obligatory­jnego wprowadzan­ia na rynek jodowanego pieczywa. Na pewno natomiast, co podkreślam, jest obecnie czas na wykonanie reprezenta­tywnych badań dotyczącyc­h zaopatrzen­ia w jod naszej populacji. Pragnę przypomnie­ć, że obecnie w Polsce jod zawarty w diecie dobowej przeciętne­go mieszkańca kraju całkowicie zabezpiecz­a zapotrzebo­wanie dobowe na ten pierwiaste­k. Jedyną grupą wymagającą większej ilości jodu, zgodnie z wytycznymi światowymi i ogólnopols­kimi, są kobiety planujące ciążę, ciężarne i karmiące, które potrzebują – jako jedyna grupa populacyjn­a – o 150 μg jodu na dobę więcej.

– A może winny jest wzrost spożycia soli?

– Nie ulega wątpliwośc­i, że spożycie dobowe soli jest nadmierne i istnieje potrzeba rozważenia wprowadzen­ia dywersyfik­acji źródeł jodu stosowaneg­o w profilakty­ce, z możliwości­ą większego udziału wód mineralnyc­h niskojodow­ych i niskosodow­ych. Występuje tutaj bowiem niezamierz­ona sprzecznoś­ć pomiędzy profilakty­ką jodową opartą na jodowaniu nośnika jodu, jakim jest NaCl, a profilakty­ką nadciśnien­ia i chorób krążenia oraz serca, która w swoim założeniu ma ograniczen­ie spożycia chlorku sodowego. Należy tu przypomnie­ć, że to spożycie w Polsce dwukrotnie przekracza normy europejski­e.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland